Parabolo, serdecznie Ci współczuję, mimo że jestem mężem, a nie żoną. Mam nadzieję, że starsze i doświadczone siostry mężatki jeszcze coś dorzucą. Młodzi teoretycy małżeństwa niechaj pamiętają o tym, co napisała szelka.
Teraz konkrety:
Parabola napisał(a):
Czy mam bezwarunkowo skakać wokół niego i zgadzać się na wszystkie jego pomysły z przyzwalającym uśmiechem na ustach?
Nie wiem, czy dobrze Cię zrozumiałem, ale Twoja miłość do męża powinna być bezwarunkowa. Zgadzanie się na wszystko, to osobna sprawa. Są sytuacje, w których trzeba odmówić, bo "bardziej trzeba słuchać Boga niż ludzi" [Dz Ap 5:29]. Chodzi o to, żeby tej zasady nie naciągać pod własne definiowanie tego, co jest od Boga i o to, żeby wiedzieć, jak odmawiać. Czasem coś, co moglibyśmy zrobić właśnie z bezwarunkowej miłości, nazywamy dla własnej wygody "skakaniem wokół kogoś". Na Twoim miejscu zapytałbym Pana, co on sądzi o konkretnych sytuacjach. Jednym z podstawowych czynników prowadzących do zbawienia niewierzącego współmałżonka jest własne świadectwo. Mówię o życiu, a nie o słowach [I Piotra 3:1-6].
Parabola napisał(a):
Czy jeśli mówię mu, że wolałabym żeby zamiast robić teraz "X", pobawił się z dziećmi (co rzadko robi sam z siebie), a on się zgadza (choć obserwując go mam podejrzenie, że godzi się dla świętego spokoju, a w duchu przeklina swoją słabość i uległość), to czy jest to przekraczaniem moich "uprawnień", skoro widzę jego zbolałą minę? Czy mam prawo prosić go o pomoc w kwestiach, w których wiem, że otrzymam jego zgodę "dla świętego spokoju"? W takich sytuacjach czuję się jak straszna jędza
Jak najbardziej proś o pomoc. Pamiętaj, że jeśli Twój mąż jest nieodrodzony, to nie możesz spodziewać się po nim uśmiechu na ustach ani zapierania się siebie samego czy niesienia krzyża. Zabawa z dziećmi wymaga zapierania się siebie nawet u odrodzonych ojców. Być może problem między innymi polega na formie takiej prośby - i tu może kryć się jakaś "jędza"...
Parabola napisał(a):
Oddaję mu prawo do podejmowania ostatecznej decyzji we wszystkich sprawach i nie przewracam przy tym oczami mimo, że nie zawsze się z nim zgadzam. Nie odbieram sobie natomiast prawa do wyrażenia mojej opinii, kiedy jesteśmy jeszcze przed podjęciem decyzji. Czy głośne wyrażanie mojego zdania w sytuacjach, w których nie jestem o nie proszona, jest wykraczaniem poza moją pozycję?
Jak najbardziej masz prawo do wyrażania własnej opinii. Nie wiem, jak "głośno" to robisz i jak to wygląda, ale w każdym razie mąż dużo lepiej zareaguje, kiedy zrobisz to z szacunkiem jako doradca. Zastanów się, czy nie ma takich sytuacji, w których wyrażanie Twojego zdania jest po prostu zbędne. Jeśli nie masz do czynienia z jakąś mężowską patologią, to możesz się zdziwić, jak bardzo poważanie męża w takich sytuacjach przekłada się na jego reakcje i sposób słuchania.
Parabola napisał(a):
Nie chcę być szmatą ani popychadłem, naprawdę potrzebuję Waszej rady, jak godnie sprawować moja funkcję, a jednocześnie podobać się Panu Jezusowi. Nie ukrywam, że nie jest mi łatwo koncentrować myśli wyłącznie na tym jak mogę uszczęśliwić męża, kiedy mam poczucie, że idziemy w dwie zupełnie różne strony, bo on nie kieruje się Bożymi wartościami.
Nie jest sługa nad Mistrza, Parabolo. A Mistrz zrezygnował ze swojej chwały w niebie, żeby zstąpić na ziemię i przyjąć postać sługi, a następnie dać się ukrzyżować zaliczony między przestępców (tyle, jeśli chodzi o godność) [Flp. 2:6-8].
Koncentruj myśli na tym, jak podobać się Panu. Jemu nie podoba się uszczęśliwianie męża poprzez np. zaspokajanie jego niegodziwych zachcianek, ale zdobywanie męża dla Pana odbywa się pewnym kosztem (zresztą zdobywanie żony też). Moim zdaniem "szmata i popychadło" to nie są podpowiedzi od Pana, tylko zupełnie ktoś inny szepce Ci to do ucha. I to właśnie dlatego, że wie o tym, jaką potęgę ma wstępowanie w ślady Pana, który przyszedł, żeby służyć. Jeśli nie jesteś zmuszana do czegoś, co wykracza poza przykazania, to spróbuj przyjść do Pana z upamiętaniem za takie myślenie o sobie.
Będziemy się modlić, żeby sytuacja się zmieniła, żebyś mogła mieć więcej czasu na odpoczynek i modlitwę, a Ty zacznij na razie doceniać to, co mąż robi dla domu, skoro "owszem, są to zwykle sprawy służące naszemu wspólnemu dobru" - zacznij mu to wyrażać równie głośno jak swoje zdanie wtedy, gdy nie jesteś o nie pytana. Zainwestuj w działanie przeciwnym duchem i zobaczysz owoce.
Fragment z Mat. 25:31-34 w ogóle nie mówi o Tobie, więc nie traktuj go jako groźbę. Na teraz Twoją rolą w Królestwie Bożym jest wychowywanie dzieci dla Pana i uświęcanie niewierzącego męża. Jeśli uczysz dzieci w domu, to tym bardziej i masz wielki szacunek z mojej strony za to. Nie stracisz swojej nagrody, a Twoja sytuacja może zmienić się szybciej niż myślisz, jeśli Ty zmienisz trochę myślenie.
Pozdrawiam Cię serdecznie