Miałam dzisiaj pewne doświadczenie, którym jakoś pragnę się podzielić... Otóż na kursie angielskiego uczęszczam z czterema osobami- trzema kobietami i jednym mężczyzną. Wszyscy dorośli, poważni, pracujący ludzie. Dzisiaj prowadząca (powiedzmy Kasia, choć ma inaczej na imię) zapytała nas, czy wierzymy..w numerologię. I rozdała jakieś karty pracy oparte na numerologii. Od słowa do słowa zaczęła się rozmowa, a ja cały czas modliłam się w duchu, aby Pan mnie poprowadził. Jakoś nie mogłam tam usiedzieć, kiedy te dziewczyny opowiadały o wróżkach, zachwalały wizyty u astrologów i mówiły o korzyściach płynących z takich usług. Tylko ten mężczyzna się nie odzywał. W końcu zdarzyła się okazja i podzieliłam się świadectwem, opowiedziałam, w jaki sposób przyszłam do Jezusa, w jakich okolicznościach. Wysłuchali, ale nie chcieli Boga w swoim życiu. Były różne reakcje, takie typowe: śmiech, niedowierzanie, troszkę agresji słownej (ale takiej subtelnej, np. "a ...ty jesteś z tych protestantów? No tak, oni to lubią sobie tak opowiadać..."etc- okazywanie pogardy, bagatelizowanie moich słów itp.). Ale Kasia potem tłumaczyła nam (i chyba sobie), po co ludzie szukają takich dziwnych doświadczeń ( u wróżek np.). I doszła do wniosku, że ludzie są zagubieni. Że nie wiedzą, co robić ze swoim życiem, jak postępować. I to jest prawda. Zapytałam, czemu w takim razie wolą wierzyć w horoskopy ( a do tego też jest potrzebna wiara), aniżeli Bogu, których ich stworzył, ale w zasadzie nie umiano mi na to odpowiedzieć. Ale do czego zmierzam. Coś sobie uświadomiłam...Żyję z Bogiem już od kilkunastu lat. Bywało różnie, pod górkę, z górki. Ale zawsze, kiedy mam problem mogę do Niego iść i na wiele pytań już mi odpowiedział. Nie jestem zagubiona, jak ci ludzie, którzy szukają po omacku. Czasem muszę poczekać na odpowiedź, ale mam ten komfort, że On jest, że ma dla mnie najlepsze rozwiązania, niezależnie od tego, co w danym momencie czuję. Wiem, dokąd idę, wiem, do jakiego celu zmierzam. Jak słuchałam, z jakimi problemami szli ci ludzie do wróżek (jak mam postępować z włąsnym dzieckiem, z mężem, rozwieść się czy nie, co robić ze swoim zyciem), to złapałam się na tym, że dzięki Bożemu prowadzeniu i Jego łasce mam rodzinę, wiem, jak wychowywać dzieci, wiem, jak odnosić się do męża, mam to wszystko jak "na tacy". Mogę się uchwycić Boga jak kotwicy i nie zgubię się. Bo wiem, Kto mnie prowadzi. Może piszę trochę chaotycznie (zmęczenie, to był długi dzień), ale po wszystkim ogarnęło mnie ogromne współczucie dla tych zagubionych, błądzących po omacku ludzi i wielka wdzięczność za tyle łaski, którą już od Boga otrzymałam. Nie czuję się lepsza od tych ludzi, byłam kiedyś w tym miejscu, w którym oni są, ale o tym zapomniałam. Czasem dobrze sobie przypomnieć, bo zapominam o tym, co dostałam, a płaczę ciągle nad tym, czego nie mam. Nie zauważam, jak bardzo bogata jestem w Bogu. Będę się modlić o tych ludzi, żeby przestali tak błądzić i też odnaleźli drogę do domu...
|