Ciekawe. I jak bardzo prawdziwe:
"Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie je mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje podkopują i kradną; ale gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie podkopują i nie kradną. Albowiem gdzie jest skarb twój - tam będzie i serce twoje. [...] Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie."[Mt 6:19-24]
"[...]żaden sługa nie może dwom panom służyć. Gdyż albo jednego będzie nienawidził, a drugiego miłował; albo z tamtym będzie trzymał, a tym wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i mamonie."[Łk 16:13] -niezmiennie od Edenu...
zawsze coś czymś kusi.
No i jest off...
Ale wracając, to mi chyba inaczej kojarzy się OBIEKTYWIZM. Ja odnoszę to raczej do tego, że jeżeli mamy się przemienić w myśleniu, to chyba powinniśmy też nauczyć się z Bożą pomocą tego, żeby nie sądzić po wyglądzie, ale sądzić sprawiedliwie [Jan 7:24]. To był nakaz Mesjasza. Przynajmniej ja tak to rozumiem. Bo inaczej, jeżeli osąd nie będzie sprawiedliwy [w-g Bożej sprawiedliwości], to otrzymamy "w zapłacie" taki osąd jakim osądzamy? Jeżeli więc nie potrafimy "sprawiedliwie" [obiektywnie], to czy może lepiej nie sądzić wcale? [Mt. 7:1-2]. To jeśli chodzi o moje zrozumienie obiektywizmu. Przy pomaganiu trzeba mieć i zdrowy osąd sytuacji i chęć zaoferowania pomocy. Negatywne emocje, mi się kojarzą z jakimś cierpieniem, myśleniem o swoim cierpieniu [w kłopotach, problemach, chorobie, po stracie kogoś, czegoś, w cierpieniu dla ewangelii].
Cytuj:
Obserwuję czasem chrześcijan, którzy tak bardzo angażują się w jakieś negatywne emocje, że przestają widzieć rzeczy dobre, a ich oczy wypatrują jedynie rzeczy złych.
Tak się zastanawiam...jak pomóc komuś w takim stanie?
Wydaje mi się, że trudno jest podnieść kogoś z jego utrapienia. Możemy zanieść pociechę, Słowo, modlitwę, zachętę. Ale to JHWH podnosi sam każdego, kto do Niego się zwraca. Duch Św. jest tutaj naszym osobistym POCIESZYCIELEM [Jan 14:16, 16:7]. Pociechę też mamy z Pism [Rzym. 8:4]. Ja to tak rozumiem, że możemy być przy takich osobach na tyle na ile możemy jako siostry i bracia:
"A Bóg, który daje cierpliwość i pociechę, niech sprawi, abyście wzorem Chrystusa te same uczucia żywili do siebie i zgodnie jednymi ustami wielbili Boga i Ojca Pana naszego Jezusa Chrystusa. Dlatego przygarniajcie siebie nawzajem, bo i Chrystus przygarnął was - ku chwale Boga." [Rzym 8:5-7]
"Błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec miłosierdzia i Bóg wszelkiej pociechy, Ten, który nas pociesza w każdym naszym utrapieniu, byśmy sami mogli pocieszać tych, co są w jakiejkolwiek udręce, pociechą, której doznajemy od Boga." [2Kor 1:3-4]. Bo każdy doświadcza ucisków. Ale są one "chwilowe"
Mi z tego wychodzi, że jako pocieszający mamy też praktycznie zmieniać punkt siedzenia i usiąść razem z tymi, którzy siedzą w popiele [jak Hiob]. A to wymaga zejścia ze swojego tronu. Mesjasz zszedł do nas [na krótką chwilę].
A przecież mamy się czym pocieszać.
Tak mi przyszło do głowy, że pewnie każdy spotkał nie raz takich, którzy nie chcieli takiego pocieszenia. Oni chcieli raczej wskoczyć nam na plecy, żebyśmy ich nieśli. Tutaj więc potrzebna jest też mądrość i pytanie Boga. Bo sama miałam kiedyś w życiu taką FAZĘ. Swoją Bardzo Ważną "misję życiową", żeby pomagać wszystkim we wszystkim. Tylko zawsze to źle się dla mnie kończyło jak dawałam się zaprzęgać w takie jarzmo. Przestawałam chodzić w jarzmie z Bogiem. Bywało, że nie miałam nawet czasu [siły] na modlitwę. Jeżeli wszystkie członki mają się wzajemnie o siebie troszczyć, to wtedy jest też mniejsze prawdopodobieństwo, że jeden drugiego wykorzysta za bardzo
Jeszcze dodam takie małe cuś z moich doświadczeń, gdy byłam bez wspólnoty z innymi wierzącymi. Bo ktoś [znajomy wierzący] swego czasu twierdził do mnie, że w swoim aktualnym utrapieniu nie ma siły nawet wołać do Boga. Więc myślałam, że w takim razie ja muszę stać wiernie [i "BOGA zastępować"]. A jak już byłam wymęczona do ostatka, to zaczęłam wreszcie pytać Boga o co chodzi? I zobaczyłam z jaką aktywnością osoba ta krzątała się wokół utrwalania swojego wizerunku osoby cierpiącej, bezradnej i potrzebującej [wszystkiego co by się dało]. I zrozumiałam, że ona tak chce teraz. To jest jej decyzja. A z tymi "problemami" to może więcej osiągnąć niż gdy ich nie miała. A jak trudno mi było uwolnić się od tego "przymierza"...