To ja jeszcze dorzucę swoje trzy grosze... Chociaż pewnie nie napiszę nic mądrzejszego od tego, co już pisali moi starsi w wierze bracia.
Moglibyśmy tutaj dużo pisać, o tym jak każdy z nas radzi sobie ze zniechęceniem, jak pomimo trudności nie ustajemy w nadziei... moglibyśmy dawać mnóstwo praktycznych rad lub po prostu współczuć, "płakać z płaczącymi" i pocieszać... Wyglądałoby to bardzo pobożnie, ale to pewnie za dużo by nie pomogło. Po pierwsze, trudno jest współczuć na odległość. Po drugie, zazwyczaj mamy różne doświadczenia, więc jeśli nie byliśmy w podobnej sytuacji, to będziemy brzmieć po prostu niewiarygodnie (ja się czasem też chwilowo martwię z powodu przewlekających się problemów i nadmiaru pracy, szczególnie jak nie widać efektów..., ale chyba częściej jest zupełnie odwrotnie, bo na przykład zdarza mi się zniechęcić, jak wszystko układa się "zbyt dobrze", a zmotywować się do wytężonej pracy, jak pozornie wydaje się, że już wszystko stracone). Po trzecie, powtarzanie cudzych dobrych rad i wprowadzanie ich w życie zawsze jest tylko częściowo słuszne i skuteczne. Właściwie nie różniłoby się to od pomocy "świeckiego" psychoterapeuty.

Przez ostatnie kilka lat się nad tym długo zastanawiałem (tak intensywniej przez jakieś ostatnie pół roku, od "Festiwalu Nadziei") i doszedłem do wniosku, że w ogóle nie rozumiałem problemu nadziei w nowym przymierzu (i nie słyszałem o tym zbyt wielu dobrych kazań, więc być może nie jestem sam). Zwróciłem się wtedy do mądrzejszych od siebie (czyli apostołów) i udało mi się kilka ciekawych rzeczy zauważyć, które może wam też pomogą.
Najpierw zastanawiałem się nad tym jak to się stało, że taki apostoł Paweł, chociaż miał tyle problemów, to tak mu się dobrze powodziło w służbie, tak ciężko pracował oraz pomimo wielu obaw i problemów się nie zniechęcał, a nawet, co zaskakujące, chyba najwięcej zachęty i pewności co do nadziei zawierał w listach, które napisał z więzienia, gdy "po ludzku" nic mu się nie układało. Wtedy, analizując 3. rozdział listu do Filipian zrozumiałem, że człowiek musi sam dojść do tego, że wszystkie jego starania są nic nie warte, że dopóki nie dojdzie do kresu swoich możliwości i w swojej bezsilności nie podporządkuje się Bogu, to nie może liczyć na poważne efekty naśladowania Chrystusa. Zrozumiałem wtedy coś o "mocy zmartwychwstania", ale o tym później.

Dalej zastanawiałem się, dlaczego chrześcijanie tak dużo mówią o tym, co dobrego (dla nas) możemy już tutaj na Ziemi dostać, gdy uwierzymy w Jezusa, a tak małą uwagę zwracają na wieczność, na nagrodę w niebie, na "nadzieję zmartwychwstania". Zauważyłem wtedy, że często mamy bardziej lub mniej nierzeczywisty obraz Boga i jego obietnic, dlatego zdarza nam się zniechęcać, bo nie widzimy efektów, które wydawałoby się, "nam się przecież należą, bo robimy wszystko, co i jak trzeba". Zrozumiałem wtedy coś o "fałszywej nadziei", która zamiast zwracać człowieka ku wieczności i upodabniać go do Chrystusa, przywiązuje go do życia doczesnego i sprzyja jego "cielesności" oraz jest źródłem wielu rozczarowań, a nawet rozpaczy i utraty wiary. Szczególnie pomógł mi tu 11. rozdział listu do Hebrajczyków, ale o tym też za chwilę.

Na koniec (przynajmniej na razie tyle udało mi się przemyśleć), zwróciłem uwagę na to, jak ważną rolę przypisywał nadziei apostoł Paweł. W liście do Rzymian w 8. rozdziale, pod koniec całej początkowej "części teologicznej", opisującej w teorii życie chrześcijanina, po opisaniu wszystkiego od uświadomienia sobie grzechu, upamiętania i uwierzenia, aż po "życie według Ducha", napisał coś niezwykłego o nadziei (Rzym. 8:18-39), która pozwala człowiekowi zaufać Bogu, pomimo cierpień tak wielkich, że nie da się ich wyrazić słowami, kiedy modląc się do Boga o Jego pomoc można już tylko milczeć i wzdychać. Zrozumiałem też, że bez takiej nadzieli nie ma co liczyć na to, że to wszystko, co było opisane wcześniej będzie się z pełni realizować w życiu człowieka. Wtedy zacząłem szukać dalej i trafiłem na listy do Koryntian (szczególnie 2. Kor. 4:16-5:10) i zrozumiałe, jak słabo to wszystko rozumiałem.

Najpierw może przypomnę to, co pewnie wszyscy wiemy, czyli jak Paweł porównywał życie chrześcijanina. Porównywał je m.in. do życia sportowca, żołnierza i rolnika (np. 2. Tym. 2:1-7, 1. Kor. 9:24-27). Tak jak sportowiec, nie może liczyć na wygraną, jeśli nie trenuje i nie przestrzega regulaminu, jak żołnierz nie ma co liczyć na zwycięstwo, jeśli nie bierze udziału w szkoleniu i nie słucha dowódcy, jak rolnik nie ma co liczyć na plony, jeśli nie pracuje rzetelnie na polu i nie dostosowuje się to naturalnych zasad wzrostu roślin, tak samo chrześcijanin nie ma co liczyć na "zwycięstwo w Chrystusie", jeśli nie daje się prowadzić Duchowi Świętemu i nie stosuje się do wskazówek z Bożego Słowa. Równocześnie sportowiec nie żałuje lat straconych na treningi, bo "ma przed oczami" ten wspaniały moment, gdy dostanie złoty medal na olimpiadzie (za czasów Pawła wieniec na igrzyskach). Żołnierz nie uważa, że czas szkolenia w koszarach był stracony, bo czeka na moment, gdy będzie wracał po wygranej wojnie do domu i wszyscy rodacy będą go witać w czasie triumfalnego pochodu ulicami stolicy. Rolnik nie ustaje w pracy w polu, bo czeka na moment, kiedy na dożynkach będzie wraz z innymi rolnikami cieszył się z plonów, które uzyskali. Podobnie apostoł Paweł nie ulegał zniechęceniu, bo cały czas pamiętał, że wkrótce wraz ze swoimi braćmi stanie przed trybuną Chrystusa i otrzyma nagrodę za swoją wierną służbę i już zawsze będzie ze swoim Panem (2. Tym. 4:6-8)..., a tym bardziej nie powinien się zniechęcać, bo nie będzie to tylko jednorazowa, krótkotrwała nagroda, lecz wieczna chwała (np. 1.Kor. 9:25, 1. Piotra 1:3-4).
Dla nas takie porównania też są w miarę zrozumiałe. Zapewne także Owieczka, która lubi pracować z dziećmi, nie żałuje, że musiała tyle lat studiować, a potem doszkalać się i zdawać wiele egzaminów, by mogła być nauczycielem.
Tak więc mamy już podstawę. Oczywiste jest, że chrześcijanin nie może żyć bez nadziei, tak jak nie może żyć bez wiary i miłości (1. Kor. 13.), a cała chrześcijańska nadzieja nie ma sensu, jeśli ktoś nie widzi tej wspaniałości Chrystusa i Jego nagrody. Paweł nie uważał, że jego wielkie doświadczenia i problemy są tak po prostu małe i nieznaczące, a jego dotychczasowe spokojne i dostanie życie faryzeusza tak godne pogardy po prostu "bo tak". To wszystko jest nic nie warte dopiero w porównaniu ze wspaniałością Jezusa Chrystusa. Warto się nad tym głębiej zastanowić, bo jeśli utkniemy w tym miejscu, to nadal będziemy mieć trudności ze "skutkami" nadziei. Mogą w tym pomóc np. listy do Efezjan, Filipian i Kolosan.
No to teraz najważniejsze, czyli po co nam ta nadzieja (czyli całkowite pokładanie ufności w Bogu, w jego obecnej łasce i w tym, co obiecał na przyszłość). Nadzieja wynika z przekonania o Bożej łasce, miłości i wierności , z naszego doświadczenia w chodzeniu z Bogiem (np. Rzym. 5:1-11) i z przykładu życia bohaterów Biblii (Rzym. 15:4) i innych wierzących. Nadzieja współwystępuje z doświadczeniem, cierpliwością i wytrwałością. (Rzym. 8:23-25).
Nadzieja pozwala nam wytrwać w tym naszym uciążliwym "treningu", bo nie ma zmartwychwstania bez umierania, świętości bez uświęcenia, życia według Ducha bez posłuszeństwa, nowej natury bez codziennego zapierania się siebie, itd. Nadzieja motywuje do zachowywania wiary i kierowania się miłością (pośrednio jest o tym w 1. Kor. 13.). Nadzieja motywuje do uświęcenia, życia bez grzechu i dobrych uczynków (np. 2.Kor. 5:9-10, Hebr. 11:24-26, 2.Piotra 3:10-14). Nadzieja przekonuje nas, że Bóg jest łaskawy i miłosierny w swoim cierpliwym odwlekaniu sądu w czasie (2.Piotra 3:10-15), więc nie dziwimy się, że dla naszego dobra zwleka też z naszą nagrodą. Nadzieja pozwala nam nie przejmować się problemami i zachować pokój, gdy zwrócimy się o pomoc do Boga (Fil. 4:6-7). Nadzieja pozwala nam nie pogrążać się w rozpaczy, gdy mamy powód do zmartwień (1.Tes. 4:13-14). Nadzieja jest "kotwicą duszy" (mówiąc bardziej współcześnie "stabilizatorem nastroju"

), czyli pomaga zachować zdrowie psychiczne i porządek myśli pomimo problemów (Hebr. 6:18-20).
Ta powyższa lista jest pewnie niekompletna, ale trzeba jeszcze pamiętać o jednym szczególe. Nadzieją nowego przymierza jest to, co wieczne, czyli szczególnie to, co będzie w przyszłości, po spotkaniu z Chrystusem, a niekoniecznie to, co nas spotyka tutaj za życia na Ziemi. Dlatego wrogiem nadziei jest wszystko to, co nas skupia na życiu doczesnym, czyli życiowe problemy, grzech i przyjemności życia oraz dobrobyt (Ew.Marka 4:18-19). Problem może być także taki bardziej "pobożny": fałszywa nadzieja, czyli takie nadmierne przywiązanie do tego, co dostajemy z łaski Bożej tutaj na Ziemi. Dobrze pamiętamy, że np. "ruch wiary" przez swoje nauki wykrzywiające łaskę Bożą okazywaną nam za naszego ziemskiego życia, skupia człowieka na doczesności i doprowadzając go do rozczarowania, konsekwentnie pozbawia go wiary w Boga. Apostoł Paweł uczy nas, że to co mamy na Ziemi jest nietrwałe i nie warto się tym tak bardzo przejmować, bo to wszystko, co dobrego tutaj dostajemy z łaski od Boga to i tak tylko zapowiedź wieczności (2. Kor. 4:16-5:5). Używa tam ciekawego słowa "ἀρραβών" (
link do Stronga), w BW tłumaczonego jako "zadatek" lub "rękojmia", a oznaczającego pierwszą ratę połączoną z gwarancją otrzymania całości w przyszłości. Tym właśnie jest wszelkie błogosławieństwo udzielane nam przez Boga za naszego doczesnego życia, a w szczególności powodujące nadzieję działanie Ducha Świętego w nas. Bóg obiecał dać nam to, co nam jest potrzebne, a nawet jak zwleka i nie daje nam wszystkiego, co chcemy, to nie zapomni o nagrodzie w wieczności... i to "z odsetkami" (Hebr. 11:35b-40).
Mógłbym jeszcze dużo pisać, ale to i tak nic nie pomoże, jak ktoś tego sam nie zbada w Piśmie, nie przeżyje w życiu i Duch Święty go o tym nie przekona. Na zakończenie, można sobie przypomnieć, co o nadziei pisali mądrzejsi od nas.

Chyba najjaśniej pisał o tym Paweł w Liście do Filipian 3:4-16:
"My bowiem jesteśmy obrzezani w Duchu Bożym, służąc i chlubiąc się w Chrystusie Jezusie, a w ciele nie pokładamy ufności. Chociaż ja mam ufność także w ciele. Jeśli ktoś inny mniema, że [mógłby] pokładać ufność w ciele, to ja tym bardziej. Obrzezany zostałem ósmego dnia, jestem z rodu Izraela, z pokolenia Beniamina, Hebrajczyk z Hebrajczyków, w stosunku do Prawa byłem faryzeuszem, a pod względem gorliwości prześladowcą Kościoła, co do sprawiedliwości opartej na Prawie stałem się nienaganny. Ale cokolwiek było mi zyskiem, uznałem ze względu na Chrystusa za stratę. Ale i więcej: wszystko uznaję za stratę ze względu na przewyższające wszystko osobiste poznanie Jezusa Chrystusa, mojego Pana, dla którego wszystko straciłem i uznaję za gnój, żeby zyskać Chrystusa i odnaleźć się w Nim, nie mając mojej sprawiedliwości, opartej na Prawie, lecz tę przez wiarę w Chrystusa, sprawiedliwość z Boga, otrzymaną ze względu na wiarę, żeby poznać Jego i moc Jego zmartwychwstania oraz wspólnotę w Jego cierpieniach, będąc przekształtowanym na podobieństwo Jego śmierci, abym w ten sposób dostąpił powstania z martwych. Nie że już to posiadłem albo już zostałem uczyniony doskonałym, ale lecz staram się ze wszystkich sił, aby to pochwycić, ponieważ zostałem pochwycony przez Chrystusa Jezusa. Bracia, ja nie myślę, że już to osiągnąłem. Ale jedno czynię: zapominając o tym, co poza mną, usilnie podążam ku temu, co przede mną. Zmierzam do wyznaczonego celu, ku nagrodzie w górze, do jakiej Bóg powołał nas w Chrystusie Jezusie. Ilu nas więc jest dojrzałych, wszyscy tak myślmy; a jeśli coś inaczej rozumiecie, i to wam Bóg objawi; Jednak dokąd wyruszyliśmy, w tę samą stronę zgodnie postępujmy!"
Niech was nasz Pan błogosławi... i przypomina o nadziei!