Cytuj:
Takie kobiety na przykład kierują się zimną logiką w tak dużym stopniu, że popadają w konflikt z własnymi "wbudowanymi" emocjami.
Nooo...zgadza się. I rzeczywiście, coś w tym jest, co mówisz o tych "kobiecych" i "męskich" umysłach.
Cytuj:
Coś mi się wydaje, że w ramach dyskusji należałoby się przyjrzeć pojęciu "ambicje". Jakie ambicje posiada człowiek, który umarł dla świata? Jakie ambicje posiada ktoś, kto oddał swoje życie Panu i nie należy już do siebie samego? To byłoby warte rozważenia, albowiem w ramach niniejszej dyskusji odczuwam tutaj pewien dyskomfort, że się tak wyrażę..
.
Ciekawe pytania. Jeśli pracuję jako nauczycielka, to chcę robić to dobrze i mam ambicję- to znaczy chcę mieć sukcesy( uczniów, którzy zdobywają nagrody w konkursach, dobre wyniki z egzaminów, zadowolone dzieci, które dużo wynoszą z moich zajęć, zadowolonych rodziców itp.). Jeśli mam pracować "jak dla Pana", to chyba taka ambicja sama w sobie nie jest czymś złym? Oczywiście, ambicja która prowadzi do wywyższenia siebie li tylko na pewno jest czymś złym- są ludzie, którzy pragną władzy, zaszczytów, chcą być znani w szerokim gronie, sławni, albo za wszelką cenę bogaci. Takie ambicje są złe. Jeśli jednak coś wykonuję, to chcę to robić jak najlepiej- czy to będzie wychowanie dzieci, pieczenie ciasta w domu, czy wyjazd na konkurs piosenki z uczniami...
Są też marzenia. Ktoś pragnie podróżować, ktoś inny otwiera prywatne muzeum, ja np;. lubię śpiewać i czasem sobie gdzieś występuję( nie tylko śpiewając piosenki chrześcijańskie, chociaż dbam o to, aby wykonywane utwory były przyzwoite), ktoś zapisuje się na kurs szydełkowania, inny tworzy...Czy takie ambicje są złe? Należy dla nich umrzeć? ( oczywiście zakładając, że nie stanowią najważniejszej części naszego życia ; centrum).
Cytuj:
Coś mi tutaj chyba nie gra. Premia "piechotą nie chodzi" oczywiście, ale coś mi nie bardzo pasuje to, że źródłem naszej satysfakcji maja być niewierzący ludzie... Chyba mamy inne, nie?
Ech, innych dookoła nie ma. To raz. Po drugie- wierzący to raczej dołują( piszę o sytuacjach w realu), potępiają, upokarzają i odrzucają. Przynajmniej tak wynika z moich doświadczeń. Wierzący jako źródło satysfakcji? Jak, gdzie, kiedy? Chyba tylko na forum, gdzie w poście potrafisz nawet ganiąc przemycić pochwałę...
W zborach hieprcharyzmatycznych można było dostać schizofrenii. Zza kazalnicy wmawiano mi, żem królowa, dziecko królewskie, a potem oskarżano o różne rzeczy, wyrzucano ze służby i pomawiano o Bóg wie co. W zborach uświęceniowych z kolei mówiono, że jestem totalnym zerem, nic nie wartym, że nawet moje dobre uczynki są jak szata splugawiona przed Panem( zapewne w kontraście ze świętym Bogiem tak to wygląda, ale chodzi mi o to, że chętnie sięgano po ten cytat), a nawet jeśli czlowiek coś zrobił dobrze, to na wszelki wypadek nie chwalono, bo nie wypada. Nie wiem, może wierzący czlowiek ma całkiem umrzeć dla chęci uzyskania uznania- i robić wszystko niczym sługa nieużyteczny, nie oczekując żadnej informacji zwrotnej? Przyznam się szczerze, że takiego stopnia uświęcenia jeszcze nie osiągnęłam. I chociaż się bardzo starałam, to jednak po dłuższym czasie takiego traktowania nie chciało mi się już robić nic- bo po co, skoro i tak jestem do niczego.Wiem, że tak odczuwała większość ludzi dookoła mnie, pewne rzeczy widać, nie trzeba o nich mówić. Ale przyznać się to takiej potrzeby oznaczało być potępionym, więc każdy udawał, ile wlezie świętszego, niż jest.
Jeszcze tak mi przyszło na myśl...Oczywiście Bóg powinien być źródłem naszej satysfakcji, to jest wtedy, kiedy my się Jemu podobamy. Problem w tym, że wszystkiego się trzeba domyślać, brać 'przez wiarę", Bóg nie przemawia słowami do nas( oczywiście mamy Słowo Boże, ale w tym sensie, że nie klepnie po ramieniu i nie powie "dobra robota"). Jeśli więc ci, którzy są Kościołem Pana i Duch Święty powinien przez nich przemawiać postępują w sposób niemiłosierny, egoistyczny, skąpią dobrego słowa a słów potępienia nie żałują, to wtedy mamy wykrzywiony obraz nas samych w Bogu. Bardzo trudno jest to "wyprostować" samemu. Wtedy źródłem satysfakcji( jakiejkolwiek, z czegokolwiek) staje się... świat. Bo niewielu ludzi potrafi żyć życiem pustelniczym i radować się obecnością Boga- cokolwiek to znaczy, bez sióstr i braci w Panu, z daleka od wszystkich. Człowiek jest zwierzęciem stadnym- jeśli Kościół nie spełnia swojej roli, to albo się w sobie zamknie i stanie odludkiem, albo będzie szukać w świecie tego, czego nie znalazł w Kościele. Nie da się żyć w emocjonalnej pustce.
Cytuj:
Czyli wszystko należy "przetłumaczyć" na nasz kontekst kulturowy w tych miejscach, gdzie to jest możliwe.
Skusznie, zgadzam się, sęk w tym, że wiele osób uwaza, ze skoro wtedy kobieta nie miała prawa glosu i nie mogła pracować zawodowo( w ogóle nie było czegoś takiego), to teraz także i należy do tego "ideału" dążyć...No ale to na marginesie, rozumiem, że nie zmienimy myślenia co niektórych.
Cytuj:
Nie oznacza on, że zdanie twoich córek się dzisiaj nie liczy. Nie oznacza, że Twoja wartość zaczyna się od pięciorga dzieci w górę i nie oznacza wielu innych rzeczy. Głowa do góry!
Dzięki:) Szkoda, jaka szkoda że jesteś w "mniejszosci chrześcijańskiej"...