No to zaczęliśmy trudny temat.

Nie ma chyba obecnie w świecie problemu tak bardzo ''ryzykownego''do omawiania jak właśnie ten.
A wszystko w tej kwestii,jakkolwiek powoli od wieków rozwijało się i tak w niewłaściwym kierunku,to w czasach głupoty nazywanej ''political correct''nabrało niesamowitego rozpędu,tak,że z tytułu tego rozpędu wszystko zaszło za daleko.
Już równouprawnienie,reprezentowane tu jak do tej pory przez Hubertoka,sporo namieszało w tej kwestii.Ale teraz jest już wszystko postawione na głowie.
Wielu ludzi jakoś tak automatycznie,wręcz bezmyślnie przyjmuje jako swoje ,poglądy narzucane przez świat w mediach(reklamy,filmy),gdzie mężczyzna sprowadzony jest do roli wyprowadzacza psa,czy kucharza nadskakuącego kobiecie,podczas gdy ona maluje dom lub plotkuje z koleżankami.To wszysyko jest wynikiem dążenia do równości na siłę i za wszelką cenę.Tak naprawdę,to szatanowi bardzo zależy na tym,by poniżyć koronę Bożego stworzenia.I czy nie jest to świetnym sposobem,z kobiety zrobić chłopa a z chłopa babę?Za tym idą jak lawina gorsze skutki,a szatan już potem nawet nie musi tego podsycać.Samo się psuje.
Równouprawnienie w małżeństwie jest bzdurą nie możliwą do zrealizowania.No bo jeśli ja w ramach tegoż równouprawnienia mam od czasu do czasu ugotować obiad(brrrrr),czy posprzątać,to niech też żona od czasu do czasu wywierci w ścianie dziórę albo wymieni klocki hamulcowe.
Są pewne zakresy obowiązków na które MUSIMY zgodzić się oboje i nie wymagać od współmałżonka by czasem je przejął.Oczywiste jest,że czasem pozmywam,odkurzę ale żona np.tapetuje pokoje.Pomimo to w naszym małżeństwie już dawno,w zasadzie od początku,nie mówimy o jakimolwiek równouprawnieniu.
Nawet ten wymieniony przez Hubertoka zakup TV(choć jeszcze nigdy tego nie robiliśmy)polega na mojej decyzji.
Jeśli jednak nie mamy wspólnego zdania w jakiejś sprawie,to żona przeważnie godzi się bez szemrania na moje stanowisko.
No tak......,ktoś,kto to przeczyta i pomyśli -ale tyran i autokrata.Otóż,gdyby ten ktoś znał moją żonę napewno by tak nie myślał,ponieważ jest to osóbka z bardzo niezależnym charakterem,i gdybym próbował w jakikolwiek sposób gwałcić w niej tą niezależność,to już było by dawno po naszym związku.
I tu chciałbym napisać,że najważniejszym czynnikiem i receptą na normalne ,zdrowe małżeństwo jest wzrastanie przez oboje w Chrystusie.
Uważam,że to jest odpowiedź na wszystkie poroblemy i burze w rodzinie.
Kiedy czytam czy słyszę o ''10 krokach do szczęśliwego małżeństwa'',gdzie znajduemy rady typu'-'kup swojej żonie kwiety raz w tygodniu'',albo-''zaproś ją na kolację przy świecach'',to smutek mnie ogarnia.Oczywiście nie są to niewłaściwe zachowania.One są jak najbardziej pożądane w małżeństwie.Ale jeśli facet zaczyna latać koło swojej żony,tylko dlatego bo tak przeczytał w poradniku,to wybaczcie,ale jak ona ma go szanować?Owszem,na początku będzie zachwycona,ale po jakimś czasie stwierdzi,że jej mąż jest mało męski,bo lata koło niej i nadskakuje jej aż do przesady.Kobieta,oczywiście,uwielbia być tak traktowana,ale na dłuższą metę potrzebuje partnera zdecydowanego,męskiego,czasem twardego w swoim zdaniu,bo taki mężczyzna gwarantuje jej bezpieczeństwo.
Takich samych cech oczekuje od przywódców zbór.Wogóle można śmiało wysunąć porównanie ;jaki mąż-taki pastor.
Po tym przydługim wstępie chciałbym tylko stwierdzić,że słabe przywództwo jest właśnie skutkiem takich a nie innych zachowań mężczyzn i wynikiem takich a nie innych oczekiwań kobiet.
Kobieta nie podda się lalusiowatemu mężczyźnie,nie pójdzie na koniec świata(co najwyżej do eleganckiej restauracji)za wypomadowanym fircykiem,który,kiedy go spyta o cokolwiek,odpowiada-''niech będzie jak ty chcesz''.
Przywództwo,to nie jest coś,po co się sięga,jak po szklankę.Ono albo jest albo go nie ma.
Świat,a za nim niestety i kościół zachęca do sięgania po to,czy tamto na zasadzie-''bo ci się należy''.
W kościele nie dlatego ktoś ma autorytet,bo mu się należy z tytułu funkcji czy stanowiska albo też wykształcenia,ale dlatego,że się go ''wypracowało'' będąc posłusznym Panu i służąc ludziom.
Obecnie często jest tak,że najpierw obdarza się kogoś funkcją i stanowiskiem a potem ten ktoś musi wręcz wywalczyć sobie ten autorytet.I jak to w walce,zawsze są pokaleczeni i ranni.
Ostatnio słyszałem wstrząsające świadectwo.
Otóż pewien stary pastor,po którym zbór przejął młody,energiczny i pełen pomysłów nasępca powiedział ludziom,którzy byli przerażeni metodami i postawą nowego pastora takie słowa;
''Zobaczcie,to jest pamiętnik,który piszę codziennie od kilkudziesieciu lat.25 lat temu,kiedy pojawił się w naszym zborze ten młody człowiek napisałem,że nigdy nie wolno dopuścić,by został pastorem''.
Dlaczego więc nim został?
Ano,wicie,rozumicie,..bo szkoły pokończył,bo jest aktywny,bo umie walczyć o swoje,bo umie poderwać ludzi,bo...,bo.....
Człowiek z zerowym autorytetem,ale rzutki i prący do przodu jak T-34.On teraz co parę niedziel wyglasza kazania o tym ,jak to należy mu się szacunek i posłuch.Tak to człowiek bez autorytetu musi postępować,by ten autorytet utrzymać(przynajmniej jego żałosne szczątki).
W 1 Tes. 5, 12-13 czytamy;
''A prosimy was,bracia abyście darzyli uznaniem tych,ktorzy
pracują wśród was,są przełożonymi waszymi w Panu i napominają was.Szanujcie ich i miłujcie jak najgoręcej dla
ich pracy.Zachowujcie pokój między sobą.''
Tu widzimy,że szacunek i uznanie powiązany jest z pracą dla kościoła a nie ze stanowiskiem,o czym wielu zapomina.
No,..trochę zdryfowałem,ale...
