www.ulicaprosta.net

Forum przy Ulicy Prostej
Teraz jest N kwi 28, 2024 9:49 am

Strefa czasowa: UTC + 1




Dział zablokowany Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.  [ Posty: 45 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3  Następna strona
Autor Wiadomość
PostNapisane: Cz kwi 27, 2006 10:52 pm 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr lis 16, 2005 3:02 pm
Posty: 68
Wiecie, spotykam wokół siebie (i to wcale nie tak rzadko) Chrześciajn, którzy żyją jakby nieustannie w jakimś jarzmie... gdzieś pomiędzy piętnowaniem siebie za własną niedoskonałość a kolejną poprzeczką, którą muszą pokonać. I jestem pewna, że nie do końca czują się z tym szczęśliwi... Wiem, że staramy się wszyscy, by jak najlepiej podobać się Bogu, ale jak to robić w ten własciwy sposób? Czy pokora oznacza konieczność posiadanie świadomości, że jest się do niczego? Czy dobry Chrześciajanin to Chrześcijanin, który musi być nieszczęśliwy? Spotykacie się może z podobnymi obserwacjami? Napiszcie co o tym myślicie.

Pozdrawiam wszystkich,

Maggda


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: Pt kwi 28, 2006 9:32 pm 
Offline

Dołączył(a): Pn maja 02, 2005 12:32 pm
Posty: 672
O, Maggdo, są różne szkoły co do stopnia konieczności okazywania własnej "szczęśliwości" przez chrześcijan.
W moim poprzednim zborze wszyscy m u s i e l i być radośni od świtu po zmierzch. Jeśli się takim nie było, można było zostać posądzonym o "złe duchowe wpływy".
W kolejnym należało zachować stosowną powagę, tak w Zborze jak w życiu. Nawet pieśni śpeiwano smętne , zaciągając z lekka :wink:
W ostatnim można było okazywać radość "powściągliwą", zachowując trzeźwość i rozsądek. Wszystko było przećwiczone, przeanalizowane i takaż była "radość" owieczek.
Osobiście myślę, że chcrześcijanin ma być smutny, kiedy mu smutno i być radosny, kiedy ma powody do szczęścia. Stosownie do okoliczności życiowych. Wszystko inne będzie nienaturalne.
Kiedyś uczeni głowili się nad tym , jak i kiedy ma karmić matka niemowlę. A to co trzy godziny, a to w dzień tak, a w nocy nie itp. Matki katowały siebie i biedne maleństwa, a mogły przecież postępować w zgodzie z inuticją i naturą. Bo uczeni po kiludziesięciu latach doszli do wniosku, że dziecię samo najlepiej wie, kiedy jest głodne...
Ludzie są dziwni. To chyba jedyne stworzenia które widzą problemy tam, gdzie ich w ogóle nie powinno być... :roll:


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: Pt kwi 28, 2006 11:27 pm 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr lis 16, 2005 3:02 pm
Posty: 68
Zgadzam się z Tobą Grażyno... Zastanawiam się czy to nie jest tak, że jak się jest pod wpływem tak znaczącej instytucji, jaką jest dla Chrześcijanina jego zbór, to czy przypadkiem nie trzeba trochę dorosnąć zanim człowiek dowie się w ogóle, że zwykle działa jakby trochę obok siebie; skoro pragnąc być częścią zboru, skupia się głównie na tym co w nim robić wolno, a co nie wolno...

Osobiście widzę w tym problem... Bóg powiedział nam w Biblii, że chce byśmy wzrastali, że pozostawił nam pewne talenty, które chce byśmy pomnażali. Osobiście wyczuwam, że w zborach (przynajmniej tych, które osobiście poznałam) jest za mało przestrzeni na ludzką indywidualność... Nie chodzi mi o to co jest oczywiste, bo oczywiste jest to, że jedni usługują graniem i śpiewem, inni słowem, jeszcze inni świadectwem i wszystko to oczywiście buduje społeczność. Ale są jeszcze inne wspaniałe talenty i dary, o których pewnie niewielu z nas ma jakieś pojęcie... A propos, może ktoś mógłby wymienić jakimi talentami można jeszcze w zborze usłużyć?

W każdym razie chciałam podkreślić, że my czasem chcąc "nie przeszkadzać" zwierzchności nie odważamy się nawet wejrzeć w tą naszą indywidualność i odszukać siebie przed Bogiem... Chodzi mi więc o ogólny klimat, o atmosferę presji, która często wręcz tłumi przejawy własnej indywidualności, jeśli odstają one od pewnych ustalonych już zborowych tradycji.

Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że bycie w zborze jest złe. Chcę jedynie pokazać mój punkt widzenia, który jest taki, że trzeba mieć dziś sporo odwagi, żeby obok bycia w zborze ruszyć na własne, osobiste, intymne, bo realizowane w samotni przed naszym Bogiem, poszukiwania prawdy o sobie. Myślę, że wtedy bycie w zborze pomoże być sobą, a wszelkie przestrzeganie zborowych reguł wypłynie z naturalnego szacunku do ustalonych zasad (a nie np. z jakiegoś wewnętrznego, niezrozumiałego do końca przymusu, któremu towarzyszy poczucie bycia w jakiejś dziwnej niewoli).

Nie wiem jak mi się to udało, ale ten nieco przydługi wywód miał zaprowadzić mnie do istoty sprawy, a mianowicie takiej, że tylko wolność w Jezusie (odnalezienie prawdy o sobie w osobistej z Nim relacji) znosi jarzmo poddawania się grupowym zasadom; wierzę, że tylko wówczas możliwe jest ich przestrzeganie jako wyraz własnego wyboru; przestaje natomiast być związane z wewnętrznym przymusem i poczuciem niezadowolenia...

Pozdrawiam wszystkich

Maggda


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: So kwi 29, 2006 12:18 am 
Offline

Dołączył(a): Pt maja 06, 2005 12:18 am
Posty: 1266
właśnie o to chodzi Maggdo.
Ale wtedy jest sie troche samotnym.I dobrze bo zblizasz sie do Pana.
I wolna emocjonalnie od innych a związana z Panem będziesz szczęśliwa,wolna i nie ulegająca presji.
I zaczniesz siostry i braci kochac inaczej...po Bożemu. :D
A i większość PoLUDZKU lubić. :D


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: So kwi 29, 2006 8:39 am 
Offline

Dołączył(a): Pn maja 02, 2005 12:32 pm
Posty: 672
No i tu może pojawić się problem...za "indywidualność" z niektórych zborów łatwo można wylecieć...A samemu żyć z Bogiem jest bardzo trudno, wiem coś o tym. I już nikomu się nie usługuje, bo dookoła sami niewierzący... :cry:


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: So kwi 29, 2006 8:40 am 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt paź 11, 2005 9:38 pm
Posty: 16
Lokalizacja: Śląsk
kristina napisał(a):
właśnie o to chodzi Maggdo.
Ale wtedy jest sie troche samotnym.I dobrze bo zblizasz sie do Pana.
I wolna emocjonalnie od innych a związana z Panem będziesz szczęśliwa,wolna i nie ulegająca presji.
I zaczniesz siostry i braci kochac inaczej...po Bożemu. :D
A i większość PoLUDZKU lubić. :D


W pełni zgadzam się z Tobą Kristino, wiem o czym piszesz, bo sama przeszłam kilka lat temu ten etap na mojej drodze Wiary.
Ten czas samotności odsunięcia sie od innych, czy kiedy inni odsuwaja się od Ciebie na początku boli strasznie, kiedy Bóg dopuścił to w moim życiu to wcale mi sie to nie podobało i przechodziłam straszne cierpienia, ale gdzieś wewnątrz miałam cały czas przekonanie, że to wszystko co mnie spotykało jest w Bożym planie i On nad tym czuwa i nie da mi cierpieć ponad moje siły, chociaż czasami kiedy rany zadawały mi bliskie osoby to bolało najbardziej, ale był to czas kiedy chyba najbardziej zbliżyłam się do mojego Ojca, nauczyłam się wtedy spędzać z Nim czas, więcej czytać Jego Słowo i zaczęłam wtedy po raz pierwszy w życiu naprawdę tęsknić za chwilami samotności aby przebywać więcej z Nim.
A kiedy skończył sie ten trudny okres, Bóg przemienił moje serce, uwolnił od wszelkich zranień i zupełnie wolna i szczęśliwa zaczęłam inaczej kochać braci i siostry ,i dokładnie tak jak to napisałaś Kristino,po prostu po ludzku ich lubić.

Zgadzam sie również z tym co napisała Grażyna, myślę, ze w naszym życiu najważniejsze jest abyśmy byli po prostu autentyczni i nie ukrywali swoich prawdziwych uczuc, nie udawali szczęśliwych tylko dlatego, ze tak wypada, bo jestem chrześcijanką. Zauważyłam, że kiedy przyznawałam sie ( przed osobami niewierzącymi ) do swoich słabości, czy do tego, że przezywam jakieś trudności, to nie wydaje mi się aby ktos odebrał to jako antyświadectwo, że jaką to ja jestem chrześcijanką i dlaczego ten mój Bóg na to pozwala, a wręcz przeciwnie, często to zbliżało mnie do niektórych osób i Bóg po jakimś czasie pozwalał mi sie dzielić z nimi tym w jaki sposób dał wyjście z tych problemów.

Chcę też dodać, że często Pan daje mi autentyczną radość, kiedy przechodzę przez doświadczenia, i nie muszę na siłę uśmiechać się, bo naprawdę napełnia mnie swoim pokojem i cieszy mnie to , że On jest blisko i wydaje mi się , że to chyba najbardziej dotyka innych ludzi, którzy patrzą na nas z boku, a wiedzą przez co przechodzimy, tylko, że najważniejsze jest aby nie podrabiać tego czego nie ma i nie udawać na siłę radosnych, bo tak wypada.
... ale niestety zdarza się też , że sie załamuje pod niektórymi cięzarami i nie mogę unieśc ich sama i czasem wtedy brakuje mi wiary, ale na szczęście Bóg obdarzył mnie cudownymi przyjaciółmi, na których mogę liczyć, i kiedy mi brakuje siły aby wołac do Pana, oni noszą mnie w modlitwach i Bóg sie przyznaje do tych modlitw i podnosi mnie, a nie potępia za chwilowy brak wiary.

Pozdrawiam :)


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: So kwi 29, 2006 10:15 am 
Offline

Dołączył(a): Pn kwi 25, 2005 9:59 am
Posty: 281
Maggda napisał(a):
Wiecie, spotykam wokół siebie (i to wcale nie tak rzadko) Chrześciajn, którzy żyją jakby nieustannie w jakimś jarzmie... gdzieś pomiędzy piętnowaniem siebie za własną niedoskonałość a kolejną poprzeczką, którą muszą pokonać.


Stawiasz kilka bardzo ważnych pytań, na które szczegółowe odpowiedzi można by w książkach całych zawrzeć.

Parę swoich przemyśleń postaram się jednak napisać.

Po pierwsze może to być zupełnie PRAWIDŁOWE. Chrześcijanin ma świadomość właśnej ułomności i grzeszności, ponieważ w Słowie Bożym widzi obraz człowieka doskonałego, do którego najczęściej wiele mu brakuje. Do tego Duch Święty przekonuje człowieka o jego grzechach i uchybieniach, co również nie jest przyjemne. Dlatego wielu "ucieka" przed Panem Bogiem, że nie chcą poznać prawdy o sobie. Ta prawda często nie jest dla nas miła. Kolejne poprzeczki faktycznie Bóg przed nami stawia, nakazując biec wytrwale w wyścigu, który jest przed nami i dokładając nowych prób i obowiązków, gdy zaliczymy pomyślnie kolejny etap.


Po drugie brak radości może wynikać z osłabienia duchowego kontaktu z Chrystusem. Wtedy obowiązki nie smakują, nie ma pociechy z wiary i człowiek robi jeszcze to samo, ale dlatego że "musi", nie dlatego że "chce". W tej sytuacji lekiem jest pokuta - zobaczenie co sprawiło, że oddaliliśmy się od Pana.


Po trzecie brak radości może płynąć z nieprawidłowego nauczania, w którym Bóg jest przedstawiany jako wielki Wymagający, bez zwrócenia uwagi na to, że jest On też Pomocnikiem, który może i chce nam pomóc w przemianie i jest cierpliwy, wybacza nasze niedoskonałości. Jeśli cały czas się mówi o wymaganiach Boga i naszych obowiązkach, pomijając kwestię Bożego przyjęcia nas za dzieci, Bożej pomocy i roli Ducha Świętego, to powstaje coś w rodzaju zakonu żydowskiego, który tylko śmierć sprawuje. Człowiek traci radość, bo widzi, że sam Prawa nigdy nie wypełni. Co zresztą jest też potrzebne dla duchowego rozwoju, ale nie można się na tym etapie zatrzymać.

Po czwarte wiele kościołów tak naprawdę realizuje "wolę ciała i zmysłów" swojego przełożonego, ewentualnie jego szefów. Duch człowieka jest delikatny i jeśli w kółko jego autonomia jest naruszana i ktoś nim orze dla swojego interesu, podając się za reprezentanta Boga to człowiek cierpi, jest smutny, bo czuje, że to tak naprawdę nie jest wcale chrystusowa służba, ale jakieś obce jarzmo.

Gorliwie o was zabiegają, ale nie w dobrych zamiarach,
bo chcą was odłączyć, abyście wy o nich zabiegali.
(Gal. 4:17)

Patrzcież, żeby was kto sobie w korzyść nie obrócił
przez filozofiję i przez próżne oszukanie, ucząc według
ustawy ludzkiej, według żywiołów świata, a nie według Chrystusa,
( Kolos. 2:8 )

To działa jak jakieś harcerstwo, czy organizacja społeczna i może być ciekawym sposobem spędzania wolnego czasu dla młodych, samotnych ludzi, ale kiedy masz rodzinę i obowiązki, po jakimś czasie tracisz zapał do biegania przed cudzym rydwanem.
[1 Sam. 8:11]

Dlatego zresztą tacy osobnicy lubią pozyskiwać młodzież. Nie zniosą kogoś dojrzałego, na równym im poziomie.

To cztery powody smutku. Pytanie teraz skąd smutek w danym przypadku płynie.

_________________
Nie wstydzę się Ewangelii Chrystusowej


Ostatnio edytowano So kwi 29, 2006 10:24 am przez Paulos, łącznie edytowano 1 raz

Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: So kwi 29, 2006 10:23 am 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So paź 15, 2005 7:24 pm
Posty: 1321
Fajny ten wątek, taki siostrzany, nie śmiem go zaśmiecać.
Ale i tak powiem.
:lol:
Trzeba być sobą; zakładanie i łażenie w maskach jest niehigieniczne, obłudne i męczące.
:lol:
Piszcie więcej, dziewczyny.


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: So kwi 29, 2006 12:57 pm 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr lis 16, 2005 3:02 pm
Posty: 68
Dziewczyny, wspaniale wiedzieć, że przeżywacie podobnie. Wasze odpowiedzi świadczą, że dokładnie mówimy o tym samym.

Lisie, bardzo miło mi się zrobiło po tym jak przeczytałam Twój post...

Paulos, podoba mi sie Twoja wizja z lotu ptaka. Rzeczywiście wiele jest powodów odczuwania czegoś, co można nazwać byciem w jarzmie... Jeśli jednak coś od nas nie zależy, bo przyczyną jest tak jak napisałeś albo złe nauczanie, rządy zakonu, albo co gorsza chęć władzy i sprawowania kontroli nad trzódką, no to ta sytuacja nie jest zdrowa. Jeśli się w niej trwa latami, to można - przepraszam za sformułowanie - ześwirować. Powiem pewnie coś kontrowersyjnego, ale naprawdę nie wiem czy nie jest lepiej opuścić taki zbór... I to od razu...

Powstaje też pytanie: czy Chrześcijanin, który pragnie podobać się Bogu, być w zgodzie z własnym sumieniem, nie nakładać masek i jednocześnie dostrzegający, że poddawanie się presji grupy byłoby czymś dla niego nieprawdziwym, nieszczerym, czy takiemu Chrześcijaninowi pozostaje ta samotność, o której Dziewczyny pisały i którą ja również sama przeżyłam w pewnym równie trudnym okresie swojego życia? Wiecie, ja wtedy wręcz czułam, że muszę wybrać pomiędzy podobaniem się Bogu a poddawaniem się grupie! Nie chodziło oczywiście o jakieś straszne rzeczy, które robiłam, które odstawały od Chrześciajańskiego życia... Ja po prostu byłam bardzo młoda w Panu i czułam wyraźnie, że niektóre rzeczy robi się w zborze dlatego tylko, że jakimś niepisanym prawem tak należało... Ale w sercu wyraźnie odbierałam, że jeśli się poddam temu, to dokonam wręcz zdrady Boga i do tego znieczulę się na Jego głos...

Z drugiej strony my jako Chrześcijanie-zborownicy musimy się umieć jakoś "przystosować". Inaczej rzeczywiście narażeni jesteśmy albo na bycie częścią całości, której do końca nie akceptujemy, albo skazani jesteśmy na samotność... No ale z drugiej strony, jeśli się przystosować, to jak to robić bez zdrady tego w co i w Kogo się wierzy? Co jeśli tego nie chcemy zrobić? Jak więc sobie z tym poradzić, jeśli nie chce się żyć w samotności?

Pozdrawiam wszystkich,

Maggda


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: Pn maja 01, 2006 7:55 pm 
Offline

Dołączył(a): N maja 08, 2005 5:17 pm
Posty: 595
Lokalizacja: Katowice
Ludzie dlatego noszą maski,bo się boją,albo dlatego,że się wstydzą.
W oba te stany można zostać wpędzonym przez nieodpowiednie nauczanie,czy też nastawianie ludzi na takie a nie inne wzorce.
Tego nie da się uniknąć stosując się do jakichś tam programów czy wdrażając 5 kroków do budowania zdrowych relacji.
Wzrastanie w Chrystusie i nie unikanie krzyża gwarantuje to,że znosimy się wzajemnie w miłości.
Usługiwanie jedni drugim najczęściej jest rozumiane jako dawanie czegoś komuś,które dokonuje się z okolic kazalnicy.
Cytuj:
Ale są jeszcze inne wspaniałe talenty i dary, o których pewnie niewielu z nas ma jakieś pojęcie... A propos, może ktoś mógłby wymienić jakimi talentami można jeszcze w zborze usłużyć?

Nawwet w twoim,Maggdo,pytaniu odnajduję cień takiej okołokazalnicowej usługi.(może się mylę?)
Dlaczego szukamu zaraz usługiwania w tej okolicy?
Podpowiem co nieco o możliwościach usłużenia zborowi swoimi talentami.
Otóż można np;
-naprawić krany
-nasmarować skrzypiące drzwi
-wyprać zasłony i firanki
-posklejać rozlatujące sie krzesła
-zaoferować popilnowanie dzieci
-upiec ciasto
-podkleić ciągle zawijający się róg wykładziny
-poodklejać ze spodów ławek i krzeseł gumy do żucia
-zakraść się w nocy i zniszczyć perkusję :wink:
-umyć naczynia po poczęstunku
itd,itp.
Jak widzicie jest tego wiele i może być więcej.
Drugo,bardzo zapomnianą formą usługiwania jest poprostu zwykłe nie narzucanie się ze swoimi talentami i usługami tam,gdzie tego nie potrzebują.
Ktokolwiek chce obdarowywać,pomagać,usługiwać,wspierać czy budować MUSI zważać na POTRZEBY innych a nie wciskać coś komuś na siłę.Znamy napewno takich ludzi,ktorzy są aż męczący w swoim narzucaniu się z pomocą.Nie czynienie tego też jest formą służenia innym.
Tak więc delikatność i uprzejmość powinna cechować każdego chrześcijanina.
A trudno mówić o delikatności ,kiedy ktoś wrzeszczy nam nad uchem swoją modlitwę,kiedy terroryzuje zbór swoim pojmowaniem wielbienia Boga(20xrefren),kiedy smutnego na siłę wypytuje dlaczego jest smutny,kiedy ma pretensję do radosnego,że sie raduje.
Dlatego ludzie,których męczą takie niedelikatne zachowania zakładają maski,by mieć spokój.Najgorzej,kiedy noszenie takiej maski trwa tak długo,że przyzwyczajają się do nich i zaczynają zapominać o swojej prawdziwej osobowości.

_________________
adam


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: Wt maja 02, 2006 9:48 pm 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr lis 16, 2005 3:02 pm
Posty: 68
Cytuj:
Tego nie da się uniknąć stosując się do jakichś tam programów czy wdrażając 5 kroków do budowania zdrowych relacji.
Wzrastanie w Chrystusie i nie unikanie krzyża gwarantuje to,że znosimy się wzajemnie w miłości.


Masz rację... Relacje międzyludzkie są zbyt mało uchwytne, żeby można było miec uniwersalną odpowiedź. Mimo to jednak wydaje mi się, że nasz krzyż czasem jest nasz, bo sami się o coś staramy..., albo wręcz przeciwnie, bo się nie staramy...


Ja jednak uważam, że usaługiwanie jest podstawą przywództwa w Kościele Jezusa Chrystusa. Może tylko jakoś zautomatyzowane mam to, co to dla mnie oznacza i stąd nieporozumienie... Otóż dla mnie usługiwanie jest czymś przeciwnym wobec dyktatury. Zamiast wciskać komuś swoje zdanie, czy narzucać się ze swoją ingerencją, chodzi mi w związku z tym raczej o słuchanie... I to z nastawieniem na zrozumienie drugiej osoby, a nie np. na dokształcanie jej z Biblii... Kiedyś słyszałam piękne świadectwo. Nie będę go tu opisywać, powiem tylko, że uderzyło mnie wówczas pewne zdanie; otóż człowiek opowiadając o swoim głęboko upokarzającym procesie uwalniania po wieloletnich tybetańskich praktykach powiedział, że zauważa istnienie pewnego istotnego kontinuum; na jednym jego krańcu znajduje się dążenie do władzy i kontroli; na drugim jest natomiast usługiwanie innym. Ciekawe jest przy tym to, że szatan ma to do siebie, że przebywa na tym lewym krańcu, natomiast Pan Jezus praktycznie nieustannie nam usługuje...

Wymieniłeś Adamie sporo rzeczy, które można robić w zborze. Sama w nich uczestniczyłam. Jednak zabrakło mi w tym spisie takich talentów, które dawałyby iskrę do działania, prawdziwe pragnienie, żeby je rozwijać w jednym z naważniejszych miejsc dla Chrześcijanina, czyli w zborze... Myślę, że każdy pragnie rozwijać swoje talenty, co mnie nie dziwi, ponieważ, zgodnie z Biblią, Pan nawet sam od nas tego oczekuje. Nie mówię, że Ty powiedziałeś to Adamie, ale Twoje wypowiedź zainspirowała mnie do myślenia o tym jaki jest ogólny stosunek zborów do realizacji talentów członków ciała Chrystusa i wyszło mi, że często stosunek ten przypomina mi zaprzeczanie, że realizacja talentów ma znaczenie. Zamiast przyznania, że jest naturalne to, że każdy z nas pragnie coś od siebie dać, mam wrażenie, że w zborach uważa się, że jest to raczej przejawem pychy... Myślę, że to jest jakieś nieporozumienie... Zaprzeczanie, że ludzkie talenty mają znaczenie w zborze wydaje mi się jakieś... fałszywe...

Mam wrażenie, że ten wątek jakoś może nie pasuje do tego forum... A może już o tym rozmawialiście i nie chcecie się powtarzać... W każdym razie dziękuję tym osobom, które zabrały w nim głos. Miło było dowiedzieć się, że nie jestem odosobniona w swoich odczuciach i spostrzeżeniach.

Pozdrawiam wszystkich,

Maggda


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: Śr maja 03, 2006 9:08 pm 
Offline

Dołączył(a): N maja 08, 2005 5:17 pm
Posty: 595
Lokalizacja: Katowice
Maggdo,wyjaśnij mi jeszcze,proszę,co masz na myśli pisząc ''talenty''.Bo odnoszę wrażenie,że mylisz ludzkie uzdolnienia,jaki wielu ma od urodzenia z talentami z przypowieści,które to talenty są zupełnie czym innym,tzn.miarą ciężaru,tak jak dla nas jest kilogram.
A może źle cię zrozumiałem? :oops:

_________________
adam


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: Śr maja 03, 2006 10:16 pm 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr lis 16, 2005 3:02 pm
Posty: 68
No właśnie szczerze mówiąc to nie wiem jak mam patrzeć na kwestię talentów... :roll: Właśnie dlatego zaproponowałam żeby może ktoś inny przedstawił swoją listę i być może się do niej ustosunkował... Kiedyś czytałam książkę, w której autor wymieniał talenty u Chrześcijan. Pisał tam np. o tym, że niektórzy mają szczególny talent do wstawiania się za innymi (zrozumiałam z ogólnego sensu, że tacy Chrześcijanie są szczególnie inspirowani przez Ducha Świętego do modlitwy o innych w stopniu czasem nieporównywalnie większym niż ogólnie każdy z nas to robi). Ale inny zupełnie talent, o którym pisał ten autor to np. wyjątkowa zdolność do organizowania rzeczy. Tacy ludzie szczególnie przydatni są przy organizacji jakichś zborowych przedsięwzięć; przychodzi im to bardzo łatwo i czerpią z tego radość. Jeszcze inny talent to np. talent do zaszczepiania w innych nadziei, albo szczególna wnikliwość w serce innego człowieka tak, że osoba posiadająca ten talent umie innych zachęcać i wspierać np. w sytuacjach trudnych.

Ale Adamie, ja wyobrażam sobie, że wszystkie zdolności jakie mamy pochodzą od Pana... Czemu nie używać ich w zborze?

Pozdrawiam,

Maggda


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: Cz sie 27, 2009 12:50 pm 
Offline

Dołączył(a): Pn cze 29, 2009 12:06 pm
Posty: 8
A co zrobić kiedy człowiek jest po prostu smutny, bo nie ma żadnego powodu do radości.Śmiać się "jak głupi do sera"?
Tak, wiem co powiecie.Zbawienie jest najważniejsze i ta świadomość powinna powodować nieustanną radość itd,itp.
Ale mnie nic nie cieszy i tyle.


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: Cz sie 27, 2009 5:59 pm 
Offline

Dołączył(a): Pt maja 06, 2005 12:18 am
Posty: 1266
Wiesiu,Bozy smutek jest potrzebny.Tyle sie wtedy w człowieku zmienia.
A ten swiatowy,depresyjny to paskudztwo.
Może wypłakac się trzeba porządnie,pomysleć,że Pan Jezus w końcu przyjdzie.
Smutek to nic złego.Wejrzyj w siebie i zobacz skąd się bierze.Ducha Świetego zapytaj.Przeczytaj Księge Kaznodziei Salomona.Toz to jeden wielki smutek.


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Dział zablokowany Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.  [ Posty: 45 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3  Następna strona

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 21 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL