Cytuj:
"Ale przyjdą takie czasy, że wszyscy członkowie Oblubienicy z powrotem będą się gromadzić w domach. A Wielka Wszetecznica w mega-wypasionych mega-kościołach"
Tak będzie. Teraz jest czas sądu Bożego nad Kościołem. Ludzie, którzy szukają prawdy i chcą być wierni Bogu są wyrzucani z mega-kościołów. Ci, którzy "dla świętego spokoju" idą na kompromis, nawet jeśli myślą swoje- zostają i stają się Wszetecznicą. Bywałam w wielu zborach różnych denominacji. One wszystkie( większość z nich) ulegają światowemu systemowi, który powoli je wchłania i umożliwia "ekumenię" ze wszystkimi, w tym z KRK, kościołem prawosławnym czy luterańskim. Tak źle jak dzisiaj, to jeszcze nie było. Trzeba bardzo uważać, tym bardziej, że są i tacy, którzy tworzą małe społeczności w przekonaniu, że są jedyną i właściwą Oblubienicą, kazania w ich zborach brzmią nieźle, w niektórych narzuca się specyficzne "uświęcenie" ( np. Local Church), ale też są zwiedzione. Jestem przekonana, że i niektóre tzw. domowe kościoły będą chorować, a to, że będzie to społeczność domowa, nie będzie oznaczało, że jest zdrowa duchowo. Ludzie wierzący będą rozproszeni i będą się nawzajem szukać. Miłość wielu oziębła, nie schodzi im z ust "kocham cię, kocham was", ale w uczynkach ich tego nie widać. Nauczyciele zza kazalnic prześcigają się krasomówstwie, ale nie nauczają w mocy Bożej ani nie głoszą prawdy, tylko to, co ucho łechce. Ale nawet na tzw. nauczycieli "uświęceniowych" trzeba będzie uważać. Niektórzy są bardzo łatwowierni, myślą, że jak już ktoś mówi o świętości to to musi być dobry, Boży nauczyciel- nie musi.
Co do kościołów domowych- jeśli dobrze zrozumiałam intencje Smoka, chodzi o to, aby społeczność wierzących bardziej przypominała rodzinę, niż ludzi upchniętych w liturgiczne ramy i jakiś system. W rodzinie dobrze się znamy, zależy nam na sobie nawzajem, jesteśmy sobie bliscy, i choć się czasem pokłócimy, to jednak rodzina zawsze pozostaje rodziną, nie można jej opuścić, "wypisać się", czy "zapisać do niej"- trzeba się urodzić, żeby być w rodzinie.Rodzina nie "uczestniczy w komunii", rodzina "wieczerza", łamie chleb, pije wino , i to jest częścią agape, mając ze sobą relacje. W rodzinie zwierzamy się sobie, są też pewne role, które pełnimy, funkcje- starsi są poważani, młodsi uczą się od starszych itp..Taki kościół sobie wyobrażam- a baaardzo trudno mi sobie wyobrazić taką "Bożą rodzinę-Kościół" w ramach kaplicy zborowej, gdzie spotyka się 100-200 osób( lub więcej), gdzie się nie znamy i można chodzić latami i być anonimowym( niektórym to pasuje), gdzie pasterze uważają, że ich rola kończy się na wygłoszeniu dwóch zgrabnych kazań w tygodniu i uczestnictwem w dziele charytatywnym; trudno mi też wyobrazić sobie jedność między tymi ludźmi. Szczerze mówiąc, w większości zborów "każdy sobie rzepkę skrobie" i nie ma tam jedności duchowej, ani jedności myśli, ani jedności poznania. Do tego w tych większych strukturach pojawia się problem układów o charakterze "politycznym", problemy finansowe( ludzie tysiące składają na budynki, potrafią wysłać swojego pastora za granicę po "namaszczenie", ale jak ktoś ma kłopoty finansowe, bo np. stracił pracę to już może liczyć tylko na cielesną rodzinę).
Osobiście nie uważam, że kaplica( czy wynajęty budynek, czy jak kto woli "dom modlitwy") stanowił problem- myślę, że chodzi o mentalność ludzi i niezrozumienie pojęcia "Kościół". Myślę też, że Kościół w sensie lokalnej wspólnoty nie powinien liczyć więcej niż kilkadziesiąt osób. Jeśli się pomnoży, powinno się ich podzielić, aby spotykali się w mniejszym gronie. Nie mam nic przeciwko spotykaniu się wierzących w większym gronie raz na jakiś czas, ale prawdziwy rozwój odbywa się w rodzinie- to tam rośnie dziecko, to tam jest jego właściwe miejsce.
Wiem, co mówię, bo jestem dzieckiem "z patologicznej rodziny"( piszę o Kościele, w przenośni). Narodziłam się na nowo w zborze 100-osobowym, w którym nie otrzymałam duchowego, niesfałszowanego mleka, stąd "krzywica" i inne problemy w wieku "nastoletnim". Potem chowała mnie "ulica", więc szukałam czegokolwiek, co by rodzinę przypominało. Adopcja okazała się nieudana, ponieważ te rodziny zastępcze też były patologiczne, choć na oko wydawało się, ze to "porządne rodziny". Teraz jestem w małej rodzinie, która ma swoje zasady, może nie do końca te zasady mi odpowiadają, ale to w końcu kolejna adopcja, a "rodzina" okazała się być miejscem ciepłym, wypełnionym obecnością Bożą, zatem zobaczymy, co będzie dalej. Takich "patologicznych" dzieci niestety jest całkiem sporo, i nie każdy "nastoletni bunt"tych dzieci niestety kończy się zwycięskim wyjściem z próby wiary
Oby tylko zachować wiarę !