Ja nie widzę problemu w tym,kto w rodzinie rozporządza pieniędzmi,ale w tym,jak to robi.
Umiejętność gospodarowania nie ma nic wspólnego z płcią,wiarą,wychowaniem,czy czym tam jeszcze.To się ma,albo się nie ma.Owszem,po nawróceniu możliwe są zmiany w tym zakresie i często one następują.Jeśli jednak nie,to wypadało by się przyjrzeć takiej rodzinie,czy one są naprawdę konieczne,zanim zacznie się majstrować przy tym,co działa dobrze.
Oczywiście,nie jest to zasada,którą trzeba stosować wszędzie,bo np. prawo decydowania i ostatni głos powinien należeć do męża.Ale to wynika wprost z Biblii,natomiast to,kto powinien trzymać w domu kasę już nie koniecznie.
I nie mówcie,że dysponowanie kasą jest jednoznaczne z prawem do ostatniego zdania.
Wg. mnie decyzje o dużych wydatkach powinno się i tak podejmować wspólnie,ale jak często podejmuje się takie decyzje?Raz na kwartał?Zwykle rzadziej.
Problemem nie są duże wydatki.Problemem jest takie rozdysponowanie miesięcznym budżetem,by wystarczyło.
Np. moja żona kompletnie gubi się w kolejności płacenia rachunków,rat ubezpieczeń,podatków.Nie ma pojęcia,co jest priorytetem,a co może poczekać nawet dwa miesiące.Gdyby sprawy finansowe były na jej głowie,już dawno wyłączyli by nam prąd i telefony.
A jak wielu facetów ma identyczne problemy z ogarnięciem tego chaosu?Czy wtedy trzeba wydzierać tą dziedzinę z rąk radzącej sobie z tym żoniy i na siłę wciskać ją mężowi,bo ktoś twierdzi,że tak mówi Biblia?
Protestuję.Bom protestant.
Widziałem na przykładzie kilku rodzin opłakane skutki takiej kampanii mającej w założeniu przywrócić biblijne układy w rodzinach.Kłótnie,depresje,gorycz a nawet pretensje do starszych i Boga.Że o bałaganie finansowym nie wspomnę.
Znam wielu braci,którzy nie potrafią wykazać się w tej dziedzinie.Znam też wiele takich sióstr.
Niestety,znam też wiele takich osób (pci obojga),które rwą się do kasy,ale pojęcia ani talentu do tego nie mają.I tu zaczynają się problemy.
Problemy zaczynają się również tam,gdzie poprzez nie właściwe zrozumienie tej sprawy i nauczanie w zborze wywiera się presję na małżeństwa,zmuszając nie nadających się do tego braci,by brali finanse w swoje ręce,często psując funkcjonujący doskonale od lat układ,tylko po to,by stało się zadość jakiemuś ''prawu''?
Czy z Biblii nie wynika wprost,że to żona powinna zajmować się w domu gotowaniem,albo szyciem?Czy wobec tego należało by z równą gorliwością,co przy finansach przeganiać doskonałych nieraz kucharzy,z kuchni i instalować tam średnio sobie radzące z patelnią żony?
Mój tato uczył mamę krawiectwa,i do tej pory jest sporo lepszy w tej dziedzinie od mamy.I co w tym nie biblijnego?
Nie jest problemem,kiedy w wierzącej (i nie tylko) rodzinie pewne role są zamienione.Problemem jest,kiedy te role są narzucone,albo wydarte drugiej stronie siłą,czy innym terrorem.
Iluż to wierzących mężów-utracjuszy (a jakże,są tacy) mogło w końcu,po nawróceniu dorwać się do kasy,bo nareszcie mieli ku temu mocne,bo przecież biblijne argumenty.I jeszcze wsparcie starszych.
Znam taką rodzinę,która kilkadziesiąt lat żyła w potwornym stresie,wstydzie i długach tylko dlatego,że wierząca żona musiała,by być ''biblijną'',oddać finanse takiemu mężowi.I nie był to ani pijak,ani hazardzista.Nic tych rzeczy.To przekochany brat,ale kompletnie nie potrafiący utrzymać przy sobie pieniędzy.
Tak więc nie mylmy biblijnego wzorca męskiego autorytetu i pozycji w rodzinie z gospodarnością w dziedzinie finansów,bo są to czasem bardzo odległe dziedziny.