Gabi
Jeśli jakieś "symptomy" charakteryzujące to, co nazywamy tzw. "depresją" występują np. przy ciąży, po porodzie, przy kobiecych uciążliwościach cyklicznych, albo przy uciążliwościach wynikających ze starości, czy chorób somatycznych, to od razu tworzy się jakąś odmianę dla tzw "depresji ...".
Czytam o tym, że będąc w skażonych grzechem ciałach i jeszcze jako wierni Chrystusowi mamy się spodziewać takich okoliczności, doświadczen i emocji, które są "naturalnym" stanem dla znoju, trudu i pozostałych uciążliwości związanych właśnie z: a) z życiem w ciele które ulega biologicznym zużyciom, defektom, chorobom somatycznym [zróżnicowanych wiekiem, płcią];
b) a dla odrodzonych dodatkowo dochodzą jeszcze uciski ze względu na Chrystusa [i służby].
Mamy tak:
1. okoliczności towarzyszące ludzkiemu znojowi o których wiemy z Pisma, że są, będą i czego wynikiem jest ich doświadczanie, i że doświadczając ich i nie mamy się im poddawać, bo mamy jako odrodzeni łaskę i moc od JHWH, która jednak współdziała z naszą WOLĄ [a jako nieodrodzeni mamy zwrócić się najpierw do Boga jako do Zbawcy]
2. tzw. "depresję" na każdą z tych okoliczności o których wiemy z Pisma że są udziałem każdego człowieka na ziemi.
Osoba używająca określenia "depresja", naturalnie uważa że jest to "choroba" z medycznego punktu widzenia [gdyż zostało to tak sklasyfikowane "naukowo"]. Ja nie muszę się podpierać naukowymi klasyfikacjami i charakteryzować z naukowego punktu widzenia miejsca w którym w rzeczywiści zachodzi stan nazywany "depresją", ale postaram się pokazać pewne punkty odniesienia i może rozbieżności, które dostrzegam pomiędzy stanowiskiem "nauki ludzkiej" a Pismem.
Cały czas starałam się pokazać antagonizm pomiędzy biblijnym klasyfikowaniem stanów duszy/psychiki/umysłu z przyczynami i klasyfikowaniem [etiopatogenezą] tego stanu człowieka przez "naukę ludzką".
Jesli nazywamy "depresją" i uważamy ją za dany stan [mający u podstawy diagnozy czynniki tzw. psychospołeczne] to uznajemy tu za bardzo specyficzną "chorobę z medycznego punktu widzenia" coś co wynika bezpośrednio z niemożności uniknięcia doświadczania tych przyczyn [w sensie udziału w nich, odczucia ich na włąsnej skórze].
Psychospołeczne czynniki etiopatogenetyczne wywołujące według psychiatrii tę "chorobę depresji":
PSM, ciąża, przekwitanie, choroby somatyczne, wiek, płeć, status społeczny, dobrobyt lub jego brak, wykształcenie, posiadanie lub brak pracy, stan cywilny, rozwój osobowości i
społecznego przystosowania,
relacje z otoczeniem warunkujące samoakceptację, akceptację ze strony innych osób oraz wzmacniające poczucie oparcia,
możliwość zaspakajania potrzeb intelektualnych i duchowych [praktyki religijne, kultura, emocje sportowe i rywalizacyjne],
doświadczanie stresu [zagrożenia, straty, brak czegoś],
negatywny sposób myślenia, przyjmowanie winy za nieszczęśliwe sytuacje, przekonanie, ze nic mnie dobrego nie spotka, wspominanie złych wydarzeń, uległy wzorzec zachowania,
przeżywanie uczucia skrępowania, lęku i wycofywanie się, nie podejmowanie wyzwań, odkładanie problemów, nie podejmowanie prób rozwiązania ich, błędy wychowawcze,
kłótnie konflikty w domu, zawstydzanie dziecka jako metoda wychowania, otwarte faworyzowanie rodzeństwa, stawianie wygórowanych wymagań, psychiczne znęcanie się, molestowanie seksualne - tzw. zły dotyk.
To może tak ogólnie o tych "innych" przyczynach kończących się "depr." z powodu udziału w nich, a w obrazie klinicznym, także i objawiających się według psychiatrii jako symptomy "chorob" tzw. "depresji". "Depr." która charakteryzuje się w przebiegu...znaczącą częścią tych przyczyn jako objawów. Dla rozpoznia jakie PRZYCZYNY są potem też m.in. OBJAWAMI podkreśliłam je wyżej,
ale do poznania pełniejszego zestawienia wszystkich objawów odsyłam do poprzedniego zestawienia jakie zrobiłam.
Takie jest stanowisko psychiatrii i pojęcie norm/choroby/zaburzeń na emocjach i psychice [określone przez naukowców, ludzi nie wierzących Bogu i nie wierzących w Boga], że wsród zaburzeń psychicznych "depresja" jest w kategorii "zaburzeń nastroju o charakterze afektywnym" [czyli grupa zaburzeń endogennych, w których okresowo występują zaburzenia nastroju, emocji i aktywności].
Natomiast pod określeniem "endogenne" rozumie się zaburzenia psychiczne o charakterze psychozy uwarunkowane czynnikami genetycznymi i/lub [!!!] psychospołecznymi. Wyróżnia się więc pośród nich schizofrenię, stany urojeniowe, choroby afektywne [ta "depresja"].Zaburzenia te mogą się przejawiać występowaniem zespołów depresyjnych, hipomaniakalnych i maniakalnych oraz stanów mieszanych.No podstawie:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Zaburzenia_afektywneSami psychiatrzy nie są pewni zaburzeń genetycznych, bo te są trudne do ustalenia...także nie są pewni co jest rzeczywistą normą i jak ją określić, żeby mieć punkt wyjścia do diagnozy zaburzeń. Przy czym:
"Pojęcie zaburzenia wiąże się z pojęciami zdrowia psychicznego, normalności zachowania oraz jego patologii.
[...]
Określenie granic normalności jest często zbędne, oraz zwykle bardzo trudne."
http://pl.wikipedia.org/wiki/Zaburzenie_psychicznePodam jeszcze dla kompletu tzw. "przykłady myślenia depresyjnego": izolacja [myślenie, że to inni się ode mnie odsuwają], szukanie w sobie winy, brak wiary w siebie, zniechęcenie, pasywność, negatywne nastawienie wobec innych, przekonanie, że prowadzę, nieszczęśliwe życie.
Ludzie chcą wierzyć że "depresja" to "choroba". Co za tym idzie, odrodzeni mogą spokojnie przyjąć, że objawy nazywane "depresją" mając status "choroby" są wynikiem skażenia [dotykającego ciała biologicznego jako następstwa grzechu pierwszych ludzi]. Ja widzę wywołanie irracjonalnym stanem emocji/odczuć reakcji biochemicznej mózgu. Do dziś [od znajomej psycholog klinicznej z praktyką szpitalną oraz znajomego psychiatry-oboje nie odrodzeni] njaskuteczniejszą formą leczenia tych "zaburzeń" nie są leki farmakologiczne, tylko...elektrowstrząsy.
Twierdzenia dot. uwarunkowań genetycznych [rzekome podejrzewanie na poziomie syntezy białkowej, uznawane są za mało wiarygodne przez samych psychiatrów, którzy sięgają równolegle do psychoanalitycznych metod diagnozy czynników psychospołecznych dla "depresji"[czyli te z wyżej wymienionych przeze mnie wyżej, które dotyczą pojawienia się i "doświadczeń" z przed wystąpienia zaburzeń "depresyjnych"]. Jak na mnie bardzo enigmatyczne to wszystko. Ale co ciekawe jeszcze w związku z tym, jeśli uznamy "depresję ciążową", "starczą", "poporodową", "klimatyczną" za "chorobę afektywną", to należy doszukiwać się w jej wystąpieniu np. niewłaściwych doświadczeń z dzieciństwa, lub co tam kto sobie wybierze z tego, co każdemu może się przydarzyć jako doświadczenie wynikające z ludzkiej egzystencji...najbardziej niebezpieczną odmianą jest "depresja nieuświadomiona"...którą może rozpoznać tylko doświadczony lekarz i w porę zastosować odpowiednie leczenie zachowawcze [to chyba należało by uwzględnić te wszystkie stany, których doświadczał Paweł jako człowiek chorowity i głoszący Ewangelię - z jedną małą, a może właśnie znaczącą różnicą, ale o tym potem].
Moja refleksja do obrazu klinicznego nazywanego "depresją":
Stale towarzyszące lęki [wraz ze sprzężonymi z nimi objawami i reakcjami wegetatywnymi, społecznymi, samoobsługowymi wywołanymi tymi lękami], które nie mają lokalizacji narządowej [tylko psychiczną/umysłową- dotyczą duszy] objawiają się niemożnością w kontrolowaniu swego nastroju, emocji i aktywności, czyli bezwolnością posiadanej woli. Umysł/dusza/rozum są dla mnie częścią duchową całego człowieka [którego Pismo określa jako składającego sie z części duchowej i materii biologicznej].
Odrzucając nienormalne biblijnie stany umysłu/duszy/rozumu i uznając je za "chorobę" ze spokojem sumienia dopuszczamy się wyeliminowania konieczności stania przed wieloma wskazaniami z Pisma, które są konfrontujące i sugestywne w sensie zwierciadła do pokuty. "Chorych na depresję" nie dotyczą te części Pisma: o trzeźwości osądu i myśli i możliwości podporządkowania ich Chrystusowi, o zduszeniu słowa Bożej prawdy przez nadmiar trosk, byciu jak bez życia, o wytrwałym biegu w wyścigu ze wzrokiem utkwionym w Jezusie [biegu, a nie leżeniu], o nie upadaniu na duchu, o prostowaniu omdlałych kolan i prostowaniu ścieżek dla nóg swoich, aby to co chrome nie zboczyło ale raczej uzdrowione zostało, a nie zafiksowaniu na sobie].
Jeśli konsekwencja skażenia, to nie biologiczna [na ciele], ale w tym przypadku umysłu [który zaciążył ku grzechowi].
Rozumiem naturalnie ludzką chęć i dążenie do uznania swego stanu niemocy za "chorobę", taka ludzka natura, ale Boża miłość stawia m.in. na prawdę. Wtedy taka "chorowitość" [jak podawałam w "klinicznych objawach"] jest większa niż asteniczna chorowitość Pawła [2 Kor.10:10], która była jego ościeniem i której nie ulegał pomimo głodu, nagości itp., ale miał ją [jako ogólnie słabo odporny organizm]. Wtedy jesteśmy także "bardzo chorzy", tylko, że w przeciwieństwie do chorowitości związanej z "objawami depresji" Paweł nie upadał na duchu, gdy przybył w takim stanie chory do Koryntian to...głosił im ewangelię, a nie odwracał się do nich pupą, albo bał się wyjść z domu, rojąc w głowie, że każdy mówi do niego z jakimś podtekstem, żeby mu osobiście dokuczyć, a on będzie teraz biedny leżał bo to wszystko wina innych, jego choroby i czynników psychospołecznych, więc proszę bardzo-on Paweł nie będzie nawet pracował, wypełniał obowiązków apostołą, bo to ludzie są wredni, jemu dokuczają, i niech już wreszcie umrze żeby poczuć ulgę...
To je walka prawie jak "o życie" o bezpodstawne prawo do nazywania "depresji" chorobą, w której stan "chorego" uwalnia od osobistego stosowania się do pouczeń typu "dołóżcie wszelkich starań..." [2 P 1:3-10]. Bo depresja to stan w którym się nie da, to prawie jak odmiana predestynacji, bo wygląda jak stan gdy wola jest "chora"...
A może jednak zwyczajnie ignorowany był głos Boga, gdy mówił wcześniej raz, drugi, trzeci - Pismo podaje że na to się raczej nie zważa, gdy On przemawia albo na różne sposoby pociąga aby uratować człowieka od jego nieprawości.
Są choroby narządowe, które dają przykre dolegliwości [obniżenie nastroju, objawy fizjologiczne], ale leczenie narządu eliminuje wystąpienie dolegliwości dodatkowych, ale można w tym wytrwać przy JHWH, cierpiąc jak na tej ziemi cierpieć można. U osoby w "depresji" inaczej cierpi umysł/dusza, ale nie z powodu somatyki jako głónego powodu. Jest stały kontakt, nie ma zmian strukturalnych w mózgu uniemożliwiających czynności życiowe i sprawcze. Nawet próby samobójcze są czynnościami przeprowadzanymi z rozmysłem i celowo nakierowanymi. A na forach dla "chorych na depresję" można poznać wyjątkowa aktywność w narzekaniu i mówieniu o swoim "cierpieniu". To nie sa zachowania typu "ciskanie w ogień i wodę" niekontrolowane przez właściciela własnego ciała, który nie potrafi nawiązać kontaktu werbalno-emocjonalo-społecznego z otoczeniem. A jednak nie ma tej roztropności i trzeźwości aby się modlić, dążenia do posiadania:
# miłości "agape" jako troszczenia się i szukania najwyższego dobra bliźniego,
# radości "chara" opartej na łasce i błogosławieństwie z bliskości Boga,
# pokoju "eirene" jako spokoju serca i umysłu opartych na wspólnocie z JHWH i współbraćmi,
# cierpliwości "makrothymia" jako wytrwałości i nieuleganiu gniewowi i rozpaczy,
# uprzejmości "chrestotes" jako niechęci do sprawiania komuś bólu,
# dobroci "aghatosyne" jako pragnienie prawdy i sprawiedliwości i nienawidzenie zła,
# wierności "pistis" jako ufności stałej i niewzruszonej wobec tego z kim mamy przymierze,
# łagodności "praotes" jako powściągliwości połączonej z siłą i odwagą,
# wstrzemięźliwości "egkrateia" jako panowania nad własnymi pragnieniami i namiętnościami oraz czystość [Gal 5:22-23] - z komentarza NT: "The full life study Bible", s.435 -ale nie każdy komentarz warto tam czytać.
Łaska i moc jest od Boga, ale to człowiek ma mieć wolę i dokładać starań. Ale akurat "depresja" to stan, kiedy z medycznego punktu widzenia "nie da" się dokładać starań, bo brak aktywnej funkcji "zdrowego rozsądku".
To tak ogólnie o pewnym końcowym stanie nazywanym "depresją"- źle rozpoznawanej [czyli jako choroba z med. punktu widzenia] i leczonej nie u tego Lekarza, nie tymi lekami i nie na to co trzeba.
Według mnie taki stan to już efekt, gdy pocznie w nas grzeszna skłonność [zafiksowania się na czymkolwiek wcześniej: słabości, doświadczeniach, braku, cierpieniu, uciążliwościach i odczuciach trudów egzystencji ziemskiej, swoich potrzebach, pragnieniach, czyli na sobie].
Szczerze współczuję, bo też rozumiem cierpienie. Ale uważam za zbędne kłócenie się z mojej strony i walkę o słuszność zrozumienia. Tak się dzielę swoimi przemyśleniami wynikającymi z przedmiotów jakie miałam na studiach [a na których uczyłam się m.in o tzw. "depresji"], z praktyki przebywania z ludźmi będącymi w tzw."zdiagnozowanej depresji", a także z poszukiwań w Piśmie rozumienia co przeżywałam sama i dlaczego.