Kochani witam Was i dziękuję za robotę, którą tu wykonujecie. Niesamowicie się tutaj buduję i pomyślałam, że dam coś od siebie

Mam na imię Asia, lat 30, panna do wzięcia (ale tylko przez rozsądnego chrześcijanina, wszelkie propozycje na priv

)
Nawróciłam się niecałe pół roku temu. Wierzę, że Bóg na każdą swoją owieczkę znajdzie sposób,a w moim przypadku było to tak:
Wychowana byłam po katolicku, z dziecięcą ufnością lgnęłam do Boga. Pamiętam, że czytane na mszy fragmenty Pisma Świętego zawsze mnie jakoś rozpalały od środka, uwielbiałam przypowieści. Chciałam Boga więcej i więcej, ale z dostępnych środków miałam klepanie różańca, drogi krzyzowe itd, co szybko doprowadziło mnie do duchowej martwoty. W liceum zbuntowałam się przeciw pustej religijności. Zostawiłam te wszystkie rytuały, wydało mi się to uczciwe przed Bogiem (chyba już wtedy czułam, że to całowanie figurek itd. obraża Boga). Od bierzmowania właściwie nie bywałam w kościele i kolejne lata spędzałam próbując bardzo wielu rzeczy oferowanych przez świat, za każdym razem kończąc w ślepej uliczce. Z tego wszystkiego dość mocno zaszkodziły mi techniki samorozwoju i psychologizowanie. W końcu doszłam do kresu wytrzymałości i odezwały się tendencje depresyjne. W tym czasie przyjaciółka poprosiła mnie o bycie "matką chrzestną" i z wielkim bólem poszłam po latach do spowiedzi. Tam nastąpiło moje ostateczne pożegnanie z KRK, ksiądz zmieszał mnie z błotem, a ja w duszy płakałam "Boże nie jesteś taki, Ty jesteś Ojcem z przypowieści o marnotrawnym Synu, wiem, że przyjąłbyś mnie z radością".
Bóg odpowiedział - znajoma (taka dalsza) zaprosiła mnie na nabożeństwo chrześcijańskie, poszłam bez żadnych oczekiwań i nastawienia.Tam doświadczyłam żywego Boga, poczułam/zrozumiałam, że Jezus naprawdę mnie kocha i za mnie umarł. Rozwaliło mnie to na kawałki, ale nie dawałam tego po sobie poznać. Później wytłumaczyłam sobie, że atmosfera na mnie wpłynęła itd. Musiał minąć kolejny ciężki rok, przypadkiem trafiłam w internecie na informacje o czasach ostatecznych i to mnie prawdziwie obudziło. Zobaczyłam, że czas sądu nad grzesznym światem zbliża się nieuchronnie i nie zaszkodzi jakoś się do tego przygotować, a przynajmniej dowiedzieć się co nieco o prawdziwym Bogu. Zaczęłam czytać artykuły, słuchać kazań- całe dnie. Oczywiście natrafiałam na różnych nauczycieli, ale Duch Święty mnie w tym poprowadził do prawdy. Przede wszystkim skumałam, że Jezus przyszedł nas odkupić swoją krwią, że zbawienie jest z łaski i że wszystko jest kwestią serca a nie uczynków. Ale znam też życie na tyle, żeby wiedzieć, że wszystko ma swoją cenę. Szukałam tego haczyka i w końcu znalazłam, łatwo nie było

Mianowicie dowiedziałam się, że żeby zyskać obywatelstwo w Królestwie Niebios trzeba zostawić stare życie, przyjąć Boże zasady, żyć dla Boga na 100%, nie dla siebie. Hmmm, miało to sens- życie za życie, i jako osoba kochająca wolność musiałam się zastanowić. Sprawa jest poważna i dziś cieszę się, że tak do tego podeszłam. Dałam sobie trochę czasu, wgłębiałam się jeszcze bardziej w przesłanie Ewangelii i w końcu stanęłam przed tą decyzją - pójść za Jezusem, czy Go odrzucić? Uwierzcie- naprawdę nie było mi łatwo zgiąć kolan. Żegnałam się ze starym życiem w łzach, ale już nie chciałam tkwić w tych malinach, w zakłamanym świecie z tandetnymi podróbkami szczęścia. Przyszłam do Boga w prawdziwej skrusze i przyjęłam Jego wielkie dzieło na krzyżu, biorąc swój krzyż.
Wiele rzeczy zmieniło się od razu po tej decyzji, pokój w sercu, poczucie Bożej miłości, przebaczenia. Nie wiedziałam też, że da mi to tyle wolności.
Mam zupełnie nowe życie, nowe myślenie. Po takim 3miesięcznym okresie "fruwania nad ziemią", przyszły pierwsze próby, czas budowania i umacniania się. To nieraz boli, i odzywa się stary człowiek we mnie ze swoim egoizmem, ale walczę

Niedawno prosiłam Boga o uświęcanie, dał mi mnóstwo bolesnych lekcji, wskazał jak dużo jeszcze mnie we mnie, a jak mało posłusznego i miłującego Jezusa. Jestem wdzięczna, że mając tak uparty i niewdzięczny materiał jak ja, Bóg mnie nie zostawia, uczy, wychowuje i kształtuje na nowo. Ma cierpliwość ten nasz kochany Ojciec!
W tym wszystkim błogosławieństwem są dla mnie miejsca takie jak UP, wszelkie źródła głoszące zdrową naukę. Owce Jezusa kochają głos prawdy. Kocham mowę o krzyżu, mimo, że dla świata jest głupstwem! Dlatego boli mnie to, co widzę w kościele, w moim zborze również. Nie będę tu się rozpisywać na ten temat (póki co), ale jestem strasznie wyczulona na wszelką przyjaźń ze światem i ekumenię. Festiwal Nadziei, młodzieżowe spotkania ewangelizacyjne - brrrr. Jeszcze trochę i chrześcijaństwo będzie tylko jeżdżeniem na "eventy" (nie dla wszystkich, mam nadzieję). Wiem, że to znak czasów i stoję w rozkroku, bo potrzebuję społeczności z wierzącymi, a z drugiej strony boję się wdepnąć w niewłaściwe rzeczy. Póki co będę dążyć do stworzenia grupy domowej, bo na szczęście wynajduję też prawdziwie wierzące jednostki w zborze, szczerych ludzi ogromnie doświadczonych przez życie, a idących za Bogiem, potrafiących wprost mówić o swoich słabościach i że nie zawsze wszystko układa się "super" i że ufać Bogu bywa bardzo ciężko. To jest prawdziwe noszenie nawzajem brzemion i połączenie krwią Chrystusa, tych więzi nie da się z niczym porównać. Tak samo z tutaj piszącymi, niektórych jakbym znała, a jeszcze nie zamieniliśmy zdania. Mam czasem wrażenie, że w Chrystusie mamy jedno serce, a przynajmniej wiemy jakie chcielibyśmy mieć, bo do Niego wciąż daleko...
Kończąc moją przydługą wypowiedź, cieszę się, że jest miejsce dla ludzi prostych, nie mieszających światłości z ciemnością. Po jednej stronie Jezus, a po drugiej świat ze swoją pokrętną logiką, wszystkolubną tolerancją i bałwochwalstwem. I niech tak zostanie, a każdy niech wybiera.
Błogosławię Wam kochani i dziękuję, że wybaczycie mi rozwlekłość
