Miki, tez sie nad tym zastanawialam. Ale w przypadku skrajnym
( calkowicie nieudolny maz, do tego slaby, sklonny np. ulegac nalogom, nieodpowiedzialny z wyboru) zona moze od niego odejsc. Dla mnie taki maz zapiera sie Boga, nie jest chrzescijaninem, nie jest posluszny Bozemu Slowu. Jesli ktos nie ma starania o domowników, ten jest ogrszy od niewierzacego...
W przypadkach mniej skrajnych( maz, który boi sie podjac odpowiedzialnosci, nie wie, jak to "ugryzc", nikt go tego nie uczyl, jest troche nieudolny, ale pomimo wszystko chce byc Slowu posluszny) mezczyzna powinien otrzymac wsparcie od grupy braci, a takze...od wlasnej zony, która bedzie mu "oddawac" odpowiedzialnosc krok po kroku, na miare jego mozliwosci i postepów( zakladam, ze takowe beda, w Bogu nie ma rzeczy niemozliwych).
Malzenstwo, w których kobieta jest "glowa" nie jest dobre. Dzieci wychowywane w takich malzenstwach nie maja szans na normalny , zdrowy rozwój, powielaja pózniej we wlasnych zwiazkach te same chore uklady, w których tkwili rodzice.
W zborach, gdzie sa jeszcze mlodzi ludzie potrzebne byloby nauczanie dotyczace wyboru kandydata/kandydatki na meza/ zone. Moze to malo romantyczne, ale za to praktyczne

i moze uchroniloby niektórych ( a zwlaszcza zdeterminowane niewiasty, które ze strachu przed staropanienstwem np. gotowe sa wyjsc za maz za kazdego, który sie zgodzi...) przed bledna i brzemiennna w skutki decyzja.
A propos- mam za soba dziewiec lat malzenstwa...