itur napisał(a):
Smoku, spokojnie, rozmowy sa w toku od dluzszego czasu
Idzie ku dobremu, Bogu dzieki! Fajnie, ze tak szczerze napisales. Dobry temat!!
To jest temat na całą konferencję chyba. Jeden z ważniejszych, jakie się ostatnio pojawiły i rozwijają na forum, moim zdaniem.
itur napisał(a):
Ja mam przy okazji pytanie... Gdzies wspomniales, ze nie wszystkiego sie domyslacie... Chodzi mi teraz bardziej o rzeczy praktyczne. Moja mama (nie jest nawrocona) powiedziala mi kiedys, ze chlopu to trzeba wszystko mowic, co ma zrobic i w czym pomoc, bo sie nigdy nie domysli. Jak to wyglada z chrzescijanskiego punktu widzenia? Czy my zony mamy nieustannie gderac "zrob to, zrob tamto" i pokazywac palcem, co niektorych mezow pewno niezle irytuje (chyba ze od razu grzecznie i szybko wykonuja polecenie/prosbe), czy czekac cierpliwie az sie maz domysli, co jest do zrobienia w domu (wbic gwozdzia, cos pomalowac, uprzatnac...), ale tak to mozna czasem do paruzji czekac i nic
Jak to jest u was zony i mezowie chrzescijanie? Jak powinno byc?
Z chrześcijańskiego punktu widzenia żony mają mężów swoich POWAŻAĆ [Ef. 5:33], a mężowie mają żony swoje MIŁOWAĆ [Ef. 5:33] i PIELĘGNOWAĆ [Ef. 5:29] oraz OKAZYWAĆ IM CZEŚĆ należną współdziedziczkom żywota [I Piotra 3:7]. Okazywanie tego wszystkiego działa w obie strony POMIMO wad i słabości obydwóch płci.
Jeśli chodzi o Wasze praktyczne problemy z naszym brakiem domyślności, to jak mi powiedziała moja droga Smoczyca "więcej realizmu, mniej idealizmu". To znaczy, że nie należy oczekiwać od nas, że będziemy wykazywali kobiecą dbałość o szczegóły. Należy doprowadzić do takiego stanu, żebyśmy pewne rzeczy zauważyli i żebyśmy zauważyli, jak Wy się męczycie bez naszej pomocy. Ale do tego trzeba usiąść i porozmawiać - rzeczowo (na tyle, na ile umiecie) i spokojnie - zamiast się nabzdyczać, obrażać i dziwić, że my nie widzimy "tak oczywistych" problemów. Następnie poważając męża (nie traktując go jak "chłopa, któremu trzeba wszystko palcem pokazać" - bo to jest brak poważania) należy mu przypomnieć, że powinien przejąć przywództwo, skoro chciałby (i słusznie) Waszej uległości. Przejąć przywództwo to znaczy przejąć inicjatywę również w tych sprawach, których po prostu na codzień nie zauważamy i które niekoniecznie lubimy. Ale przecież mołować żonę jak Chrystus Kościół, to znaczy wydawać siebie w sensie poświęcenia.
Moja żona dobrze wie, że cieknąca rynna z jednej strony denerwuje, ale z drugiej strony można się do pewnych dźwięków tak przyzwyczaić, że po jakimś czasie w ogóle się ich już nie słyszy. Zatem zrzędzenie do jest najgorsze wyjście z sytuacji. Dlatego od czasu do czasu próbuje mi uświadomić swoje obciążenia, swoją irytację i przedstawić mi swoje oczekiwania, które umie już po 21 latach małżeństwa dopasować do moich możliwości i nie podchodzi do nich "maksymalistycznie" - czyli jest świadoma, że idealistyczne oczekiwania wobec mnie w pewnych sprawach są nierealne i w gruncie rzeczy nawet niepotrzebne.
Ja wiele rzeczy robię ze względu na moją żonę i po to, żeby jej ulżyć. Bo ją kocham i nie chcę, żeby moja nadaktywność w Królestwie Bożym kończyła się jej samotnością i udręką w sprawach codziennych, a wcale nie zaszczytnych. Istnieją dziedziny, w których wreszcie do mnie "dotarło", a Smoczyca jest zadowolona i nie stawia sobie za cel wyrobienia we mnie zamiłowania do drobiazgów. W ten sposób ja robię to, co trzeba i na co się umawiamy (a przynajmniej się staram), a ona ma lżej. Czyli podsumowując: Lepiej raz na jakiś czas ustalać (choćby ustaLANIE miało się przerodzić w ustaLENIE dopiero po jakimś czasie) niż gderać i zrzędzić non stop.
Czasem istnieje potrzeba wyjątkowego zaangażowania ze strony męża (żona w ciąży, w połogu, małe dziecko, nawał obowiązków żony w pracy). Jeśli mąż nie widzi takiej potrzeby, to w przypadku niechęci męża do poważnej rozmowy osobiście sugerowałbym odwołanie się do pomocy jakiegoś zaufanego brata, który wytłumaczyłby mężowi, o co chodzi. Czasem takie sytuacje po prostu kwalifikują się pod Mat. 18:15-18 i grzech należy nazwać grzechem. Bo jeśli możesz coś zrobić, a nie zrobisz, to grzeszysz [Jak. 4:17]. Tolerowanie takich sytuacji tylko dlatego, żeby wstydu nie robić, to jest nic innego jak hodowanie kwasu w kościele i zamiatanie go pod dywan.
No i najważniejsze, czyli modlitwa. Drogie siostry, jeśli macie mężów odrodzonych, to znaczy, że Bóg jest w stanie dotrzeć do nich i przekonać we właściwych sprawach. Wiem, że to wymaga czasu, ale to jest podstawa. Ja nawet nie wiem, ile czasu moja Smoczyca modliła się o mnie, ale sądząc po skutkach (o których sama mówi) musiała modlić się gorliwie. Modlitwa sprawiedliwego ma wielką moc.
itur napisał(a):
I na czym tak konkretnie polega "zarzadzanie domem" w przypadku meza?
"Zarządzanie domem" to jest dosłownie "piękne stawanie na czele". Czyli przywództwo. Ale przywództwo nie polega na wydawaniu rozkazów i zajmowaniu się wyłacznie sprawami wzniosłymi, zostawiając te pomniejsze na przykład żonie. Ostateczne decyzje w sprawach ważnych podejmuję ja, i tego się ode mnie słusznie oczekuje. Lubię się konsultować z żoną, bo i ona ma Ducha Świętego, a jednomyślność jest przywilejem małżeńskim i warto z niego korzystać. Sprawy dotyczące kasy - czyli monitorowanie stanu konta, płacenie rachunków i sprawy "polityki zagranicznej domu" - czyli wszelkie urzędy, załatwianie spraw na zewnątrz itd. również należą do mnie i nie wyobrażam sobie, żeby Smoczyca miała to wszystko na głowie. Ona z kolei nie musi "wkładać spodni" i robić rzeczy, które jej najzwyczajniej "nie leżą".
"Ministerstwo zdrowia i opieki społecznej" to domena Smoczycy, podobnie jak monitorowanie spraw żywnościowych (po duże zakupy jeździmy razem, ale tylko dlatego, że potrzebna jest pomoc w noszeniu i kierowca - w sprawie wydawania kasy ufam żonie bezgranicznie, a ona po prostu dzwoni i pyta, jeśli ma w rękach coś, co by chciała kupić, a może to mieć znaczenie dla "budżetu państwa [Smokow]". I jakoś nie czuje się z tego powodu dyskryminowana, bo wie, że jeśli nam się trafi jakaś grubsza kasa, to ja lubię nawet z nią pójść do sklepu (tylko NIE ZNOSZĘ wchodzić do sklepu tylko po to, żeby popatrzeć i pomacać, a potem do następnego i do następnego...), żeby pomóc jej wybrać i cieszyć się razem z nią (ponoć "mam oko").
Czyli mniej więcej tak - jak biorę na siebie to, co wymaga wzięcia odpowiedzialności, kierowania, decyzji i zarządzania w sprawach "grubych", a żona ma na głowie większość spraw domowych, w których ja się staram jej pomagać. Gotować nie cierpię, ale w sytuacjach krytycznych jestem w stanie coś odgrzać, a nawet zrobić jakieś nieskomplikowane danie. Niestety, w pewnych sprawach domowych Smoczyca musi czekać, aż ja dostanę "natchnienie" (czasem dość długo) i wtedy możemy zrobić cos razem albo ja robię to, czego ona po prostu nie zrobi, bo jest kobietą i nie jest stworzona ani do wbijania gwoździ, ani do innych napraw. Na szczęście dotyczy to spraw, z którymi od biedy można poczekać.
Dzieci mamy już dorosłe, ale w procesie wychowawczym staraliśmy się nie podważać sobie wzajemnie autorytetu, a Smoczyca zawsze kierowała dzieci do mnie, ile razy usiłowały wykorzystać "pośrednictwo kobiet". Czyli dzieci wiedziały od małego, kto stoi na czele. Na ile "pięknie" ja stoję na czele, wiedzą tylko Pan Bóg i Smoczyca. I oboje są dla mnie bardzo cierpliwi.