Smoczka napisał(a):
Mam jednak pytanie, jak rozmawiać o tym z ludzmi nieodrodzonymi? Akurat tak mam, że zdarza mi się głosić ewangelię osobom, które są po rozwodach, lub też w trakcie, od dawna z nowymi partnerami, żyją bez ślubu.
Ja bym się w ogóle zastanowił, czy im doradzać zanim przyjmą Ewangelię. Rozumiem, że jeśli ktoś się nawraca, rodzi na nowo i przychodzi do kościoła, mając za sobą skomplikowaną przeszłość w tych sprawach, to kościół ma mandat, żeby mu doradzić. Ale dopóki tacy ludzie nie narodzą się na nowo, to nie ma płaszczyzny, na której wierzący mogliby im doradzić rozwiązania - istnieje płaszczyzna "prawa naturalnego", na podstawie której można im wskazać dobro i zło, a potem na podstawie Słowa Bożego pokazać stosunek Boga to standardu sprawiedliwości i wzywać do upamiętania.
Ludzie, którzy nie chcą kierować się Bożą mądrością albo chcą robić to wybiórczo (bo teraz mają problem i potrzebują pomocy na chwilę), lecz nie chcą się upamiętać i trwają w uporze, są opisani w Przypowieściach Salomona 1:20-33. Dopiero, gdy "obiorą bojaźń Bożą", będzie można im skutecznie usłużyć.
Smoczka napisał(a):
Czy w ogóle tłumaczyć nieodrodzonym kwestię rozwodów i ponownych małżeństw, ale mówiąc im wprost: to się tyczy wierzących, a ty nie jesteś odrodzony/a? Powiem szczerze, że mam dylemat.
Wszeteczeństwo i cudzołóstwo to nie jest to samo - proponowałbym przejrzenie tego wątku od początku (choć jest obfity), żeby się nie powtarzać. Nieodrodzeni ludzie się pobierają i Bóg to widzi, honorując zawarcie publicznego przymierza (nawet w USC). Problem polega na braku mocy do życia w zawartym przymierzu - to jest temat szczególnie dla osób, które są w trakcie sprawy rozwodowej, ale nie zapadły jeszcze decyzje ostateczne. Dlatego doradzanie im bez głoszenia Ewangelii NAJPIERW i wskazania prawdziwego źródła problemu jest jak dawanie aspiryny choremu na raka.
Smoczka napisał(a):
Ostatnio miałam okazję rozmawiać z rozwódką, która ma dziecko z obecnym partnerem i jest świadoma tego, że żyje w grzechu cudzołóstwa. Zgodnie ze swoim zrozumieniem i sumieniem poradziłam jej, żeby jak najszybciej wzięła ślub cywilny, aby już nie grzeszyć. Czy to dobra rada według was?
Pierwszy impuls rzeczywiście może coś takiego podpowiadać, ale ja bym się tak nie spieszył z podobnymi radami. Każdy rozwód jest złem. Bóg zezwolił na rozwody ludziom o twardych sercach niezdolnych do przebaczenia i prawdziwego pojednania, ale Jego zamysł jest inny [Mat. 19:8]. Bóg odpuszcza grzech i jeśli coś można naprawić, to trzeba naprawić. Trzeba rozmawiać o tym, żeby się kobieta narodziła na nowo. Niech zacznie od pojednania z Bogiem, a potem z byłym mężem, bo z "partnerem" nie zostało jeszcze zawarte żadne przymierze. Co będzie, jeśli po jej nawróceniu obecny "partner" po prostu porzuci ją i dziecko, a mąż jej przebaczy, będzie chciał ją przyjąć z dzieckiem i ożenić się z nią ponownie?