Owieczka napisał(a):
Nie ma problemu, ja myślenie zmienić mogę( w zasadzie już się ono zmieniło), tylko że z tym myśleniem zostałam zupełnie sama. Nie chcę już tkwić w żadnym "systemie", ani "zborze z budynkiem" bo mam takie a nie inne doświadczenia z tym związane. Kościół postrzegam bardziej jak...rodzinę. I bardzo bym chciała, żeby to trochę jak rodzina funkcjonowało. Tyle, że bardzo trudno jest znaleźć taką "rodzinę".
Wiem

Ale: każdy ma swoje miejsce w tym Ciele i do tego Ciała jesteśmy powołani - to nie nasz pomysł, ale Boga, więc niezawodnie musi się ziścić! Ważne jest tylko, żeby nie przegapić, co On ma do powiedzenia w chwili, kiedy się to opóźnia.
Cytuj:
Owszem, znam pojedyncze rodziny chrześcijańskie, mające świadectwo, z którymi można się nawzajem budować- ale siedzą one właśnie w tych systemach, do których ja już serce straciłam. Problem polega na tym, że nie da się budować na dłuższą metę relacji z tymi ludźmi nie uczęszczając na nabożeństwa w ich zborze.Zawsze przychodzi taki moment, kiedy ktoś pyta " a właściwie to czemu nie przyjdziesz w niedzielę?".
No bo tym ludziom nie chodzi o to, żeby budować relację, tylko "być w zborze" - całe ich chrześcijańskie uniwersum kręci się wokół tej idei: "Jesteś taka fajna siostra - czemu nie przyjdziesz na nabożeństwo?" Posiedzimy koło siebie, pośpiewamy, pogadamy o paru głupotkach i wszystko już będzie fajnie. Bo zbór to naturalne miejsce, bo tam jest bezpiecznie, bo będąc w nim jesteśmy posłuszni Pismu. AKURAT.
Cytuj:
Marzę o tym, żeby zacząć budować kościół na biblijnych zasadach, tyle, że nie ma z kim tego robić...W miejscowości, w której mieszkam nie ma wierzących, którzy chcieliby tworzyć taki kościół( a ta garstka , która jest woli co innego i gdzie indziej). Nikt nowy się nie nawraca, choć całymi latami się to modliliśmy( na modlitwach nie poprzestając zresztą, ale i to nic nie dało). Co robię nie tak? Nie wiem.
Możliwe, że wszystko jest w porządku, tylko Bóg chce inaczej. Jest jeszcze taka opcja, że wszyscy mamy pokusę budowania kościoła, tworzenia zboru - ale Bóg w swojej łaskawości niektórym rujnuje wszystkie próby budowania kościoła po to, żeby wreszcie móc z nich samych (jak się wreszcie poddadzą) swój własny Kościół zbudować. Nie mówię, że tak jest w Twoim przypadku - nie wygląda na to.
Cytuj:
Ale ja się zastanawiam, jak funkcjonować w obecnym środowisku, ktore dalekie jest od tego idealnego.
Wybacz, to ja wyidealizowałem. Nigdy nie istniał Kościół idealny: ani wtedy, ani dziś, ani nigdy. W każdych czasach sobie trzeba było radzić. Ja nie mam żadnych własnych niezawodnych pomysłów poza tym, żeby kochać Boga z całego serca, duszy, umysłu i sił oraz kochać braci i siostry (braci i siostry - nie zbory, kościoły, projekty, spotkania itd.).
Cytuj:
Bo funkcjonować całymi latami bez braci i sióstr w wierze wcale nie jest łatwo.Szczególnie, jak się ma dorastające dzieci.
Martwisz się o ich duchowość? Można to (brak "zboru") rozpatrywać jako ochronę przed dziwactwami na jakie można się w zborach natknąć. Chyba że chodzi Ci o wsparcie w wychowaniu, porady itd.
Cytuj:
Można jeszcze próbować się dostosować do tego, co już jest, ale wtedy trzeba iść na kompromis z pewnymi przekonaniami, doktrynami...i też nie jest łatwo.Ale może właśnie tak trzeba? Jeśli sprawa dotyczy spraw drugorzędnych( typu, kto nas doczyści w Królestwie Bożym w razie "nieodpokutowanych" grzechów)?
Zobacz tylko, że niemal zawsze to Ty się tutaj musisz dostosowywać wśród jakiejś grupy, masy. Masa (a ostatecznie ci, którzy nią kierują) to niebezpieczna rzecz - dryfuje sobie (doktrynalnie, poglądowo) zazwyczaj w nieznanym, a na pewno niekontrolowanym przez Ciebie kierunku i w końcu albo Ty zrezygnujesz ze swojego stanowiska w jakiejś sprawie, albo... wylot. Inaczej kiedy mamy relacje z konkretnymi wierzącymi - można dyskutować, spierać się, kochać się pomimo pewnych rzeczy. Są wtedy dwie równoważne osoby, które mogą się znosić nawzajem. Nie ma natomiast nigdzie nakazu znoszenia "zboru" czy "grupy" albo ich statutów/credo.
Cytuj:
Inna sprawa, że są tacy bracia i siostry, którzy jeśli już dowiedzą się, jakie mam przekonania, w życiu mnie nie zaakceptują. Miałam takie sytuacje choćby z Wolnymi, dla których byłam diaboliczną charyzmatyczką. W ogóle w środowisku , w ktorym się znalazłam generalnie nikt nie naucza ani o darach, ani o chrzcie Duchem- w każdym razie nawet jeśli używają tych pojęć, to jest to zupełnie odmienne od tego, w co ja całe życie wierzyłam.
Ich problem (czasem przed Bogiem), choć oczywiście to Ty tu pozostajesz samotna...
Cytuj:
Może coś jeszcze należy zmienić w moim myśleniu, co mogłoby mi pomóc trwać na tej "pustyni" albo zamienić ją w kwitnącą oazę...?
Chrystus

W tym wszystkim On jest kluczem. To nie hasło, tylko prawda, przez którą trzeba się przegryźć.
Smok Wawelski napisał(a):
Może warto pociągnąć ten temat właśnie w kontekście jedności Kościoła. Otóż częśto pada pytanie: "A kto zagwarantuje jedność, kto wyznaczy kierunek i kto zadba o to, żeby taki kościół, o którym mówicie, po prostu się nie rozleciał w wyniku ludzkich ambicji i braku ujęcia w jakiekolwiek ramy organizacyjne? Czy taka partyzantka jest w ogóle kościołem? Dlaczego nie korzystać z tego, co daje państwo w ramach porządku prawnego? Przecież w dzisiejszych czasach jesteśmy zorganizowani inaczej i skoro nie spożywamy Wieczerzy Pańskiej na półleżąco w sukniach i sandałach, to może ludzie czuliby się bezpieczniej i bardziej swojsko w kaplicy z kazalnicą i wywieszką, mając kogoś, kogo można by tytułować "bracie pastorze", "wielebny", albo "proszę księdza? Czyż to nie duchowieństwo ma za zadanie dbać o jedność i dyscyplinę w kościele?"
Wyróżnienie moje.
Kto: Czyżby Pan Jezus przez swojego Ducha Świętego?

On jest Głową - nie papież, nie prezbiter, nie pastor, nie rada starszych, nie rada zboru, ani nawet zbór.
Co do
czerwonego: nie wiem kto zagwarantuje, że się zbór nie rozleci, za to wiem, kto zagwarantuje, że się zbór rozleci, jeśli będą w nim problemy z grzechem:
Dlatego przypomnij sobie skąd spadłeś, żałuj tego i zacznij postępować jak na początku! Jeśli zaś nie, przyjdę szybko do ciebie i usunę twój świecznik z jego miejsca - chyba, że pożałujesz [swego stanu]. [Obj. 2:5] Wychodzi tutaj też błąd w myśleniu o kościele: nigdzie nie jest napisane, że jakaś grupa wierzących ma być w jakimś miejscu i ze sobą na wieki wieków. Że trzeba dbać o przetrwanie grupy, o jej interesy. Grupa nie ma żadnej wartości, a tym bardziej takiej, w której obronie należałoby stawać. Bycie w grupie to przypadłość wierzących (w sensie jeden ze stanów w jakim się mogą znajdować) i nawet gdy jest się w grupie to wartością pozostaje drugi wierzący, a nie sama grupa (zgromadzenie), która jest tworem czasowym i wysoce umownym. Okłamujemy siebie, że tak naprawdę chodzi nam o tych
wierzących w naszej grupie, podczas gdy z łatwością dajemy sobie wtłoczyć myślenie kolektywne, stąd to kolektyw staje się celem, a nie brat.
Cytuj:
Czy w takim razie słowa Pawła:
"Pozdrówcie Pryskę i Akwilę, współpracowników moich w Chrystusie Jezusie, którzy za moje życie szyi swej nadstawili, którym nie tylko ja sam dziękuję, ale i wszystkie zbory pogańskie, także zbór, który jest w ich domu" [Rzym. 16:3-5]
nie oznaczają, że w Rzymie istniało wiele zborów, które były w różnych domach? O ile dobrze pamiętam ze źródeł, w II-III wieku w Rzymie było około 40 zborów. W tym samym fragmencie mamy interesujące określenia sugerujące stałe związki konkretnych grup wierzących:
"Pozdrówcie Asynkryta, Flegonta, Hermesa, Patrobę, Hermasa i braci, którzy są z nimi. Pozdrówcie Filologa i Julię, Nereusza i siostrę jego, i Olimpasa, i wszystkich świętych, którzy są z nimi. Pozdrówcie jedni drugich pocałunkiem świętym. Pozdrawiają was wszystkie zbory Chrystusowe" [Rzym. 16:14-16]
Najwyraźniej zborów było wiele i były to konkretne społeczności będące ze sobą - jakżeby inaczej można praktycznie wprowadzać w życie nauczanie o byciu członkami jedni drugich?
Kolejny przykład:
"Pozdrawiają was zbory azjatyckie. Pozdrawia was w Panu serdecznie Akwila i Pryscylla ze zborem, który jest w ich domu" [I Kor. 15:19]
Wygląda na to, że kościoły były traktowane z jednej strony jako całe społeczności w danym mieście, a oprócz tego jako mniejsze społczeczności będące i spotykające się w konkretnych domach:
"Pozdrówcie braci w Laodycei i Nymfasa, i zbór, który jest w jego domu. A gdy ten list będzie u was odczytany, postarajcie się o to, aby został odczytany także w zborze Laodycejczyków, a ten, który jest z Laodycei, i wy też przeczytajcie" [Kol. 4:15-16]
No to po kolei. Po pierwsze przekład jest tendencyjny - tzn. raz
ekklesia tłumaczone jest jako Kościół, a raz jako zbór. To jest już interpretacja. Po drugie - co znaczy
ekklesia? Zasadniczo można wyróżnić dwa znaczenia: 1) zgromadzenie, tzn. ludzie gdzieś się zebrali celowo lub przypadkowo i tyle; 2) grupa ludzi, którzy mają taką wspólną cechę/przywilej/prawo/obowiązek, że gdyby miało miejsce jakieś specyficzne zgromadzenie, to mogliby się tam znaleźć (musieliby, mieli by prawo itd.). Znaczenie (2) jest przenośne i jest pochodną (1) - dosłownego. W drugim znaczeniu stosuje się to słowo do określenia wolnych obywateli miasta itp., a w Biblii (Septuaginta) do zgromadzenia Izraela (czyli = wszystkich członków narodu izraelskiego). Oba znaczenia występują w NT, najczęściej drugie. Podstawowe zastosowanie
ekklesia to użycie go do nazwania zbiorowiska ludzi, których Jezus odkupił swoją krwią, a dawszy im swego Ducha, uczynił swoim Ciałem. Dlatego w większości miejsc tak należy rozumieć
ekklesia - "ludzie wierzący w Jezusa, uczniowie Jezusa", np. Mat. 16:18, Dz. 2:47, 5:11, 8:1 itd. Bywa to używane w liczbie mnogiej
ekklesiai, czyli "grupy wierzących" w różnych miejscach (regionach, miastach, okolicach)np.
ekklesiai Azji [1Kor. 16:19],
ekklesiai pogan [Rzym. 16:4],
ekklesiai Chrystusa [Rzym. 16:16]. Co do tych "zborów" w domach, dokładnie jest użyte
he kat' oikon autou/auton ekklesia - trudno to dosłownie oddać, ale można by to przełożyć "ekklesia, która [spotyka się] po jego/domu domu" = "ludzie wierzący, którzy bywają w jego/ich domu" (por. Dz. 2:46
klontes te kat' oikon arton = "łamiący po domu chleb"). Nie jest napisane, czy się ci ludzie umówili i ustalili. Po prostu były grupki braci, którzy się znali lepiej, częściej utrzymywali ze sobą kontakt, ktoś miał dom, gdzie mogli się zmieścić, to się odwiedzali. Były grupy wierzących przyjaciół, które się kojarzyło po pewnych osobach spośród nich i na takiej zasadzie Paweł pozdrawia wierzących np. w Rzymie (cały rozdział! Kiedyś mnie nudził, a teraz jest fascynujący).
Nic dziwnego, że były różne grupy - nie spotykali się na "stadionie" (

), to spotykali się inaczej. Jednak pozostawali jednym Ciałem - i z bratem z innej grupy i z innego miasta i z innej prowincji. Po prostu dwaj czy trzej to już
ekklesia, ale nie
zbór - wierzący ludzie są
ekklesia i tyle: czy to jak siedzą w 5 osób akurat domu, czy jak odczytują w kilkudziesięciu list od apostoła, czy to w Rzymie, czy Galacji.
Ekklesia to nie umowa między wierzącymi - to rzeczywistość.
EDIT
Pisałem i pisałem, aż w końcu wypadło mi to z głowy. Otóż, zgromadzenie (qahal) synów Izraela jest dobrym typem Kościoła (biblijnie zresztą umotywowanym). Kiedy Izraelici byli na pustyni, to był "zbór synów Izraela", ale kiedy mieszkali sobie po miastach w Kraju, to też, choć rozproszeni, byli qahalem Izraela. Co więcej, ludność miasta izraelskiego także stanowiła "qahal". Po prostu każda grupa Izraelitów była qahalem - czy wszyscy razem, czy w jednym mieście, czy jakkolwiek inaczej. Bycie częścią takiego czy innego qahalu nie brała się z jakiegoś umownego członkostwa w nim, ale z członkostwa w całym qahalu synów Izraela. Stąd wielość skal w jakich używa się tak qahal jak i ekklesia.