Cóż, z tego co pamiętam, to żydowskie tradycyjne pozdrawianie w tamtej kulturze zabierało dużo czasu. Po prostu ktoś mógłby zobaczyć dwóch nauczycieli, którzy podejrzanie długo ze sobą rozmawiają i coś skojarzyć... albo ten fałszywy nauczyciel mógł się potem bronić: "Sami widzieliście, że Jan ze mną codziennie rozmawia i nie zaprzecza moim poglądom".
agape76 napisał(a):
teraz też to pokazywanie się i zadawanie z ludźmi którzy są "autorytetami" jest na topie w "świecie chrześcijańskim" i znam ludzi którzy więcej cytują znanych proroków lub ewangelistów niż Jezusa...no i jeśli u mnie w domu są nabożeństwa no to mnie to powinno obowiazywać no i witanie się z ludźmi na ulicy też w tych czasach obowiazuje ? no nie wiem, nie wiem....hm
myślę że to powinno obowiązywać niezaleźnie od czasów w jakich żyjemy...
Dzisiaj też można oczywiście stosować to dosłownie, chociaż chyba o wiele częściej stosuje się inne metody, charakterystyczne dla naszych czasów, bo są teraz skuteczniejsze. Gdyby spojrzeć na tak zwanego "ducha prawa", to pewnie Janowi chodziło właśnie o utrudnienie rozpowszechniania fałszywych nauk, o czym już pisaliśmy.
Oprócz tego, co napisałaś, dzisiaj bardzo często zdarza się, że autorzy reklamują swoje książki poprzez uzyskanie przychylnych opinii "znanych ludzi". Bardzo często na tylnej okładce można przeczytać, obok już tradycyjnego "pastor X tysięcznego, najszybciej rozwijającego się kościoła w stanie Y", że książka jest bestsellerem w USA, że w Polsce popierają ją biskupi takich, a takich kościołów (i tutaj ich uśmiechnięte zdjęcia z krótką recenzją), że autor jest uczniem ...(i tu jakieś znane nazwisko, najlepiej już nieżyjącego nauczyciela, żeby nie mógł zaprzeczyć), itp.
Ze swojego doświadczenia wiem, że wielu znanych ludzi w kościołach protestanckich napisało takie opinie lub przedmowy do jakiś dziwnych książek, nawet ich w całości nie czytając, nie mówiąc już o sprawdzeniu ich poprawności lub poczytaniu o "owocach" tych książek w USA. Potem ciężko jest innym uwierzyć, że ktoś coś popierał, a teraz nagle przyznał się do błędu (albo nawet nie przyznał się, bo mu wstyd).
Jest jeszcze jeden temat, którego tutaj nie poruszyliśmy, a który jest uzupełnieniem tego zagadnienia:
Ta procedura opisana w Tyt.3:10 i 2 Jana 1;9-11 jest procedurą ostateczną, kiedy inne metody napominania już zawiodą. Od razu trzeba też coś rozgraniczyć. Błędy nauczycieli są znane publicznie (bo nikt nie głosi kazania samemu sobie), więc metody są o wiele bardziej radykalne niż przy takich "zwykłych" grzechach (Ew.Mat.18:15-17), bo zagrożenie dla kościoła jest większe.
Czytamy m.in. o:
-osobistym, cierpliwym napominaniu błądzących, bo zawsze jest nadzieja, że się upamiętają, zanim zaczną głosić - 2.Tym.2:23-26.
-publicznym napominaniu, kiedy ktoś publicznie zgorszył całą społeczność (wraz z wyjaśnieniem, dlaczego jego zachowanie jest niewłaściwe) - Gal. 2:11-14.
-publicznym napominaniu, kiedy ktoś publicznie głosi fałszywe nauki (wraz z wyjaśnieniem, co się nie zgadza w tej nauce)- 2.Tym.2:16-18.
-publicznym rozsądzaniu proroctw przez cały zbór, gdy były wypowiedziane na spotkaniu - 1.Kor.14:29-33.
Dopiero wobec osób, które wielokrotnie nie podporządkowały się napominaniu, stosuje się metodę wykluczenia ze społeczności, publicznego ostrzegania i utrudniania rozpowszechniania fałszywych nauk (lub proroctw).