Miło się czyta,Paulosie,twoje zmagania z tym zawiłym tematem.
A ja posilę się przykładem użytym niedawno przez mojego pstora.
Chrześcijanie (m.inn. i ja) dyskutują ciągle nad poprawnością tej czy innej formy.
Weźmy taką zupę.Nawet jeśli będzie ona najsmaczniejszą i najdoskonalszą zupą na świecie,jeśli nie wleje się jej do jakiegoś naczynia,na niewiele się zda.
Każda treść musi być
zamknięta w jakiejś formie,by można było z tej treści mieć pożytek.
Zupa jest znana od tysięcy lat.Podawano ją w tym czasie w różnych formach.
Zawsze jednak była to forma bardzo pragmatyczna.
Jeśli muzykę uznamy za formę,w której zawiera się treść(czyli zupa),to wtedy będzie ona miała sens,kiedy jej spożywanie nie będzie utrudnone przez formę.
Są pewne rodzaje naczyń,które do podawania zupy nie są stosowane.Owszem,na siłę można by podawać zupę w butelkach,tylko po co?Ktoś,kto by tak chciał robić wskazuje tylko na siebie i swoją chęć wyróżnienia się ,tudzież mógłby być uznany za wariata.Problem w tym,że w obecnych czasach ktoś podający zupę w butelkach raczej będzie uznany za przełamującego stereotypy i nieuznającego zastoju,niż za wariata.
Czy obecny,tak powszechny,przerost formy nad treścią nie jest sygnałem choroby trawiącej świat?
I w kościele jest tak samo.Każdy,kto woła o podawanie zupy w talerzach posądzany jest o zaściankowość i sereotypowość.Przecież zupa w talerzu jest taka nudna.Tak jedzą wszyscy!Tyle lat jedli w talerzach i co z tego wyszło!Pora na nowe formy!Nie ważne jakie,byle inne!
Ależ to przecież dla Pana!
Dla Niego???Napewno?A może dla siebie?Kto potrzebuje form?Bóg?Napewno nie!Wszelaka forma jest ograniczeniem,a Boga ograniczyć się nie da.
W kościele też są pewne treści,jak i są pewne formy.
Pierwotny kościół raczej nie używał instrumentów(przynajmniej NT o tym nie wspomina)a śpiew ograniczał się do kilku psalmów czy pieśni.Czy na tej podstawie trzeba by wysnuć wniosek o ich ubóstwie form?A może brakowało im treści,że nie szukali dla nich form?
Skąd we współczesnym kościele taka gonitwa za formami?
Cytuj:
Jeśli jednak uznajemy (zaczęło się to chyba od Armii Zbawienia), że muzyka jest do ewangelizacji potrzebna, to już tylko od nas zależy jak to sobie zorganizujemy.
To my uznajemy,co jest NAM w ewangelizacji potrzebne i to MY wybieramy formy.Treść w zasadzie jest ta sama.Ale jak łatwo zepsuć smakowanie treści,kiedy forma przeszkadza.
Próbował kto z was jeść zupę przez słomkę?
Jak myślicie,dlaczego Armia Zbawienia w tamtych czasach za pomocą takiej formy osiągnęła taki sukces?Bo wtedy muzyka była radością ówczesnej biedoty.Nie mieli patefonów ani radia.Muzyki mogli posłuchać bardzo rzadko.Za wstęp do miejsc,gdzie była muzyka trzeba było zapłacić.Nawet ilość muzyków była bardzo ograniczona,bo niewielu było stać na kształcenie się w tym kierunku jak i na posiadanie jakiegoś instrumentu(no,może poza fujarką).Dlatego też możliwość darmowego posłuchania muzyki przyciągała tak wielu ludzi a ich wygłodzone takich doznań serca łatwo przyjmowały Słowo.
Obecnie jest diametralnie inna sytuacja.Muzyki jest aż za dużo.Spowszedniała.Nie oddziaływuje już tak na słuchających jak dawniej.Każdy ma do niej dostęp prawie za darmo.Żeby osiągnąć jakiś podobny efekt,trzeba uciec sie do coraz bardziej niezwykłych form muzycznych.Stąd takie zdziczenie muzyczne.
Odnoszę wrażenie,ze kościół tej zmiany jakoś nie zauważył i nadal traktuje muzykę jak za czasów Armii Zbawienia.Na tamte czasy Pan posłużył się taką formą.Dlaczego przedłużamy na siłę żywot czegoś,co już prawie umarło ?
Przez powyższe nie sugeruję wcale,by muzyka zniknęła całkowicie z kościołów.Chodzi jedynie o przyznanie jej należnego miejsca,bo jak dotąd,to zasiada stanowczo za wysoko.