Według mnie świetnie rozpoczął temat nasz umiłowany "zielony gad"
Cyt:
"To jest właśnie typowe i błędne postawienie sprawy już "na wejściu". Mamy podstawowy problem: zamiast patrzeć na własny stan i porównywać go z nauczaniem Słowa Bożego, patrzymy na stan drugiej strony i od niej wymagamy zmian, zamiast od siebie. Czyli mężowie czekają, aż żony będą im uległe, a żony czekają, aż mężowie przejmą inicjatywę. Mężowie wypominają żonom brak uległości, a żony wypominają mężom brak zaangażowania w sprawy domu. Jedni i drudzy mogą mieć rację, ale w ten sposób nigdy nie rozwiążemy problemu.
Żądanie uległości żony w przypadku, gdy mąż sam nie jest zdecydowany być głową małżeństwa i domu (de facto, a nie tylko de jure), jest poważnym błędem u podstaw. Autorytet mężowski i ojcowski pochodzi od Boga, ale należy ten autorytet najpierw podjąć, a następnie w nim działać. Inaczej jest to jedynie puste słowo.
[b]"Mężowie, miłujcie żony swoje, jak i Chrystus umiłował Kościół i wydał zań samego siebie. (...) Mężowie powinni miłować żony swoje, jak własne ciała. Kto miłuje żonę swoją, samego siebie miłuje. Albowiem nikt nigdy ciała swego nie miał w nienawiści, ale je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus Kościół. (...) A zatem niechaj i każdy z was miłuje żonę swoją" [Ef. 5:25,28-29,33][/b]"Moi drodzy. W temacie przywództwa jest bardzo, bardzo wiele do nadrobienie i potrzebujemy przede wszystkim Bożego objawienia (czyt. nauczania Słowa Bożego przesiąkniętego Duchem Św.), wiele samokrytyki (piszę oczywiście do siebie, do mężczyzn) i.... zerwania z pewnymi stereotypami, które zostały nam narzucone przez różne organizacje. Pod pojęciem organizacji mam na myśli KZ, KK, KB, KCH etc. Prawdziwy Kościół nie pokrywa się z granicami wyznaczonymi przez organizacje, natomiast niektórzy będący w strukturach tych organizacji są oczywiście Kościołem, należą do Chrystusa, zyją z nim i chodzą na co dzień w jego łasce, zapierają się, noszą Krzyż... Ale wracam do wątku. Smok zadał pytanie jak to jest u Was? Więc napiszę kilka słów jak to jest u mnie i jak pewne rzeczy rozumię. Bóg bardzo mocno dotknął mnie fragmentem cyt. z Ef.
Mężowie, miłujcie żony, jak i Chrystus umiłował Kościół i wydał zań samego siebie. Cóż, wiele miesięcy Bóg pracował w moim sercu, aż dojrzałem do tego, że nawet jeśli mam żonę, która czasami zrzędzi, czasami niepotrzebnie się zdenerwuje, czasami bez powodu podniesie głos na dzieci, czasami nie pocieszy, czasami nie zachęci, czasami...czasami...czasami to, no właśnie to co? To czy mam prawo do tego, aby postawą swojego życia mówić wybrance
jak będziesz doskonała - czyt. posłuszna, to i ja stanę się dobrym przywódcą. Moi drodzy, to jest hipokryzja godna tego świata. Jaki jest dzisiejszy Kościół? Czysty? Bez skazy? Doskonały? Widziałem wielu, o których mogę powiedzieć Dziecko Boże, ale niektóre zachowania tegoż Dziecka były krępujące, wstydliwe, obraźliwe... Wtedy Bóg wyraźnie pokazał mi zasadę, o której pisze smok - patrzmy na własny stan serca, na to z czym ja mam problem, a nie moja kochana żona, bo jeśli mam się z kimś porównywać to tylko z Chrystusem i z samym sobą (a nie np. z żoną). Tak naucza Słowo. Skoro Chrystus umarł za Kościół niedoskonały i jest to dane mi za przykład do naśladowania, to widzę jak wiele hipokryzji było i jest u mężczyzn mówiących "Pan wymaga posłuszeństwa żon wobec mężów". Moi drodzy, najpierw Chrystus umarł za Kościół (niewinny!)i dopiero po tym wydarzeniu Chrystus oczekiwał - oczekuje od Kościoła posłuszeństwa. Jeśli niektórzy nie wytrwają, to odpadną, ale prawdziwy Kościół wytrwa i zwycięży mając za wzór Pana, Baranka. Czy my też jesteśmy wzorem dla naszych żon, dla naszych rodzin, dla sióstr i braci? Jak to jest z nami? Czy nasze żony widzą w nas Bożą chwałę? Czy widzą kogoś, kto został niesłusznie oskarżony? Czy widzą życie święte? Jestem przekonany (doświadczyłem tego), że kiedy stajemy się jak Chrystus, to nasze żony prawie zawsze (wyjątki tylko potwierdzają regułę) okazują swoje... poddanie, posłuszeństwo i jest im z tym dobrze!!! Tylko czy potrafimy im dać poczucie bezpieczeństwa tak jak Chrystus daje Kościołowi? Moi mili, próbujemy usprawiedliwiać swoją bezradność, słabość, grzeszność i widzimy problem zawsze gdzieś poza mną,
"moja żona jest nieposłuszna, moje dzieci są bez szacunku, moi bracia i siostry to..." Od kiedy zacząłem tak widzieć sprawy moje życie zupełnie się zmieniło. Zacząłem naprawdę zwracać uwagę na rzeczy ważne - dom to mały Kościół, to pierwszy Kościół. Zacząłem być głową, ojcem, kapłanem, prorokiem, nauczycielem... Zrozumiałem, że tak wygląda prawdziwy Kościół. Nie pięknie przystrojony z zewnątrz - od święta, w niedzielę, ze "służbą witania", "służbą skakania" i wszystkiego innego, co tylko człowiek może wymyśleć. Kościół to najpierw ja, moja żona, moje dzieci. Jak na co dzień "odprawiam nabożeństwo"? Czy jestem tak "uświęcony i duchowy" jak co niedzielę? To była i jest dla mnie wielka lekcja pokory. Każdego dnia staram się zapierać samego siebie, krzyżować własne ja i im lepiej mi to wychodzi tym lepszym jestem mężem, tatą... Nie muszę budować własnego autorytetu "na siłę". Jeśli zaczynam żyć wg Bożych zasad, Bóg jest wierny, on w swoim czasie da autorytet, tylko czy jesteśmy na to gotowi???
cdn..