Czy warto rozmawiać o tak mało chlubnej kwestii, jak donoszenie na współbraci? Celowo używam określenia „donoszenie”, aby nie posługiwać się mającym już tak szeroką objętość pojęciową, a przez to rozmytym, zwrotem „współpraca z organami bezpieczeństwa”. Bo może dla niektórych (a przypuszczam, że nie jest ich tak niewielu) „spowiadanie” się przed oficerem prowadzącym z SB polegało na wyrażeniu opinii, że „u nas w kościele, czy w zborze wszystko jest w porządku” i „nikt nie prowadzi działalności opozycyjnej”. Przepraszam, ale takie wyobrażenie wynika z naiwnego przekonania, że służby te interesowały się jedynie działalnością polityczną, opozycyjną wobec reżimu komunistycznego. Dla mnie jako historyka jest oczywiste, że nie tylko działalność mająca charakter polityczny znajdowała się w kręgu zainteresowań aparatu bezpieczeństwa. W zasadzie chodziło o uzależnienie, a nie jedynie pozyskanie źródła informacji.
Czy środowiska protestanckie, aby zawężyć zakres dyskusji tylko do nich, znajdowały się w kręgu zainteresowań służby bezpieczeństwa? Przecież w okresie PRL deklarowały one lojalizm wobec władzy ludowej, odżegnując się od jakichkolwiek słów krytyki czy choćby protestu wobec polityki wyznaniowej prowadzonej przez komunistyczne państwo.
Z całą pewnością trzeba odpowiedzieć na to pytanie twierdząco. Świadczą o tym zarówno dokumenty archiwalne, jak i nieliczne zachowane relacje. Do tej pory historycy zdołali objąć swymi badaniami jedynie lata 1945-1956, ale i ten skromny chronologicznie okres daje wyobrażenie o skali oddziaływania Urzędu do Spraw Wyznań na wspólnoty protestanckie.
Zainteresowanych odsyłam do publikacji: H. R. Tomaszewski „Wyznania typu ewangeliczno-baptystycznego wchodzące w skład Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego w latach 1945-1956” (Warszawa 1991); tenże, „Kościół Chrystusowy w Polsce w latach 1921-1953” (Warszawa 1992); R. Michalak „Unia Zborów Adwentystów Dnia Siódmego w Polsce w latach 1945-1957” [w:] „Historia i polityka w XX wieku”, (Zielona Góra 2001), tenże, „Kościoły protestanckie i władze partyjno-państwowe w Polsce (1945-1956)” (Warszawa 2002) czy najnowsza J. Mironczuk, „Polityka państwa wobec Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego w Polsce (1947-1989)” (Warszawa 2006). Tematyce tej poświęcony jest także tematyczny numer „Biuletynu IPN” (nr 3 (38), marzec 2004). Jest on udostępniony również w internecie ipn.gov.pl/biuletyn3_38.pdf.
Jednakże dopiero dotarcie do archiwaliów zachowanych w IPN może przynieść pełne odtworzenie kwestii inwigilacji środowisk protestanckich po 1956 r. Jak pisze wspomniany H. R. Tomaszewski w stosunku do ZKE: „Po okresie odwilży Urząd do Spraw Wyznań wrócił do wypróbowanych metod pracy tzn. ingerencji w wewnętrzne sprawy Kościołów. W Zjednoczonym Kościele Ewangelicznym niewiele się zmieniło, ponieważ nadal pozostawał ten sam skład Zarządu Kościoła, który świadomie lub nie, bardzo dobrze współpracował z Urzędem. Sytuacja zmieniła się na korzyść Kościoła dopiero w 1975 roku, gdy prezesem rady Kościoła na dwie kadencje (1975-1981) został wybrany Konstanty Sacewicz. W 1981 roku odbył się X Synod Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego, który po raz pierwszy podejmował uchwały bez uzgodnienia z Urzędem do Spraw Wyznań” (idem, „Wyznania typu…”, s. 178).
Niewątpliwie sytuacja wewnętrzna w Polsce po 1970 r. zmieniła się na tyle, że możliwość uzyskania paszportu i wyjazdu na Zachód stała się dodatkowym bodźcem werbunkowym dla służby bezpieczeństwa. Deklaracja informowania o sytuacji panującej na Zachodzie mogła uchodzić w oczach potencjalnych współpracowników SB za mniej obciążającą sumienie niż donoszenie na własny kościół. Stwierdzenie Stanisława Wielgusa, że współpracując z wywiadem PRL „nikogo nie skrzywdził”, potwierdza to z całą jaskrawością. Czy wszyscy pastorzy protestanckich wspólnot okazali się niezłomni? A może swoiście pojmowany cezaropapizm kazał iść niektórym z nich na moralny kompromis? Bo przecież współpracując (takie piękne słowo) z organami państwa nie sprzeciwiali się władzy. A to chyba cnota, a nie wada. Być może niektórzy z duchownych przewodników mieli następnie wyrzuty sumienia i wyznali swą słabość przed Bogiem. Czy jednak nie mają obowiązku wyznania tego także przed współbraćmi? Przecież jeśli donosili, to zgrzeszyli także wobec nich. Nie chodzi o to, aby dokonywać nad kimkolwiek sądu i pozbawiać go dobrego imienia i owoców jego pracy dla Pana. Chodzi o to, aby stanąć w prawdzie. A czy przyniesie to dobre owoce, każdy musi odpowiedzieć sobie. Sam przed sobą i Bogiem.
|