seismic napisał(a):
Ja stosunkowo od niedawna jestem ewangelikiem (o ile można to tak nazwać). Niedługo podzielę się własnym świadectwem ale na razie mam prośbę do was.
Niedługo zaczną mi się starcia a z moją katolicką rodziną. Sprawa jest dużej wagi. Chciałbym opowiedzieć im to w jak najodpowiedniejszy sposób. Rozmowa rozmową ale chciałbym im też coś zostawić. Pomyślałem że kupię jakąś niewielką książkę którą w wolnej chwili na spokojnie będą mogli przeczytać.
Czy możecie polecić mi jakąś "łagodną" pozycję?
A może to w ogłoszeniach powinienem założyć?
Witaj. Ja Ci przyjacielu nie polecę żadnej książki niestety ale w zamian postaram się podzielić czymś ze swego życia.
"Starcie" z rodziną (echh) Każdy nawrócony katolik chyba przez to przechodził. Takie jest życie.
Powiem Ci tak. Nie zrażaj się tym, że rodzina nie będzie rozumiała Twego wyboru. Dużo będzie zależeć od Ciebie w przyszłości. Czas zrobi swoje - ale nie sam - Ty i Twoja postawa będzie tym czymś co da owoce. Dobre lub złe.
Dlaczego rodzina staje naprzeciw naszemu szczęściu? Po wielu latach dowiedziałem się od swoich rodziców, że tak naprawdę gdzieś głęboko w sercu, to Oni nie mieli nic przeciw temu, że odnalazłem jakąś drogę w swoim życiu. Okazało się, że problem leżał w tym, że bali się czy przypadkiem nie wdepnąłem w coś w co nie powinienem. Bali się mnie stracić itd. Bali się, że może mnie ktoś ogłupił, że to może sekta, że będę wyobcowany...
Z czasem zobaczyli, że zmieniam się z miesiąca na miesiąc, z roku na rok coraz bardziej. Widzieli również to, że dalej byłem synem ( teraz nawet lepszym, bo nie przynoszącym kłopotów jak wcześniej) Mogli na mnie liczyć. Starałem się z całą rodziną utrzymywać dobre stosunki. Odwiedzałem ich - nie napadałem ze swoją wiarą, nie mówiłem im, że są straceni, że to Babilon

(jak co poniektórzy z moich znajomych) itd. Po jakimś czasie wielu członków mojej rodziny sami z czystej ciekawości zadawali pytania, a ja delikatnie odpowiadałem w co wierzę i dlaczego poczyniłem takie kroki, a nie inne. Byłem o tyle w dobrej sytuacji, że mieli porównanie ( wcześniej prowadziłem złe życie - delikatnie mówiąc ) Zmiana mnie z bandyty w normalnego człowieka, który w dodatku mówi coś o Bogu, to było coś co zamykało im usta. Krótko mówiąc - cieszyli się, że ich syn, siostrzeniec, wnuk, nie idzie do więzienia czy do piachu, a że żyje i nawet dzięki Bogu ma się dobrze.

Wiele zależało ode mnie. Nigdy nie czułem w sercu, że mam się od nich odcinać - tylko dlatego, że nie chodzimy już do tego samego kościoła. Wiedziałem, że teraz tym bardziej muszę pokazać im jak ich kocham. Wreszcie wtedy ( po nawróceniu) mogłem tak naprawdę się nie kryć już ze swoimi uczuciami

Z czasem powoli wszystko stało się normą. Nie ma podziałów. Możemy wymieniać poglądy, ścierać się niejednokrotnie ale w miłości - bez uprzedzeń i podziałów. To cieszy. Bóg nie oddzielił mnie od rodziny, a wręcz przeciwnie - pomimo różnicy poglądów - wzmocnił nasze relacje. Nie ukrywam. Dużo wysiłku i chęci włożyłem w to wszystko. Miałem to w sercu. Najśmieszniejsze jest to w tym wszystkim, że kiedyś rodzina na początku wstydziła się mówić, że jestem protestantem, a dziś gdy jest jakiś temat wśród obcych ludzi na tematy innych religii, to z dumą mówią, że ich syn, siostrzeniec czy kiedyś wnuk jest - był zielonoświątkowcem. Zawsze mówią to samo: kiedyś nasz syn mógł być w więzieniu albo na cmentarzu, a dziś żyje i jest dobrym człowiekiem

To miłe gdy słyszy się takie słowa z ust rodziny - zwłaszcza od tej części, która kiedyś była bardzo wrogo nastawiona do Ciebie, tylko za to, że pokochałeś Boga i zapragnąłeś iść za Nim. Dzisiaj z biegiem lat,wiem, że to tak naprawdę był tylko strach z ich strony przed czymś nieznanym.
Nie starałem się za wszelką cenę wybijać im z głowy katolicyzmu. Jak była ku temu okazja ( w większości przypadków, to Oni zaczynali tematy), to odpowiadałem jak się sprawy mają. Zawsze cieszyły mnie takie sytuacje. Ja modlę się o Nich, a Oni o mnie ( moja matka zawsze mówi, że robi to po swojemu - cokolwiek to znaczy)
U mnie czas załatwił starcie z rodziną. Włozyłem w to jakiś wysiłek. Starałem się iść za głosem serca i Bogiem. Dziś po wielu latach wiem, że zyskałem rodzinę, a nie straciłem. Marzy mi się tylko jedno jeszcze: Na klęczkach pomodlić się z ojcem w jednym Duchu i móc z Nim czytać Biblię. To chyba jedno marzenie jakie mam. Więcej mi nie trzeba. Czy to się stanie? Nie wiem. Wiem, że tego pragnę.
Czas, czas, czas i Twoje życie - będzie najlepszą książką

Tak myślę. Wystarczy tylko wsłuchiwać się w głos "Narratora" i z mądrością Bożą podchodzić do tego wszystkiego.
Trzymaj się. Pozdrawiam i życzę wszystkiego najlepszego.