Kiedy sie nawrócilam, Pismo nabaralo blasków i kolorów, przestalo byc nudne. Poznawalam kolejne prawdy dla mojego zycia w swietle Biblii. Duch Sw. mnie prowadzil, bo we mnie byl. I nadal jest.
Mysle, ze kiedy pragniemy isc za Bogiem, tak naprawde, to nawet jesli sie mylimy, Bóg nam to w koncu pokaze.
Mozemy tez nie chciec czegos zobaczyc. Wtedy to, co jest naprawde , przeslaniaja nam nam nasze osobiste pragnienia , ale- mysli nasze, to nie mysli Boze....
Kiedy jeszcze bylam w moim starym zborze kilka lat temu( nie wiem, gdzie i na jakim etapie jest teraz!) bardzo chcialam wierzyc w te powszechna szczesliwosc gloszona tam dla chrzescijan, bo mi to pasowalo. Ale dopadlo mnie cierpienie. Przyjaciele nagle sie odsuneli. Jakby zaczeli sie bac, ze to cierpienie 'przelezie" na nich ze mnie. Tlumaczono sobie to moimi grzechami, duchami róznymi etc. Dokladano do mojego cierpienia poczucie winy- odpowiedzialnosc za nie spadala bezposrednio na mnie. Dopuscilam "dzialanie diabla".
Przestano mnie odwiedzac. Obraz cierpiacego chrzescijanina nie pasowal do nauczania. Psul wizerunek.
Bóg mnie z tego wyciagnal. Ale ja zaczelam myslec, ze cos w tym wszystkim bylo nie tak. Po wielu przemysleniach powiedzialam pastorowi, ze jest w zyciu chrzescijanina miejsce na cierpienie. Uznal, ze jestem w zlym stanie duchowym, nie zgodzil sie ze mna.
Wczesniej, przed tym doswiadczeniem w i d z i a l a m pewne nieprawidlowosci. Gdzies tam w srodku to czulam, ale odsuwalam te mysli od siebie, bo latwiej i przyjemniej bylo wierzyc w to, ze moim przeznaczeniem jest byc bogata, szczesliwa, zdrowa, byc wielka misjonarka i miec "wielka" sluzbe, i ze wszystko to mi sie nalezy bez wysilku i "pocenia sie". Latwiej bylo wszystko zrzucac na diabla,a w Bogu widziec dobrego tatusia, który nieskory jest do karcenia, glaszcze po glowce i na kazdy nasz grzech i blad mówi tylko- kocham cie, dziecko.
Chodzi mi o to, ze majac Ducha Sw. mozemy zboaczyc pewne rzeczy, ale musimy tego chciec(mysle, ze mnie Bóg dopoprowadzil do tego miejsca przez cierpienie i odrzucenie). Kazdy wierzacy majacy Ducha Sw. i Biblie w reku moze poznac prawde.
Oczywiscie to nie znaczy, ze sama uznaje sie za nieomylna. Ale trzymam sie tego, co- jak wierze- dostalam od Boga na dzien dzisiejszy. W koncu musze byc czego pewna, bo inaczej bylabym jak kartka papieru unoszona byle podmuchem wiatru.
Mój dawny znajomy dzwoni czasem do mnie z "misja" nawrócenia mnie na "dobra droge". Próbuje zachwiac moja pewnoscia, mówiac- a kim ty jestes, zeby podwazac takie 'autorytety"?( majac na mysli owych "mezów Bozych").
I dzwoni do mnie ciocia -gorliwa katoliczka, która próbuje mnie nawrócic do kk i pyta- a kim ty jestes, zeby podwazac slowa samego papieza i tylu znamienitych, wyksztalconych teologów?
I mysle, ze to nie pochodzi od Boga. Bo nie na czlowieku mamy polegac.
|