Byłam świadkiem takich ekscesów i nie było mi do śmiechu. To było żałosne, niepokojące i było coś w tym strasznego...Pamiętam, jak w przednich rzędach( po tym, jak zagraniczny kaznodzieja, chyba ze Szwecji machnął marynarką) ludzie spadali albo zsuwali się z krzeseł prawie w konwulsjach śmiechu. Stałam z tyłu i też c h c i a ł a m się śmiać, bo wmówiono mi wtedy, że to działanie Ducha Świętego, więc nie chciałam być gorsza( mnie to nie dotykało , więc tak myślałam). Pamiętam , co czułam...z jednej strony zawód, a z drugiej jakiś niesmak, zdziwienie, świadomość( ale zepchnięta gdzieś głęboko we mnie), że coś jest jednak nie tak... Druga scenka- znad morza. Tam odbywał się chrzest wodny. Jeden z chrzczących stał na krześle w wodzie i coś krzyczał, obok Polak go tłumaczył. Ludzie zebrani na plaży, w tym ja, słuchali. I raz spojrzałam temu człowiekowi prosto w oczy i wtedy zobaczyłam oczy diabła...nie żartuję. To było tak mocne doświadczenie, że potem spać nie mogłam, do dzisiaj to pamiętam, jak sobie tłumaczyłam :"daj spokój, to mąż Boży, zwidy miałaś, ze zmęczenia albo z niewyspania"...A w tamtym momencie przez chwilę jakby widziałam coś, co było prawdziwe pod maską wiecznie uśmiechniętego pięknym zestawem zębów kaznodziei... Wszystko to odbywało się na jednej z konferencji w Polsce z udziałem Upsali kilkanaście lat temu już. Po tej konferencji miałam trudności ze sobą, miewałam depresje.
Na nabożeństwie w rodzimym zborze pastor mawiał "bądź gotowa na nietypową usługę"- a chodziło mu o to, żeby szaleństwo stało się naszym udziałem. A więc żeby krzyczeć, biegać, machać czymś, krzyczeć w językach itp..To się nazywało wolnością w Panu. Byłam odważna i robiłam to. Po kilku takich ekscesach czułam się strasznie. Wypalona, zniechęcona, zaczęłam uciekać z nabożeństw. Nie wiedziałam, czemu, przecież to było..uwielbienie! Nieodłączną częścią tego typu "duchowości" jest strach. Boisz się- demonów( przede wszystkim, bo one wszędzie czyhały, zawsze trzeba było się od czegoś uwalniać, uważać), wypowiadanych słów( łatwo było wpaść w poczucie winy- bo uczono nas, że wypowiadane słowa mają moc stwórczą, więc jak w chwili złości powiem np. "głupie auto"- bo stanęło na środku drogi, zepsuło się- to ono już nie ruszy, bo je przeklęłam), utraty Bożego błogosławieństwa( nie zapłacisz dziesięciny- Pan ci zabierze pracę, sprawi , że będziesz cierpiał głód; nie będziesz posłuszny pastorowi, zdarzy ci się powiedzieć jakieś słowo krytyczne pod jego adresem- jesteś pod przekleństwem), a potem chcesz odejść od toksycznej społeczności, ale znów się boisz( bo jak odejdziesz, to wyjdziesz spod "autorytetu" i "ochrony" pastora i zboru, więc Bóg nie będzie zainteresowany tym, aby ci błogosławić, do tego dochodzi poczucie izolacji- zerwałeś kontakty z innymi, został ci tylko zbór, bez tych ludzi będziesz zupełnie sam- a wiesz, jak postępowano z innymi, którzy odeszli. Nikt się do nich nie odzywa, są trędowaci).
Generalnie takie zbory z "szaleńczym uwielbieniem", "wolnością"( tak pojmowaną) to zbory ludzi raczej młodych( bazują na rotacji, wielu odchodzi po paru latach) , które wywierają bardzo toksyczny wpływ na swoich członków, uzależniając ich od siebie, ucząc polegania na emocjach, odczuciach- a że nie da się tak żyć, to pojawiają się nerwice, lęki, ataki paniki, depresje( wcale nie żartuję- kiedy spotkałam się po latach z ludźmi, którzy trwali w jednej z chorych społeczności to z przerażeniem obserwowałam takie właśnie zaburzenia!).
I przeraża mnie to, że dzisiejsi kaznodzieje/pastorzy, którzy znają to zagrożenie nie robią NIC aby przestrzec młodych ludzi przed szukaniem "mocnych wrażeń", bo nie chcą młodych "zrazić", utracić i pozwalają im sobie eksperymentować( mają ich na sumieniu!). I nie mają nic przeciwko "ekumenii" z takimi zborami( typu Spichlerz, zbory Kościoła Bożego w Chrystusie, Ambasada Boża, niektóre zielonoświątkowe). Nie chodźcie tam. Będziecie mieli- tak jak ja- kilka lat w plecy, złe doświadczenia...I nie wszyscy z tego wychodzą. Znam też wielu rozbitków w wierze.
|