Mama Muminka napisał(a):
Myślę, że człowiek musi przejść pewną skalę doświadczeń i poznać własną słabość - poniekąd "rozłożyć ręce" - żeby potem mógł zrozumieć ludzi w takich sytuacjach, zamiast przepisywać im wersety.
Amen.
Owieczka napisał(a):
Czyli- w temacie- szemranie (narzekanie) to grzech. Narzekać nie wolno. Wierzący człowiek ma dziękować, mieć nadzieję i radować się. Być zwycięski i pełen Ducha. Nawet, jak jest źle. Jeśli tak nie jest, musi pokutować.
Przyznaję- jestem beznadziejna, słaba, głupia i grzeszna. Przepraszam, że w ogóle pisałam i że nie daję dobrego świadectwa. Już nie będę.
Trochę się nie zrozumieliśmy, ale to właściwie nic dziwnego, bo tylko piszemy, a nie możemy porozmawiać.
Ja nie wiem dokładnie co przeżywasz, ale jak ja przez długi czas zmagałem się ze zniechęceniem, raz trwającym ponad rok bez znaczących przerw, to najpierw udawałem, że jest wszystko dobrze, potem narzekałem gdzie się dało, a dopiero po czasie zrozumiałem po co to wszystko było. U mnie problemem było to, że zawsze chciałem wszystko samemu zrozumieć i ze wszystkim sam sobie po swojemu poradzić. Gdybym nie doszedł do tego, że czasem tylko Bóg może pomóc człowiekowi, to dzisiaj bym pewnie nie mógł się tak wymądrzać.
Tym właśnie jest nadzieja... nie takim tylko optymistycznym przekonaniem, że kiedyś tam będzie dobrze, ale pewnością, że chociaż wszystko jest bez sensu i nie można sobie poradzić, to jednak Bóg może pomóc. I już mnie nawet nie obchodzi jak pomoże, byle by pomógł, byle by się jego wola działa, bo on jest przecież dobry i okazuje łaskę. Chociaż mi się to może nie spodobać, to i tak jest to lepsze od tego, co się przeżywało żyjąc bez całkowitego ufania Bogu.
Tak więc, chociaż to nieprawdopodobnie głupio brzmi, już jesteś na najlepszej drodze do pokładania nadziei w Bogu.