Szukający Sceptyk napisał(a):
Cierpienie pacjenta nie ma nic do rzeczy? Powiedz, jeśli leżysz na łóżku, a ból rozszarpuje twoje wnętrzności aż do szpiku kości i prosisz obecnych, aby skończyli twoje bezcelowe męki raz na zawsze i słyszysz odpowiedź "ćwicz wytrwałość Krzysiu, wszystko będzie dobrze, jutro lub pojutrze zorganizujemy ci pogrzeb, a teraz porozmawiamy sobie o szczęściu wiecznym" to jakimi słowami się do mnie zwrócisz?
Nie zmieniaj tematu i nie stosuj argumentów emocjonalnych. Chodzi o prawo moralne do odebrania życia człowiekowi i źródło tego prawa. Bóg takiego prawa nie daje. Uzurpuje je sobie człowiek. A człowiek zbyt mało wie o życiu i śmierci, żeby sobie takie prawo uzurpować. I zawsze będzie zbyt mało wiedział, ponieważ nie jest panem życia i śmierci. Uczynienie siebie takim panem nie tylko jest bezprawne moralnie, ale również niebezpieczne, ponieważ znając ludzkie zepsucie, granica będzie przesuwana coraz dalej i będzie można zabijać w świetle prawa w coraz większej ilości sytuacji. Dzisiaj nieuleczalnie chorzy, jutro inni, którzy są obciążeniem. To już niestety było i to stosunkowo niedawno - w centrum Europy.
SzS napisał(a):
Sprowadzanie eutanazji do samobójstwa jest brakiem szacunku dla cierpiącego człowieka. Etyka katolicka, która jest bardziej restrykcyjna od protestanckiej zezwala na rezygnację z zabiegów, jeżeli "powodowałyby jedynie nietrwałe i bolesne przedłużenie zycia". Eutanazja jest jeden krok dalej i nie jest samobójstwem pacjenta, lecz przyśpieszeniem śmierci celem uniknięcia niepotrzebnego bólu. Czy według standardu biblijnego mamy gryść trawę cierpiąc, byle tylko wytrwać?
Kolejne argumenty emocjonalne zamiast merytorycznych. Nazywanie eutanazji w taki sposób, żeby uniknąć nieprzyjemnych skojarzeń, nie zmieni faktu, że jest to samobójstwo lub zabójstwo. Etyka katolicka pozwala na przerwanie tzw. "uporczywej terapii", ale chodzi o przerwanie sztucznego podtrzymywania życia, anie o sztuczne zakończenie życia.
SzS napisał(a):
Zaczynasz patrzeć na człowieka jak w psychologii, jak na przedmiot a nie podmiot leczenia, i myślisz co by tu zrobić, żeby na niego wpłynąć. Wystarczy go przytulić, udobruchać , a zaraz poprawisz stan jego ducha i samoocenę, więc zmieni swoja autonomiczną decyzję, której realizacji mu odmawiasz. Nie znasz stanu wewnętrznego człowieka, więc to pacjent ma prawo decydować gdzie przebiega granica bólu i rozpaczy nie do zniesienia, a nie otoczenie za niego.
A gdzie ja napisałem coś takiego? Podałem przykład człowieka, który prosił o eutanazję, ale w końcu zmienił zdanie i nie żałuje. Pisałem o kwestii nieodwracalności takiej decyzji jak eutanazja. Natomiast Ty przypisałeś mi coś, czego nie napisałem i dyskutujesz z tym czymś. Straw man argument. Klasyczny chyba nawet.
SzS napisał(a):
W prasie opisywane były przypadki kiedy cierpiący przeklinali Boga w ostatnich chwilach życia, także takie zdarzają się skutki nie dającego się znieść cierpienia na ich życie wieczne.
Zgadza się. Czy to daje komukolwiek moralne prawo do wykonywania eutanazji? Nie wiemy przecież, czy człowiek poddany eutanazji nie nawróciłby się do Boga dzięki temu, że nie dokonano jego zabójstwa. Gdyby wszyscy tacy ludzie umierali z przekleństwem na ustach, a my wiedzielibyśmy na pewno, że tak będzie, to może byłby to jakiś argument w tej dyskusji. Ale nie wiemy. A wiesz dlaczego? Bo żaden z nas nie jest Bogiem. I tu wracamy do punktu wyjścia.