Dorka napisał(a):
Smok Wawelski napisał(a):
Druga sprawa do cielesność człowieka, która woli uzyskać fałszywe gwarancje, że bez względu na sposób postępowania idziemy do nieba.
Dzisiaj w nocy trochę nad tym rozmyślałam. Wiem,że wielu spośród Kalwinistów,to ludzie odrodzeni ,ale zastanawia mnie dlaczego nie głoszą potrzeby narodzenia na nowo ,tym wśród swoich, którzy tylko przyjęli właściwe wyznanie wiary i wstąpili w szeregi religii kalwińskiej. Wygląda to tak, jakby potrzeba nowego narodzenia, ustępowała wobec faktu "zrodzenia" w kalwińskiej rodzinie wyznawców.
Być może powodem jest to, że cielesny umysł bombardowany przez innych kalwinistów wersetami całkowicie wyrwanymi z kontekstu nauczania Biblii odczuwa pewien rodzaj ulgi po dojściu do wniosku, że mu się "poukładało" i że wreszcie przyjął "Słowo Boże zamiast ludzkiej, humanistycznej filozofii". Oczywiście zrobił dokładnie na odwrót, ale zdaje mu się, że uczynił coś, co świadczy o "złamaniu jego pychy". Jeśli człowiek zacznie iść tym torem, to głoszenie potrzeby nowego narodzenia przestaje być potrzebne. No bo zastanów się - kalwinista po "nawróceniu na kalwinizm" stwierdza, że jest wybrany przed założeniem świata. Jeśli jest wybrany, to przyglądanie się owocom dowodzącym nowego narodzenia, żeby sprawdzić, czy aby narodził się na nowo, nie jest mu już do niczego potrzebne. Zwiedzenie zaczyna działać.
Niestety, czynnikiem ułatwiającym takie stawianie sprawy jest przekonanie, że wystarczy "wyznać", "podnieść rękę", "wyjść do przodu" i sam ten fakt jest gwarancją zbawienia czyli dowodem "wybrania". Niezależnie od tego, jakie były motywacje (często jest to po prostu chwilowa emocja w wyniku presji otoczenia) i czy życie uległo rzeczywistej zmianie charakterystycznej dla nowego narodzenia, czy nie uległo.
Najgorsze jest to (i to również dotyczy duchowej natury kalwinizmu), że kalwinista, który upadnie w grzech i przez jakiś czas w nim trwa, na podstawie własnej doktryny (nie Biblii) może dojść do wniosku, że... nigdy się nie nawrócił, bo przecież gdyby był dzieckiem Bożym, "nie mógłby grzeszyć" [I Jana 3:6 - wyrwany z kontekstu oczywiście]. Czyli... jednak nie jest wybrany? I zaczynają się duchowe "jazdy". Albo wątpliwości dotyczące własnego wybrania (co jest duchową torturą) albo próby zaklasyfikowania własnego rzeczywistego grzechu jako "oszustwa" - czyli nie jestem winny, bo "zostałem oszukany przez grzech" [Hebr. 3:13 - wyrwany z kontekstu oczywiście]. Więc nie mogę zatwardzić serca i odpaść od Boga. Tutaj mamy "zastrzyk znieczulający" na zatwardziałość własnego serca. Może dlatego kalwiniści potrafią być tacy twardzi i agresywni?
Dorka napisał(a):
Z takiej perspektywy takie pojęcie teologiczne jak "predestynacja ",można wytłumaczyć inaczej niż to czynią Kalwiniści. Po prostu nie rozumiem dlaczego atrybuty Boga, takie jak chociażby wszechmoc, wszechwiedza, czy wszechobecnośc, albo moralne np.miłość ,czy dobroć...mają znaczenie drugorzędne wobec Bożej suwerenności.
Oczywiście, że pojęcie "predestynacji" można wytłumaczyć inaczej, podobnie jak pojęcie "wybrania". W dodatku można to zrobić tak, żeby nie zaprzeczać Bożej miłości, dobroci i miłosierdziu. Natomiast jeśli wszechwiedza Boga miałaby być wtórna wobec Jego suwerenności, to Bóg wiedziałby tylko o tym, co sam postanowił. A to degeneruje Boga - podobnie jak wypaczanie Jego charakteru. I to też jest duchowy problem.
P.S.
Oczywiście, kalwinista nie przyjmuje filozofii humanistycznej, ale przyjmuje filozofię ludzką. Filozoficzne i duchowe korzenie kalwinizmu są omówione w poniższym linku wraz z podaniem materiałów źródłowych:
http://www.examiningcalvinism.com/files ... story.html