Owieczka napisał(a):
Ciekawi mnie jedna rzecz: jak postępować z tymi, którzy przejawiają ów korzeń goryczy? Zostawić (modlić się, niech się jakoś upamiętają), rozmawiać (tyle, że rozmowy z kimś w takim stanie - jeśli korzeń już solidny - niewiele dają), przedsięwziąć jakieś środki dyscyplinujące...?
Powinniśmy być szczerzy w miłości [Ef. 4:15] i z całą pewnością należy rozmawiać zamiast chować problemy pod dywan udając, że ich nie ma. Brak szczerych rozmów oznacza narastanie złych domysłów i budowanie murów, co znacznie pogarsza sytuację. Środki dyscyplinujące to jest ostateczność i w większości sytuacji można ich uniknąć - wystarczy nie dawać Przeciwnikowi gruntu do zasiewu podejrzeń, plotek itp. Czyli działać w prawdzie i przejrzystości.
Owieczka napisał(a):
Powiedzmy, że dzieje się to w zborze, pośród braci i że "z obfitości serca" usta tego kogoś cały czas przemawiają. I tu właśnie jawi się problem tego "obiektywizmu"- bo żeby podjąć decyzję (chyba pozostawałoby to w gestii starszcyh, ale wierzący/zbór też chyba musielby zając jakieś stanowisko...?) należałoby sprawę włąściwie rozsądzić. Kto miałby taką trudną sprawę rozsądzać? W kim najlepiej szukać rozjemcy...?
Jeśli czyjeś słowa nas gorszą, to możemy sami na ten temat porozmawiać - nie musimy zasłaniać się "duchowieństwem". Jeśli uważamy, że brat grzeszy, kalając wielu własną goryczą, to pójdźmy i porozmawiajmy [Mat. 18:15-16]. Zajmowanie stanowiska przez zbór to jest ostateczność [Mat. 15:17]. Jeśli już trzeba rozjemcy, to najlepiej poprosić o to kogoś, kto dla obydwóch stron jest wiarygodny i z czyim słowem obydwie strony się liczą. Ja osobiście w ramach uzyskania możliwie obiektywnego oglądu sprawy preferuję najpierw modlitwę o mądrość, potem rozmowę z obiema stronami konfliktu osobno, a potem rozmowę z obiema stronami razem.
Owieczka napisał(a):
No i jak zachowywać się wobec osób przekawiających tendecję do odgrywania "wiecznej ofirary"...? W starym zborze (kilkanaście lat już temu) miałam kiedyś problem z pewną siostrą, któa na wszystkich się skarżyła. Wszyscy ją krzywdzili, każdy obgadywał itp. Na początku jej wierzyłam, współczułam, w końcu zaczęłam się orientować, że trochę sobie zmyśla to wszystko (świadomie czy nie, nie wiem). Problem polegał też na tym, że przez swoje wynurzenia oczerniała po kolie różnych ludzi, rzekomych "krzywdzicieli" (a gadała każdemu, kto tylko miał siły ją słuchać, szukała "dobrych dusz"). Kiedy próbowałam jej uświadomić , że się myli co do tych osób, obrażała się na mnie,... W Końcu doszło do zerwania kontaktów. Do dziś się zastanawiam, jak mogłam mądrzej postąpić, jak pomóc, jak nie urazić? Chyba o czymś taki pisała Ani Isza...
Chyba nie mogłaś postąpić lepiej. Też miałem z takimi osobami do czynienia (chyba każdy miał, kto choć trochę lat chodzi w Panu). Zawsze charakterystyczna była reakcja takich ludzi na wspólne spotkanie z osobami, do których mieli pretensje osobiste. Czyli wezwanie do stanięcia w prawdzie i osobistego wyznania problemu, zamiast robić to za plecami. Tutaj jest "papierek lakmusowy" motywacji. Jeśli taka "goryczka" nie chce wyjaśnić sprawy jawnie, tylko ucieka od tego i sączy truciznę na boku, to należy ostrzec ją i zakończyć temat. Miłość braterska nie polega na kiwaniu głową i popieraniu czegoś, co tak naprawdę z miłością nie ma nic wspólnego.
Ewa Maja napisał(a):
U nas w zborze byl taki jeden brat ktory jawnie i publicznie, w sposob swiadomy i celowy "nagadywal" na starszych, podszarpywal ich autorytet, wiecznie mial swoje zdanie na kazdy temat i z nikim sie nie liczyl. Skonczylo sie to tak ze po paru napomnieniach zostal usuniety ze zboru a zborownicy wyrazili w wiekszosci swoje poparcie dla takiej decyzji starszych. Ja tez bylam "za". Szkoda mi bylo tylko jego zony. Bardzo to przezyla. Mysle ze takie sytuacje sa ciezkie dla kazdej ze stron.
Posiadanie własnego zdania to jest przejaw pozytywny. Krytyka nie jest w Kościele zabroniona, tylko powinna mieć odpowiednią formę. Skarga na starszego powinna być oparta na zeznaniu dwóch albo trzech świadków [I Tym. 5:19]. Jeśli ktoś "nagadywał" na starszych, to należało pójść z nim do tego, na kogo "nagadywał" - autorytet starszych jest bezpieczny, jeśli pochodzi od Boga. Ja bym się go zapytał, o co mu chodzi, dlaczego nie idzie z tym bezpośrednio do osoby, na którą "nagaduje" i czy ma na coś świadków, jeśli chodzi o starszego. Natomiast jeśli w danym zborze krytyka starszych jest z definicji zabroniona, żeby nie podrywać ich autorytetu, to mamy zupełnie inny problem.