Przejrzałam tytuły wszystkich wątków, bo wydaje mi się, że kiedyś, gdzieś już była mowa o językach, ale nie znalazłam. Jeśli coś przeoczyłam- przepraszam. Chciałam wrócić do tego tematu lub poczytać starsze wypowiedzi, przypomnieć sobie.
Dookoła daru języków jest wiele kontrowersji, a sposób rozumienia tego daru i jego praktykowania podzielił chrześcijan. Osobiście uważam, że nie należy zniechęcać do używania tego daru i hamować go- a niestety jest to powszechne w wielu zborach.
Argumentem przeciw modleniu się językami podczas nabożeństwa jest fragment z I Kor.14.26-28, na pewno wszystkim doskonale znany. Paradoksem dla mnie jest to, że w zborach, które posiłkując się tym fragmentem zabraniają społecznej( zbiorowej) modlitwy językami, jednocześnie zezwalają na społeczną modlitwę po polsku- a przecież na modlitwy wygłaszane chórem w tym samym czasie też trudno jest powiedzieć "amen"...i budować się tym.
Wielu braci w rozmowie ze mną twierdziło, że nie mają nic do języków, że można się modlić w "komorze". Jednak z mojego "wywiadu środowiskowego" wynikało, że w zborze w zasadzie nikt się nie modli językami w "komorze". Nikt nie czuje takiej potrzeby, aby o ten dar zabiegać i go praktykować. Czyli tam, gdzie nie ma publicznej modlitwy językami, w zasadzie nie ma jej ...w ogóle. Na ogół też w społecznościach, gdzie jest zakaz publicznej modlitwy językami nie ma nauczania o chrzcie Duchem Świętym rozumianym jako wypełnienie Duchem człowieka już narodzonego w Chrystusie, mogącym się objawić pewnymi znakami( językami chociażby).
Potem dawano mi do zrozumienia, że języki są niebezpieczne. Za przykład miały służyć historie osób, które dar ten praktykowały, a które później odpadły od Boga,zletniały w wierze, zwariowały etc..Niby dawano mi wolność w praktykowaniu tej modlitwy( byle w samotności, nie na widoku), ale powoli zniechęcano mnie do niej, opowiadano pewne historyjki, sugerowano, że "języki są od diabła"...a mnie ze względu na praktykowanie tego daru czyniono chrześcijankę drugiej kategorii(niepewną duchowo).
Na nabożeństwach w tego typu( niecharyzmatycznych, ogólnie rzecz biorąc) zborach odczuwałam jakąś kontrolę, brak wolności. Duchowo czułam się tam źle, jakkolwiek by to nie brzmiało. Nie potrafiłam się odnaleźć.
Różne słyszałam opinie na temat języków, ale zastanawiam się: jakie konsekwencje grożą zborowi, który całkowicie ten dar odrzuca? Czy naprawdę nie ma to żadnego znaczenia? Wiem, że jest to kwestia drugorzędna, ale czy nie odbija się to na naszym duchowym życiu? Jak charyzmatyk ma się na dłuższą metę odnaleźć w takim niecharyzmatycznym zborze- i czy to w ogóle jest możliwe, skoro cały czas czuje się ograniczany i oceniany? A może języki są rzeczywiście złe, trzeba je wyrzucić z "repertuaru" nabożeństwa?
|