jj napisał(a):
Bardzo ciekawy artykul z innego forum:
Cytuj:
(...) Tak, jest taka niewygodna przerwa między tym, gdzie zazwyczaj byliśmy do tej pory, a tym, do czego zostaliśmy powołani. Jest to samotny czas, w którym będziemy nierozumiani przez tych, którzy jeszcze nie zobaczyli tego, co my widzieliśmy. (...)
Niektórzy są w stanie utrzymywać słodkiego ducha tak długo, jak dług znajdują się w społeczności z innymi wierzącymi, lecz jak tylko Bóg dopuści do jakiegoś zakłócenia tej społeczności, widać jak szybko ten słodki duch kwaśnieje. Są w stanie nawet przyznać się do swego stanu, mówiąc: "Nastrój miałem straszliwy, a to dlatego, że byłem bez kościoła. Muszą wrócić w tą niedzielę". Wtedy wracają do kościoła, czują się podniesieni, słodki duch wraca. Niestety, przeżywa to większość ludzi, którzy nie nauczyli się traktować Chrystusa jako ich Życie. Czy to jest chodzenie w Duchu? Nie jest. (...)
Gdyby miało to spowodować upadek, to być może właśnie dlatego Bóg dopuszcza do okresów samotności, abyśmy zostali zredukowani do CHRYSTUSA jako naszej Społeczności.
Jeśli znajdziemy się w takim miejscu, nie spieszymy się zbytnio z szukaniem innych, dopóki nie zbierzemy pełnego żniwa z bycia samotnie z Bogiem. Pamiętajmy o tym, że Ciało Chrystusa jest duchowym Ciałem. (...)
"Artykul z innego forum" wydaje mi sie ciekawy i zawiera cenne mysli. Jednak miejscami zdaje sie sugerowac, jakoby Bóg zaplanowal dla niektórych wierzacych taki czas bez spolecznosci z innymi wierzacymi, by nauczyc ich czerpania sily, zachety itd. wylacznie z Chrystusa i jakby dyskomfort z powodu opuszczania zgromadzen byl czyms negatywnym. Rzeczywiscie powinnismy miec nastawienie, by przede wszystkim "dawac", a nie "brac" - równiez na zgromadzeniach. Zapewne Bóg chce w nas ksztaltowac taka postawe:
"Jedni drugich brzemiona noście, a tak wypełnicie zakon Chrystusowy." (List do Galacjan 6:2, Biblia Warszawska)
Jednak jest to raczej normalne, ze brakuje nam czegos, gdy opuszczamy zgromadzenia ludzi wierzacych, ze czujemy dyskomfort. Wszystko inne wskazywaloby raczej na to, ze cos jest nie tak - zazwyczaj z nami. Bóg skonstruowal Kosciól tak, ze nie wystarczy w normalnej sytuacji (poza przesladowaniami jak samotne pobyty w wiezieniach itp.) przywolywana przez artora artykulu "duchowa lacznosc". Ona jest wprawdzie podstawa, ale nie wystarczy, by trwac w jednosci z Kosciolem. Jesli np. mamy sie nawzajem
pocieszac, napominac i budowac, jesli nie mamy ze soba kontaktu (na wspólnych zgromadzeniach na przyklad)?
"Przeto
pocieszajcie się nawzajem tymi słowy." (1 List do Tesaloniczan 4:18, Biblia Warszawska)
"Dlatego
napominajcie się nawzajem i budujcie jeden drugiego, co też czynicie." (1 List do Tesaloniczan 5:11, Biblia Warszawska)
Dodatkowo tez mamy
pobudzac sie do milosci i dobrych uczynków, oraz
dodawac sobie otuchy. Jak to jest jednak mozliwe, gdy mamy wylacznie "duchowa lacznosc" z Kosciolem?
"baczmy jedni na drugich w celu
pobudzenia się do miłości i dobrych uczynków, nie opuszczając wspólnych zebrań naszych, jak to jest u niektórych w zwyczaju, lecz
dodając sobie otuchy, a to tym bardziej, im lepiej widzicie, że się ten dzień przybliża." (List do Hebrajczyków 10:24-25, Biblia Warszawska)
Dalej: gdzie mozna umiescic nastepujacy fragment? W "samotnosci", czy wylacznie w zgromadzeniu swietych (gdziekolwiek ono sie odbywa - po domach, czy w zborach, czy w lesie, czy gdzie indziej)?
"I On ustanowił jednych apostołami, drugich prorokami, innych ewangelistami, a innych pasterzami i nauczycielami, aby przygotować świętych do dzieła posługiwania, do budowania ciała Chrystusowego, aż dojdziemy wszyscy do jedności wiary i poznania Syna Bożego, do męskiej doskonałości, i
dorośniemy do wymiarów pełni Chrystusowej, abyśmy już nie byli dziećmi, miotanymi i unoszonymi lada wiatrem nauki przez oszustwo ludzkie i przez podstęp, prowadzący na bezdroża błędu, lecz abyśmy, będąc szczerymi w miłości, wzrastali pod każdym względem w niego, który jest Głową, w Chrystusa, z którego całe ciało spojone i związane przez wszystkie wzajemnie się zasilające stawy, według zgodnego z przeznaczeniem działania każdego poszczególnego członka, rośnie i buduje siebie samo w miłości." (List do Efezjan 4:11-16, Biblia Warszawska)
A jesli urzeczywistnienie tego fragmentu Pisma jest mozliwe tylko w ramach "fizycznych zgromadzen", czy mozemy powiedziec, ze Chrystus robi wierzacym "pauze" w dorastaniu "
do wymiarów pelni Chrystusowej"?
Jesli jednak tylko ja miejscami zrozumialem tak ten artykul, jakby "masowo normalizowal samotnosc chrzescijan, których Chrystus uczy 'czegos wiecej'", to w porzadku - prosze zignorowac moje "prostowanie"
A tak poza tym: spotkalem sie z postawa chrzescijan, którzy rychlo zmieniaja zbór, bo nagle cos sie tam zmienia i juz nie zgadza: zaistnialy jakies konflikty, czesciowo niebiblijne nauczanie, ktos zyje w grzechu, brak dyscyplinowania. Oczywiscie sa to powazne sprawy, jednak puszczanie spolecznosci ot tak, jak goracego kartofla, jest conajmniej watpliwe. Bo inaczej, co robila w Sardes jeszcze ta czesc zboru, która nie skalala swoich szat? Dlaczego jeszcze wciaz tam byli?
"Bądź czujny i utwierdź, co jeszcze pozostało, a co bliskie jest śmierci; nie stwierdziłem bowiem, że uczynki twoje są doskonałe przed moim Bogiem. Pamiętaj więc, czego się nauczyłeś i co usłyszałeś, i strzeż tego, i upamiętaj się. Jeśli tedy nie będziesz czujny, przyjdę jak złodziej, a nie dowiesz się, o której godzinie cię zaskoczę.
Lecz masz w Sardes kilka osób, które nie skalały swoich szat, więc chodzić będą ze mną w szatach białych, dlatego że są godni." (Objawienie 3:2-4, Biblia Warszawska)