No, toż właśnie o tym pisałam:
Cytuj:
Jeśli jest napisane, ze prawdziwym szczęściem jest być blisko Boga, to znaczy ze tak jest i choćbym nie wiem co się działo, można być szczęśliwym,
Choćby nie wiem, co się działo. Ja jeszcze nie umiem cieszyć się mimo okoliczności, mieć spokój ducha, kiedy wszystko się wali i promienieć szczęściem, kiedy wszystko boli. Widać mało dojrzała jestem.
Cytuj:
każda społeczność z Duchem Świętym jest jak lekarstwo na wszystkie choroby i niemoce, a jeśli Bóg będzie chciał to uzdrowi ciało i duszę i ducha
Modlę się, modlę i nic nie czuję, boleć nie przestaje, zatem dla mnie to trochę abstrakcja. Walczę, Jarturze, naprawdę próbuję. Chcę zmienić nastawienie, ale jestem osobą bardzo praktyczną i w obłokach przestałam bujać już dawno. Dlatego przyjmuję rzeczywistość taką, jaka jest i staram się jej na siłę( "przez wiarę") nie upiększać.
Cytuj:
Ono musi krążyć w żyłach wewnętrznego człowieka, który ma się umacniać z każdym dniem, aby stawić czoło wszystkim doświadczeniom i atakom złego.
Nie wiem, jak to ma działaś. Kiedy wracam po 10 godzinach pracy "padnięta na pysk" i jeszcze dowiaduję się paru przykryuch rzeczy, a dzieciaki wrzeszczą , ze chcą tego czy tamtego, to naprawdę w moich żyłach nic nie krąży. Może jak pójdę na emeryturę...
Ja już przestaję w niektóre rzeczy wierzyć. Jeszcze coś się tli, jakaś nadzieja, że to, o czym tak pięknie tutaj piszecie, to prawda, ale kiedy patrzę na swoje życie( i innych wierzących), to ja tego nie widzę. Jeste jak jest. Aż kiedyś serce przestanie bić i wszystko się skończy. Bez fajerwerków, bez cudowności, tak po prostu...
A może to normalne, kiedy się dobija do 40-tki i robi bilans swojego życia...? Podsumowuje wszystkie nieudane próby czegoś tam...? Traci złudzenia?
Cóż, jest jesień, ciemno, ponuro, a to sprzyja...depresjom...