Milenka napisał(a):
drobne sprawy....jest ich multum.Chodzi o sprawy poważne.Ale zrozumiałam,że przebaczyć należy nawet jeśli nikt o to nie prosi ani nikomu na tym nie zależy.
Wiesz... temat przebaczania jest - w moim odczuciu bardzo trudny i... tak naprawdę mało jest ludzi, którzy rozumieją i czują o co w tym chodzi. Przynajmniej w środowisku, gdzie dane mi było przebywać.
Kiedyś słyszałem w jakimś kazaniu dość ciekawe stwierdzenie. Mianowicie ktoś powiedział, że jesteśmy uświęceni krwią Jezusa Chrystusa, dostąpiliśmy łaski, mamy obietnicę życia wiecznego i teraz... nasza świętość jaką naprawdę jest, okazuje się w momencie, kiedy spotka się kilku takich 'świętych'.

Coś w tym jest.
Czytamy w Biblii o miłości, miłosierdziu, dobrotliwości, dobroci, cierpliwości...
Wszystko ok, ale jak to wygląda w praktyce?
Ludźmi nadal jesteśmy. Moment poznania Ewangelii i uwierzenia nie uczynił nas oderwanymi od praw natury !
Nadal targani jesteśmy emocjami, nadal czegoś tam chcemy, do czegoś dążymy, coś tam chcemy osiągnąć... Nie wyszliśmy przecież z tego świata i nie lewitujemy 5 m nad ziemią, tylko normalnie żyjemy

. Musimy jeść, ubrać się, mieć gdzie mieszkać..., musimy borykać się z wyzwaniami jakie stawia przed nami normalna, szara rzeczywistość.
Do tego dochodzi społeczność w której jesteśmy. W jednej pieśni - ze Śpiewnika Pielgrzyma - śpiewamy:
'Czym oaza w pustyni i schronisko wśród gór
Tym dla duszy w tym świecie jest zbór'.
Idziemy do zboru z nadzieją, że tam się podbudujemy, nabędziemy nowej energii do życia, nabędziemy wiary...
Wydaje nam się, że ludzie, którzy tam są, są tacy sami jak my - chętni do służenia Bogu, dobrotliwi, cierpliwi, pełni miłości i miłosierdzia...
Chcemy z nimi przebywać i utrzymywać kontakty. To ludzie, którzy jakby pasują do naszych oczekiwań i my zdajemy się do nich pasować. Nie palą, nie piją, nie klną, nie w głowie im różne sprośności. Dobrze się wśród nich czujemy.
Aż tu nagle...
Okazuje się, że ten lubi komuś dociąć, a tamta tylko patrzy żeby skomentować jak ktoś ubrany..., inny się bez przerwy wymądrza i nawet podyskutować się z nim nie da, bo on wie wszystko najlepiej, a ów... nie liczy się kompletnie z czyimś zdaniem i jego potrzebami, tylko samodzielnie podejmuje wiążące dla wszystkich decyzje, a potem oczekuje, że ludzie będą się do jego postanowień stosowali.
Inny znowu lubi wyładować swoją złość na zupełnie przypadkowych osobach, które znajdą się akurat w jego otoczeniu...
Ktoś oszukuje innego, a inny znowu lubi obgadywać.
Takich sytuacji jest mnóstwo i... jakoś trzeba sobie z tym radzić.
Zranił Cię ktoś, albo postąpił w sposób, który Cię bardzo razi, bo ewidentnie naruszył Twoje niewzruszone podstawy, na których opierasz swój system wartości - swoje chrześcijańskie postępowanie. Co teraz?
Problem jest ! Bo bywa, że sytuacja zdarza się raz - przemilczasz, po niedługim czasie następuje coś analogicznego... znów przemilczasz...
Zdarzy się, że w międzyczasie ktoś inny z czymś 'wyskoczy' i już jest Ci przykro z powodu dwóch osób... Mówisz o tym swojemu przyjacielowi, a on na to... 'ja też mam podobny problem...' i tu zaczyna się wymienianie osób i zdarzeń z waszego otoczenia.
Wszystko miało być tak pięknie, a okazało się, że jest... jak zwykle.
Co tu zrobić? Odejść? Tylko dokąd? Ustawiać wszystkich? A czy zechcą posłuchać?
Zasada jest jedna:
Oni też są ludźmi, za których Chrystus umarł.
Wiele razy się nad tym zastanawiałem i zawsze dochodziłem do jednego wniosku:
Super by było, gdyby 'oni' chociaż zechcieli zrozumieć, że źle postępują... Chociaż w takim zakresie, jaki dotyczy nas samych - żeby przestali ranić i drażnić.
Czasem się da. Można spokojnie, w atmosferze przyjaźni porozmawiać z taką osobą, spróbować jej wyjaśnić, że pewne jej zachowania rażą, czy ranią innych, pewnymi zachowaniami zaprzeczają temu, czym jest samo chrześcijaństwo. Bywa, że zyskamy w ten sposób nawet przyjaciela, bo ów 'ktoś' jest osobą otwartą i szczerą.
Bywa jednak i całkiem odwrotnie.
Ludzie są naprawdę różni. Znam nawet takich, którzy to za punkt honoru uważają, żeby nie przyznać komuś racji, gdy ten zrwaca uwagę na jego niedociągnięcia. Potrafią iść 'w zaparte' i tłumaczyć, że wcale tak nie było... Było zupełnie inaczej, a oni są absolutnie niewinni, podczas gdy Ty i świadkowie zdarzenia wiedzą dobrze jak było i że dana osoba teraz kłamie tylko po to, by nie przyznać się do własnego błędu, a skoro się nie przyzna, to błąd nie zaistniał i nie ma czego naprawiać, 'on' jest w porządku i postępuje dobrze, a to Ty się czepiasz i... 'histeryzujesz' !!!
Znam takie przypadki. Trudno z tym żyć i trudno z takimi osobami dłużej razem przebywać.
Czy chodzi tu o przebaczenie? Z jednej strony na pewno tak.
Przebaczenie dla mnie jest procesem, który zmienia klasyfikację zdarzenia. Sprawa przestaje być już osobista - ona jest, ale jakby mnie nie dotyczy. Coś zaszło, może i mnie bolało, ale teraz już zapominam o emocjach związanych z zajściem, nie postrzegam tego w kategoriach tych emocji, traktuję rzecz, jakby nie dotyczyła mnie.
Jednak z drugiej...
Jeżeli są to osoby mające pewne znaczenie w społeczności - tak się zdarza - i prezentują opisane powyżej postawy, a potem mają czelność kogoś uczyć jak należy postępować, to ... ja za słaby na to jestem.
Wiecie... nie jestem już młodym wierzącym i napatrzyłem się na różne nieprawidłowości, nie chce mi się nawet ich wymieniać. Doszedłem do wniosku, że należy dbać przede wszystkim o samego siebie i własne sumienie, a inni... niech też o własne sumienia dbają.
Dla mnie najważniejsze jest, żeby nie nosić w sercu osobistej urazy do kogoś. Co zaszło, to zaszło, ale ja - mimo, że zapomnieć się nie da - staram się traktować sprawę jakby dotyczyła kogoś innego, nie mnie.
Oczywiście kontakt z taką osobą ulega znacznemu ograniczeniu, jednak cały czas trzeba pamiętać, że i za 'niego' Chrystus umarł.
pozdrawiam
Robert G.