Do momentu kiedy sam nie mialem dzieci temat nie wydawał mi się zbyt interesujący. Miałem niesprecyzowane, raczej instrumentalne podejście do tego problemu mniej więcej zgodne ze schematem: oczekiwanie na wiek świadomy (14 - 18 lub więcej), wylożenie drogi zbawienia, decyzja, pokuta, nowe narodzenie, a następnie obserwacja czy dziecko jest faktycznie nowonarodzone. Jednak gdzieś w głębi serca coś mi się w takim podejściu nie zgadzało.
Nie miałem jednak dzieci więc nie zastanawiałem się nad tym.
Pierwszą, rzeczą która mnie zastanawiala to byly modlitwy mojej żony. Modlitwy wstawiennicze, za dzieckiem (także przed jego poczęciem i narodzeniem). A one właśnie bardzo odbiegały od mojego schematu. Podczas gdy ja postrzegalem to maleństwo jako grzesznika (który musi się gdzieś kiedyś w przyszlości na nowo narodzić), dla niej raczej ważna byla teraźniejszość. Ja oczekiwalem modlitwy by dziecko przyszlo kiedyś do Pana Jezusa, a ona modlila się by to maleństwo nigdy nie odeszlo od Pana Jezusa. To mnie zastanawialo. To byla duża różnica. Nie odważylem się jednak by z nią na ten temat rozmawiać, komentować jej modlitwy lub robić uwagi typu, że odbiega od dotktryny czy religijnych schematów. Wiedziałem, że robi to z serca. Myślę, że było to dla mnie impulsem bym sam sprawdził i ewentualnie zweryfikował swoje postrzeganie na podstawie Pisma Świętego. Konfrontacja tego tematu z Pismem Świętym była dla mnie niemal rewolucyjna. Przekonalem się jak bardzo się mylilem. Nigdy albo prawie nigdy nie rozmawialem na ten temat i chwała Bogu, ponieważ podchodząc do tego w tak sekciarski sposób mógłbym dziecku wyrządzić dużą krzywdę, traktując zbawienie w sposób schematyczny, a tym samym traktując dziecko tak instrumentalnie.
Pierwszym odkryciem było to, jak Pan Bóg postrzega dzieci i co mówi na ich temat w 1Kor 7,14, gdzie jest powiedziane, że dzieci są święte, nie ze wzgedu na to, że z natury są niewinne, ale ze względu na wiarę rodziców. Drugą rzeczą która mnie zaskoczyła to wyjątkowość sformuowania „jest święty, są święte”. Tak Pismo mówi tylko o Bogu, z tym jednym wyjątkiem. To bardzo mocne sformuowanie i zdałem sobie sprawę, że jest to coś więcej niż nowe narodzenie.
Następną niemal rewolucyjną rzeczą było odkrycie jak Pan Jezus postrzega dzieci (Łuk 18, 14-17). Wiele razy wcześniej słyszałem ten fragment, ale jakoś to do mnie nie docierało, nie miałem dzieci nie zastanawiałem się nad tym. Pierwszą rzeczą na jaką zwróciłem uwagę to był fakt, że to opiekunowie przynosili dzieci do Pana Jezusa (dzieci same nie przychodziły). To nie był jakiś rytuał ani obyczaj ale oni przynosili dzieci do Pana, a Najwyższy miał w tym upodobanie. I traktował to tak, jakby dzieci same przychodziły do Pana (Łuk 18, 16).
Słowa w wersecie 17 stały się dla mnie rewolucjne.
Religijne nawyki utrwalały dotktryny mówiące, że dzieci miały wpierw stać się w miarę dorosłe (osiągnąć wiek dojrzały), a następnie wg tego schematu narodzić się na nowo.
A ja czytałem w Łuk 18, że Pan Jezus nauczał zupełnie odwrotnie, a mianowicie, że to właśnie dorośli muszą stać się jak dzieci by wejść do królestwa Bożego czyli narodzić się na nowo.
Zauważyłem także w tym fragmencie (Łuk 18, 16) że Pan Jezus mówi o dzieciach, że do takich należy królestwo Boże i zdałem sobie sprawę że to nawet więcej niż dostąpienie nowego narodzenia.
Słowa te zmieniły moje myślenie na temat dzieci. Zrozumiałem, że poprzez wikłanie dzieci w religijne schematy robiłbym im krzywdę, hamując przy tym ich duchowy rozwój, co mogłoby się przyczynić do ograniczenia stanu Bożej łaski uświęcającej, ponieważ, przekłamywałbym w istocie to jak postrzega Pan Bóg nasze maleństwa.
Jakoś tak poczułem zawód, wstyd że kiedyś tak myślałem. Zdałem sobie sprawę, że schematyczny odruch skostniałej religii dąży do pomniejszenia roli dzieci w królestwie, wręcz zagłusza ich pozycję doktrynalnymi formatami (co znajduje wyraz np. wersecie 15 – uczniowie gromili), a przejawia się to np. w odkładaniu rzeczy na później, do czasu gdy dzieci dojrzeją i uruchomiony zostanie schemat by były zbawione, by narodziły się na nowo itd. Ale czy taki schemat będzie skuteczny? Czy jego wprowadzenie nie przyniesie rozczarowania?
Zadawałem i zadaję sobie pytanie: Jak należy traktować nasze dzieci? Dla mnie i dla mojej żony jest to obecnie jedną z najważniejszych rzeczy życia chrześcijańskiego.
Traktujemy nasze dzieci nie tylko jak nasze dzieci, ale jak dzieci Boże. A jeśli traktujemy je jako dzieci Boże, to. postrzegamy je jako zbawione, czyli nowonarodzone jak mówi Pismo. Są więc dla nas nie tylko dziećmi, ale siostrą i bratem w Chrystusie. To jest dla nas bardzo ważne we wzroście w łasce Bożej, ponieważ to przyczynia się do kształtowania charakteru dzieci, przyczynia się także do wydawania owocu. Dzieci nie są traktowane jako grzesznicy (czyli poza społecznością), ale jako ważne ogniwa naszej społeczności.
Uczymy dzieci, że wiara w Jezusa Chrystusa to podstawa naszego życia chrześcijańskiego.
Uczymy ich też tego by nawracały się jeśli przytrafi się im jakikolwiek grzech. Nawracały się wyznając to Panu Bogu i ewentualnie ludziom jeśli ktoś poniósł krzywdę lub szkodę. Ale tutaj myślę, że nie wystarczą tylko słowa. Jest potrzeba by dzieci w nas rodzicach widziały także brata i siostrę w Chrystusie, bym także w ich obecności mógł wyznawać grzech jeśli coś przeciw nim uczyniłem. Wtedy budowana jest dodatkowa więź z naszymi maleństwami, które postrzegać nas mogą dodatkowo jako starszą siostrę i brata w Panu Jezusie.
Teraz nie wyobrażam sobie bym traktował swoje dzieci jak grzeszników, nie znających Pana Boga i nie narodzonych na nowo z Niego. Przecież wtedy musiałbym zabronić albo odradzać by zwracały się do Pana Boga jak do Ojca. Nie moglyby mówić Panu Bogu „Ojcze Nasz...”
I wydaje mi się, że nawet brak inicjowania modlitwy, zainteresowania czy sięgania po Słowo nie były by w stanie wpłynąć na postrzeganie dzieci, ponieważ wiara w Jezusa Chrystusa jest czymś więcej niż zainteresowaniem, inicjacją modlitwy lub sięganiem po Słowo Boże. Bo to również mogą robić niewierzący.
|