O ile dokładnie czytam, to Pismo wyraźnie zakazuje kobietom obejmowania przywództwa w Kościele, w rodzinie i w małżeństwie oraz nauczania doktryny w Kościele. Tutaj sprawa autorytetu jest postawiona jasno i konsekwentnie. Podstawą takiego postawienia sprawy jest sam akt stworzenia i cechy nadane mężczyźnie i kobiecie, a także akt Upadku w Edenie, gdzie ciekawość kobiety i jej podatność na zwiedzenie została wykorzystana przez węża [I Kor. 14:34; I Tym. 2:8-15].
Pismo absolutnie nie zakazuje kobietom aktywności zawodowej, czego dowodem są teksty z Przyp. Sal. 31:13-24 czy Dz. Ap. 18:1-3. Natomiast nie do wszystkich zawodów kobiety mają predyspozycje, złożone w nich w akcie stworzenia (podobnie jak mężczyźni zresztą). Nie ma to nic wspólnego z "lepszością" lub "gorszością" którejś z płci, wbrew temu, co zawzięcie usiłują udowodnić męscy szowiniści z jednej, a kobiece szowinistki z drugiej strony.
Wprawdzie w czasach apostolskich model społeczeństwa był inny niż dzisiaj, ale mimo to moim zdaniem można wyciągnąć z nauczania osadzonego w takim kontekście pewne wnioski dla nas. Zamożni chrześcijanie posiadali wtedy niewolników, którzy niejednokrotnie również byli chrześcijanami. Właścicielka niewolnika mogła wydawać mu polecenia w różnych sprawach, ale nie mogła nauczać go Słowa Bożego w sensie doktrynalnym. W Chrystusie oboje byli równi przed Bogiem, a ona nie mogła realizować nad nim autorytetu w sensie duchowym, będąc jego przywódczynią w Kościele czy nauczycielką Słowa. Pozostawała jednak jego panią w sensie społecznym i w tej kwestii nauka apostolska nie zmieniła niczego, z wyjątkiem postawy serca - czyli na przykład zaniechania gróźb panów pod adresem braci będących ich niewolnikami [Ef. 6:9].
Żyjemy w społeczeństwie innym modelowo od ówczesnego, ale tak samo zbuntowanym przeciwko Bogu. Chrześcijanki przeważnie nie mają wielkiego wyboru i pracują tam, gdzie mogą - na przykład na stanowisku kierowniczym. Taka praca wbrew predyspozycjom zadanym w akcie stworzenia nie jest nigdzie nazwana grzechem ani zabroniona, ale jest zapewne mocno męcząca i mniej efektywna. Nie jest obciążona ryzykiem pociągnięcia społeczności świętych w zwiedzenie doktrynalne czy zaszkodzenia jej poprzez nieefektywne przywództwo wbrew jasnym przykazaniom Słowa Bożego. Ale też widać po kobietach, że to, co jest związane z kierowniczym stanowiskiem w pracy - czyli życie w ciągłym stresie, podejmowanie odpowiedzialności za całe zespoły ludzi, nieustanna mobilizacja, dyspozycyjność, zmęczenie, konieczność stabilności emocjonalnej i fizycznej, wymaganie stanowczości, a czasem nawet twardych działań i wiele innych wymogów po prostu przekracza ich siły.
Lechu napisał(a):
1 Kor. 12:28
28. A Bóg ustanowił w kościele najpierw apostołów, po wtóre proroków, po trzecie nauczycieli, następnie moc czynienia cudów, potem dary uzdrawiania, niesienia pomocy, kierowania, różne języki.
Paweł mówi w tym momencie o funkcjonowaniu Ciała Chrystusowego, a nie ludzi odrodzonych w niewierzącym społeczeństwie. Dar kierowania [dosł. sterowania lub zarządzania] jest ustanowiony w Kościele dla jego [Kościoła] poprawnego funkcjonowania. Nie przypuszczam, żeby charyzmat Ducha Świętego był dany po to, żeby zarządzać zakładem pracy w świecie.
Grażyna napisał(a):
Czy kobieta - chrześcijanka może spokojnie dążyć do obejmowania kierowniczych stanowisk w świecie (pracując zawodowo) i być przełożoną mężczyzn? Czy nie dozna wtedy "lekkiej" schizofrenii, kiedy przyzwyczajona do pouczania panów w pracy, nagle w kościele musi uznać "męski" autorytet?
Myślę, że nie jest to zabronione, ale nie jest to również zgodne z predyspozycjami zadanymi przez Boga w akcie stworzenia. Pouczanie w sprawach fachowych nie jest tym samym, co nauczanie Słowa, duchowy autorytet czy przywództwo w sprawach społeczności świętych.
Pytałem Smoczycę, jak ona to widzi od strony praktycznej - jest nauczycielem akademickim i ma do czynienia głównie ze studentami płci męskiej (Politechnika). Powiedziała, że wprawdzie zakres jej autorytetu nie dotyczy stylu życia ani duchowości tych ludzi (tak jak to jest z autorytetem w społeczności świętych), ale i tak jako kobieta czuje się w tej roli sztucznie i wcale nie jest z tym szczęśliwa. Nie jest to schizofrenia, bo płaszczyzny autorytetu się nie przecinają, ale pozostaje pewna niewygoda i niezręczność.