Rzeczywiście jak się
nie ma sprecyzowanego zdania na ten temat. Głośno myśli, zastanawia..., jak napisał Dominik nie ma czasu na posprawdzanie takie uczciwe - to potem po raz kolejny podsumowuje się temat obawami w stylu "kibucu i Amiszy". Nadal tego nie odwołałaś Gabi, a skoro reprezentujesz też środowisko nauczycielskie, to spróbuj to rozjaśnić lae konkretnie, żeby pomóc czegoś uniknąć, bo rozmawiamu w oparciu o pewne przepisy prawnie to regulujące. Czy to niemoralny, albo nielegalny zapis w ustawie, według Ciebie, gdzie jest korzeń Twojego poglądu?
Czy tylko sama możliwość wykorzystania metody do złych celów? Bo chyba nie tylko jak tego przykładu z widelcem, którym można też zrobić komuś krzywdę, więc bezpieczniej nie dawać ludziom sztućców.
Pamiętam, że Kristina wrzuciła linka do strony o ED bardzo dawno temu, Twoja reakcja Gabi jest podobna, ja od tego czasu poszperałam w necie, nawiązałam osobiste kontakty z rodzicami z ED, rozmawiałam z różnymi osobami pytając o ich poglądy - ale interesowały mnie merytoryczne, a nie emocjonalne.
Dlatego dopytywałam Cię Gabi o wskazanie o ten klosz.
S.L. została też w jakiś sposób wyeliminowana, bo jej doświadczenia jako ucznia/dziecka nie odpowiadają doświadczeniom matki-nauczycielki. A są tu też rodzice-nauczyciele na forum. Wypowiada się też Owieczka, jeśli ze mną nie masz przyjemności
Ale poza tym, że rodzic-nauczyciel może co najwyżej potwierdzić sytuację panującą w szkołach i bezradność rodzica na to co spotyka dziecko, to ustawa dotyczy RODZICÓW i DZIECI li tylko.
Szkoły mają osobne przepisy jak to rozwiązać, przy takim wyborze rodziców.
O umiejętnościach socjalnych można rozmawiać na podstawie tego, co zaleca podstawa programowa na każdym z poziomu kształcenia. I jeśli to Cię niepokoi, to są tam podane konkretne umiejętności, które można realizować w grupie rówieśników jak i każdej innej grupie, a większość dotyczy kształtowania postaw przez wpajanie treści - poszanowanie, troska o innego człowieka i dobro wspólne. Rodzina jest i tak za to odpowiedzialna, a w szkole treści są przyswajane na zasadzie "3xZ", bo żeby nie dać się stłamsić, to trzeba nauczyć się bronić.
Sprawa i tak dotyczy rodziców i jak długo jest możliwość, to można ją uświadamiać tym z rodziców, któzy MOGĄ, że włąśnie mogą. Bo mam świadomość, że nawet jak ktoś chce to nie zawsze może, bo najefektywniej, jeśli jedno nie pracuje zawodowo. A co do obowiązków domowych, to włączanie dzieci do współtworzenia tej rodziny w sposób odpowiedzialny za siebie, to umiejętność wprowadzania ich w swoje obowiązki domowe i egzekwowanie ich. Wtedy dla rodzica zostaje to, czemu dziecko jeszcze nie podoła. To też jest umiejętność współżycia w grupie i socjalizacja od najmłodszych lat, gdy tylko dziecko już trochę "kuma"
Wtedy, gdy stykamy się z wiekiem szkolnym, wspólne poukładanie sobie czynności według priorytetów nie jest zderzeniem z czymś irracjonalnym i jest łatwiej. A przecież rodzice odrodzeni, to mądrzy rodzice, więc socjalizacja własnego dziecka powinna nie byc im obca. Chyba, że się nawdychali niezdrowej psychologizacji.
A właśnie świetny art. jest na TIQVIE i w temacie naszej rozmowy o SOCJALIZACJI rozumianej świecko - o "miłości bezwarunkowej", polecam:
http://www.tiqva.pl/o-psychologii/165-c ... warunkowa-Druga sprawa jaką widzę, to fakt, że trudno jest się przestawić z myślenia o organizowaniu dziecku wszystkiego i podawaniu pod nos. Tak z socjalizacją samoobsługową czy wychowawczą, jak i z treściami poznawczymi. O ile pewne umiejętności wymagają ćwiczenia i sprawdzania, to można pozostawić swobodę w wyborze sposobu dziecku. Podobnie jest ze zdobyciem pewnej wiedzy. A czasu na samo "edukowanie" się dziecko wcale nie potrzebuje aż tyle ile traci go siedząc w szkole. Poza tym uczy się kontynuować jedno zadanie aż do zadowalających efektów, a nie przerywć myślenie na dzwonei i włączać czynności pseudoaktywne na dzwonek.
Moja ma 5 lat. Nie posłalibyśmy jej do przedszkola, bo to za droga sprawa przy jednej pensji. Ale jak gmina dofinansowała pobyt pięciolatków a młoda chciała zobaczyć jak tam jest, to poszła. Najpierw była zdziwiona, że tam wszystko robi się tak samo, o jednym czasie wszyscy i niczego ciekawego się nie uczą. Zdziwiona, że dzieci nie odpowiadają jej nawet jak maja na imię, nie potrafią się umówić na zasady zabawy, a pani wymyśla jakieś czary, piosenki to o czarach, bajki o niewidzialnych, znikających dzieciach i przedmiotach. Co raz bardziej się zniechęcała, ale ją zachęcaliśmy jeszcze. W końcu po 5 tygodniach infekcji wirusowej odpuściliśmy jej i zgłosiliśmy rezygnację, bo tak się z nią umawialiśmy, że to nie jest obowiązkowe.
Od razu jak się lepiej czuła wymyślała sobie zadania i prosiła o pomoc w sprawdzeniu. Ponieważ sama nauczyła się czytać, to nie ma problemu, a nawet nie ma możliwości zabronienia jej pracowania [uczenia się]. Jej zapał nie kończy się na sygnał dźwiękowy, a nawet porę posiłków można przesunąć, bo mamy w tym swobodę. Nie są też przeszkodą dni tygodnia, chociaż staramy się, żeby nie organizowała sobie pracy przynajmniej raz w tygodniu, ale jak głośno czyta bajkę młodszemu bratu, który jej przynosi i jęczy "pocytaj Efka", to nawet nie wie co wtedy ćwiczy i dla niej to nie jest praca. Nie jest to jeszcze edukacja właściwa, bo zerówka dopiero za rok, ale mam nadzieję, że nie zniknie jej ta naturalna ciekawość, pracowitość i wytrwałość którą ma teraz.
Dzieci uczą się uczyć same. O to w tym też chodzi. I nabierają takiego stylu życia, że potem rodzice muszą tym tylko mądrze pokierować.
Ja szukałam jakiś czas kontaktu z wierzącymi biblijnie, któzy już edukują domowo, zakładając że można by było dowiedzieć się paru praktycznych spraw ważnych może logistycznie dla wierzących, ale nie udało się [albo nie mają czasu, albo spłoszyli się pytaniem o wiarę biblijną, albo polecono nam katolików, albo okazywało się że nie wierzą biblijnie, albo z ich wyznania wiary wiem że mnie nie daliby zyć], więc temat jest zawieszony w tej kwestii, ale nie jest to sprawa życia i śmierci, a możliwości współpracy w temacie samej ED.
Podoba mi się natomiast zasada współpracy na zasadzie wzajemnej pomocy, a nie konsumpcji jaką zaobserwowałam wśród rodziców ED z różnych środowisk i światopoglądów.
A jako nauczyciel i pedagog nie widzę szkodliwości, a same plusy. Dzieci przewlekle chore, nie mogące realizować obowiązku szkolnego w szkole masowej i tak realizują całą edukację z rodzicami. Trafiając do kliniki, gdzie pracowałam w szkole szpitalnej miały możliwość nadrobienia zaległości, uczyliśmy je głónie jak mogą same organizować sobie uczenie się, jak selekcjonować informacje, gdzie szukać pożądanych treści, jak sprawdzać swoją wiedzę i jak wykorzystywać ją w praktyce. Dzieci miały tam zajęcia indywidualne [jeśli wydolność wysiłkowa tego wymagała], ale większość pracowała w zespołach wileloklasowych zróżnicowanych wielopoziomowo i w sposób zindywidualizowany.
[Dla przebijających argumenty na zasadzie kto ma większe kompetencje do opiniowania podaję, uczciwie, że mam tylko pełne kwalifikacje z geografii, kształcenia zintegrowanego i pełne studia z pedagogiki specjalnej-dzieci w normie intelektualnej przewlekle chore i z dysfunkcją narządu ruchu, jako n. mam mianowanie, tylko 10 lat praktyki na wszystkich poziomach kształcenia, bez szkoły średniej, chociaż mam uprawnienia, ale nie dotrwałam do otrworzenia u nas Liceum, wybierając karierę TYLKO jako żony i mamy

]
Jako rodzicowi bardzo mi to odpowiada. Widzę natomiast, że to wymaga pewnej dyscypliny, planowania i przewartościowania priorytetów. a dziecko wcale nie jest wtedy w centrum i nie powinno być, jeśli rodzice to mądrze poustawiają. Nuczyciel w szkole masowej ma swoje wymagania mieć opracowane, więc wystarczy jak poda je rodzicom do realizacji i wtedy nie ma rozbieżności w wymaganiach końcowych.
Mam też świadomość, że to i tak jest marginalna dla systemu oświaty grupa, bo nawet jak ktoś chce to z przyczyn ekonomicznych może nie dać rady pozostawać na jednej pensji. Tylko że ED jest tańsze, bo tresci można realizować ze starych używanych podręczników kupowanych w antykwariacie, albo ściąganych z netu, można korzystać wraz z dzieckiem z czytelni/biblioteki [nawet szkolnej, jeśli jest zapisane gdzieś w tzw. "rejonie"].
Chociaż rejonizacji nie ma, to pierwszeństwo ma dziecko z okolicy rejonizowanej, więc i zajęcia pozalekcyjne może realizować w szkole do której jest "przyjęte" za zgodą Dyr.
Brak rejonizacji to natomiast fajna sprawa dla tych, którzy nie znaleźli mądrych Dyrektorów i mogą się zapisać nawet na drugim końcu Polski i pojechać tylko na egzamin klasyfikacyjny, żeby tylko móc realizować to w formie ED.
ps.: Państwo Budajczakowie to pionierzy ED w Polsce, a przeszli piekło i ich dzieci też. Nie wiem skąd mieli tyle uporu, ale nawet jak weszła ustawa w 1991 r. dająca taką możliwość, to realizowanie ED było traktowanie jak recydywa...
pps.: Dominik, to Ty do tego na prawdę poważnie podchodzisz
ppps.: ISZQ szykuj się Ty też powoli.
pppps.: Ponieważ siedzę w domu, to jakby ktoś potrzebował przy ED jakis materiałów pomocniczo-organizacyjnych, to chętnie pomogę [chociażby poprzeglądać plany krótko i długo terminowe do realizacji podstawy programowej, albo pomogę przełożyć "oczekiwane efekty" na sposoby ich osiągania - na początku to może laika przerażać]; dużo jest w necie, ale jak ktoś ma na początku problem z dotarciem do różnych ciekawych dokumentów, czy już tematów pracy to chętnie pomogę. Bo z praktyki wiem, że tak jest szybciej niż przez forum dla ED, tam można czekać miesiąc na odpowiedź, bo ludzie są zapracowani i chyba ten skrypt powiadomień nie wysyła.
ppppps: Michał, Wy już praktykujecie?