Owieczka napisał(a):
Myślę, że słowa, któe z nas wypływają świadczą o tym, co mamy w sercu...więc jeśli ktoś używa wulgaryzmów czy w ogóle brzydkiego języka, to ...jest to obrzydliwe i wymaga korekty. Jeśli zaś ktoś tego nie widzi, nie czuje, to...no, nie wiem...dla mnie to nadal brak bojaźni Bozej w sercu.
Do Boga nie powiemy "kurde, witaj Boże", ani "cholera, Jezu, wybacz, znów to zrobiłem"...co nie?
Myślę, że to za daleko posunięte, by na podstawie faktu, iż wierzący używa "kurde/kurcze" (które nie są w oczywisty sposób wulgarne) i tego nie postrzega jako niestosowne, wnioskować o tym, że brak mu bojaźni Bożej w sercu. Uświęcenie to proces, a z tego, że pewne rzeczy nie przystoją, też trzeba sobie zdać sprawę. Nie jest tak, że człowiek zmienia się z dnia na dzień, prawda?
Co do tego, by mierzyć naszą mowę tym, czy byśmy tak powiedzieli do Boga, to uważam, że jest to probierz nietrafiony. Do Boga nie powiedziałabym "..., co nie?", ale w luźnej rozmowie z człowiekiem - tak. Są różne sytuacje i nie w każdych stosujemy ten sam styl. Inaczej rozmawiamy ze współmałżonkiem, w sytuacjach oficjalnych, z dzieckiem, ze znajomymi...
Na równi z "co nie" postawiłabym też wspomniane "siemanko", dowcipy i anegdotki, oczywiście nie wulgarne. Nawet i na UP jest dział na to przeznaczony

Mnie raczej martwią sytuacje, w których doświadczam, jaką moc ma język i jak potrafi ranić. (Choćby zupełnie niewulgarnie, bo można wbić szpilę w najuprzejmiejszych słowach, czyż nie?) Są sytuacje, w których złe emocje biorą górę, a gdy się w porę nie opanuje, to pożar rozprzestrzenia się w zawrotnym tempie i zostaje pogorzelisko. Język jest wtedy nie tylko narzędziem wyrażenia tego, co w sercu, ale zaczyna żyć własnym życiem i niesie zniszczenie.
Edit: Przyszła mi na myśl jeszcze jedna sprawa, mianowicie wyrażenia, o których wiem, że nie są dla wierzących neutralne, a czasem i zdecydowanie potępiane.
Np. "uwielbiać". Słownikowa definicja to w skrócie: 1. czcić darzyć miłością 2. bardzo lubić coś, gustować w czymś. Ja używam tego słowa w drugim znaczeniu i zdarzyło mi się, że wierzący zwrócił na takie moje wyrażenie uwagę.
Dalej: "bosko". Jedyne znaczenie wg SJP, to: "wspaniale, cudownie, pięknie". Ze względów etymologicznych jest to słowo często nieobojętne i ja osobiście staram się go nie używać, choć przez pewien czas mieszkałam z kimś, kto je bardzo lubił, i je podłapałam, tak że czasem mi się zdarza. Oczywiście, nie myślę wtedy o etymologii, ale wyrażam nim to, co podaje SJP.
Do tego dochodzą różne wykrzykniki z boskim w składzie: "rany boskie", "matko boska", "skaranie boskie". Tych unikam świadomie. Ale wyrażenie "matko boska" ewoluowało. Mówi się "o matko (kochana)", a nawet "matko z córką". "O matko" mówię dość często, wyrażając ubolewanie, zdziwienie, przestrach.
Takich fraz wykrzyknieniowych jest zatrzęsienie.
Generalnie zestawianie takiego rejestru słów, co wierzącym wolno, a czego nie jest jak mierzenie długości spódnic - tak mi się wydaje.