O ile dobrze Cię rozumiem, to uważam, że kościołem w sensie lokalnym jest taka wspólnota, w której członkowie rzeczywiście są członkami jedni drugich (czyli ilustracja Pawłowa pasuje do ich wzajemnych relacji), którzy znają się wzajemnie, widzą swoje codzienne życie (inaczej trudno byłoby z napominaniem), potrafią ocenić wydawany owoc (co jest potrzebne przy wyborze na diakonów i starszych na przykład), usługują sobie w sposób stały (jak Paweł i Barnaba, którzy byli prorokami i nauczycielami w kościele antiocheńskim), których kościół może posłać do służby poza lokalną społecznością (ten sam przykład) i można by wymienić jeszcze inne czynniki wymagające stałej wspólnoty (na przykład stwierdzenie, kogo można wciągnąć na listę wdów jest możliwe tylko wtedy, gdy można ocenić to według określonych kryteriów na podstawie codziennej obserwacji albo stwierdzenie, że ktoś się "obija" i nie chce pracować).
Pewne zadania Kościoła są "wykonalne" w sensie powszechnym (głoszenie Ewangelii, czynienie uczniami, chrzest, budowanie Ciała Chrystusowego w ogólności - jak to robili apostołowie i inni, którzy jako pierwsi przygotowali świętych do wykonywania tej roli później). Takie zadania może wykonywać każda grupa osób należących do Kościoła Powszechnego. Ale nie wszystkie, o czym napisałem powyżej.
Listy Pawłowe są pisane do świętych w konkretnych miastach, którzy zbierali się konkretnych miejscach i najwyraźniej na stałe [Rzym. 16:5; I Kor. 16:19; Kol. 4:14; Flm. 1:2]. Przesyłając pozdrowienia świętym z czyjegoś domu, a nie kościołowi w czyimś domu, Paweł prosi, żeby po prostu pozdrowić wierzących z konkretnego domu [Rzym. 16:10-11] lub czyjś dom [II Tym. 1:16,1;4:19]. Są również pozdrowienia od wierzących z domu cesarskiego [Flp. 4:22].
Kościół w Efezie miał swoich starszych [Dz. Ap. 20:17]. W Jerozolimie byli starsi jerozolimscy [Dz. Ap. 21:18]. Tytus miał ustanawiać starszych po miastach [Tyt. 1:5]. Pisaliśmy w innym wątku, że starszych wybierała lokalna społeczność przez "podniesienie ręki" [Dz. Ap. 14:23 patrz wybór diakonów w Dz. Ap. 6:1-5]. Taki wybór byłby niemożliwy w przypadku społeczności, które nie stanowią rzeczywistej wspólnoty i nie znają kandydatów na tyle dobrze, żeby ocenić, czy spełniają kryteria podane w I Tym. 3 i Tyt. 1.
Jednym ze znaczeń słowa "ekklesia" jest dowolne zgromadzenie ludzi, nawet na rynku [Dz. Ap. 19:39]. Ale takie zgromadzenie nie stanowi wspólnoty [koinonii], nie można z niej nikogo wykluczyć (nie ma się jak odwołać do instancji zwanej "kościołem", skoro na przykład gromadzą się dowolni ludzie w zmiennej konfiguracji, z których część może w ogóle nie znać sprawy), i nie bardzo jest jak funkcjonować praktycznie w sposób odpowiadający opisom nowotestamentowym.
Czyli w sprawie części pierwszej Twojego pytania uważam, że nie ma przeszkód do spożywania Wieczerzy Pańskiej. W drugiej części odpowiadam, że moim zdaniem takie zgromadzenie nie jest kościołem w sensie lokalnym.
Uprzedzę Twoje kolejne ewentualne pytanie, bo widzę, do czego zmierzasz.
Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że go w ogóle nie interesuje lokalny, wspólnotowy wymiar Kościoła. W ten sposób można tworzyć luźną grupę ludzi, którzy zbierają się od czasu do czasu tu albo tam w dowolnej konfiguracji, żeby studiować Słowo Boże, spożyć Wieczerzę Pańską, ochrzcić kogoś albo nauczać. A potem każdy idzie w swoją stronę. Tylko, że mnie by w tym brakowało koinonii czy wspólnoty [Dz. Ap. 2:42; Flp. 2:1-4; ], w której dopiero pokazałoby się, czy i jak się miłujemy nawzajem w sytuacjach, które tę miłość wystawiają na próbę. Miłować się "na odległość" to żadna sztuka. Szczególnie w Chrystusie.
Podkreślam, że jeśli ktoś by sobie coś takiego wymyślił, to absolutnie nie przestanie być dla mnie bratem, choć uważałbym takie teorie po pierwsze za nieco... ekstrawaganckie.