Właśnie o takie rzeczy w mowie mi chodzi. Wydaje mi się, że można tutaj przytoczyć Pawła:
1Ko 9:19-23 (BW)
Będąc wolnym wobec wszystkich, oddałem się w niewolę wszystkim, abym jak najwięcej ludzi pozyskał.I stałem się dla Żydów jako Żyd, aby Żydów pozyskać; dla tych, którzy są pod zakonem, jakobym był pod zakonem, chociaż sam pod zakonem nie jestem, aby tych, którzy są pod zakonem, pozyskać.Dla tych, którzy są bez zakonu jakobym był bez zakonu, chociaż nie jestem bez zakonu Bożego, lecz pod zakonem Chrystusowym, aby pozyskać tych, którzy są bez zakonu.Dla słabych stałem się słabym, aby słabych pozyskać; dla wszystkich stałem się wszystkim, żeby tak czy owak niektórych zbawić.A czynię to wszystko dla ewangelii, aby uczestniczyć w jej zwiastowaniu.Dla niektórych "drogocenna krew Baranka Bożego" może być odrzucająca, dziwaczna albo śmieszna niestety - przy czym to jest tak naprawdę problem wierzących. Są ludzie, którzy nawet pojęcia grzechu już nie rozumieją - i to też trzeba powoli wytłumaczyć, zamiast "o, jesteś grzesznikiem, pójdziesz do piekła nawet jak nie rozumiesz, o czym do ciebie mówię". Chrześcijanie są hermetyczną grupą o swoim żargonie, ale niestety nie w taki sposób hermetyczną jak być powinno. Nie mówię, że mają przeklinać
w ogóle nie mówię o takich rzeczach jak przeklinanie, ale o sposobie wyrażania. Chrześcijanie zamiast wyróżniać się ze świata tym, co jest napisane wprost i wałkowane w Ewangeliach i każdym liście, wymyślają sobie takie zastępcze sposoby - a to żargon, a to gadżety, a to wywyższanie się nad niewierzącymi.
Jeśli chodzi o amerykanizację, to nie chodzi mi wcale o język (a przynajmniej w dużo mniejszym stopniu). Chodzi mi o cały styl chrześcijaństwa i to nie o jakąś obecną modę. No bo zastanówmy się - gdybyśmy mieli pustą głowę i chcielibyśmy żyć zgodnie z Biblią, to nie doszlibyśmy na podstawie samego Słowa do tego, co mamy w zborach. Skądś wzorce idą: nabożeństwa, grupy takie, siakie, worshipy, style mówienia kazań, tzw. społeczność przy ciasteczku, kawiarenka zborowa, "liderzy", służby (ministries), cały sposób mówienia o i wyobrażania sobie chrześcijaństwa, Kościoła, Boga. IHOPy i inne to tylko czubek góry lodowej. Wszystko przychodzi z USA, ludzie oglądają amerykańskie stacje chrześcijańskie, czytają książki przemądrych autorów, którzy szczerzą się na okładkach. Z jednej strony mamy więc w większości myślenie katolickie w spadku, co czasami wychodzi, a z drugiej opakowanie amerykańskie. Nie chodzi o to, że wszystko, co robią Amerykanie, a co przesiąka nie tylko do Polski, ale i na cały świat, jest z góry złe. Jednak widzę, że jest to kolejna tradycja, o której przywykliśmy myśleć jak o wyznaczniku prawdziwego chrześcijaństwa, a przynajmniej - "normalnego" chrześcijaństwa. Uderza mnie taka myśl jak czytam Słowo, że prawdopodobnie apostołowie wchodząc do takiego zboru zdziwiliby się, że ma to coś wspólnego z chrześcijaństwem, w równym stopniu, co gdyby wpadli na katolicką parafię i tylko nasze przyzwyczajenie do pewnych form sprawia, że traktujemy ten cały zestaw jak swój.
Do refleksji nad tym przywodzi mnie czytanie Biblii i... oglądanie jakichś nagrań z amerykańskich zborów, przez które nagle okazuje się, że to co mamy w Polsce to próba imitacji. Obawiam się, że jest to jedna z odsłon kolonializmu kulturowego.
Z najświeższych zapożyczeń mamy własnie, jak to, co Smok pokazał. A ja dorzucę:
http://plomienducha.pl/ Tu mamy standard - wizje, pasję, namaszczenie (wszyscy są namaszczeni jak plażowicze olejkiem), pobudzenie, przebudzenie, zakładanie zborów, oddziaływanie, rozpalanie
Plus marketingowa oprawa jak dla każdej porządnej akcji. O, marketing to też inny duży temat.