Witaj Owieczko,
Jak ja się cieszę, że zaczęłaś ten temat. Już sam fakt, że ktoś ma podobny problem jest pocieszający:)

(wiem, jak to brzmi). Ja też jestem kobietą po czterdziestce, już bardzo, bardzo po czterdziestce. Jeszcze trochę i będę musiała mówić, że przed pięćdziesiątką. Ale do rzeczy...
Ja problemy z nadwagą mam odkąd pamiętam(teraz, w tym wieku to już są mega problemy). Na wszystkich zdjęciach z dzieciństwa jestem gruba. W podstawówce zaczęłam się odchudzać i tak to trwa do dziś. Miałam dwie przerwy. Pierwszą jak się nawróciłam. Ten moment był tak przełomowy pod każdym względem, że w ogóle zapomniałam o tym, że odchudzanie jest moim stylem życia i o dziwo ... schudłam. Wszyscy to zauważyli, a ja mogłam 'wzmocnić' moje świadectwo i o ten element. Potem gdzieś przyzwyczaiłam się do 'nowego życia' i zaczęłam tyć.
Drugi moment był już dziesięć lat po nawróceniu, gdy powiedziałam dość. Już miałam serdecznie po uszy ważenia produktów, liczenia kalorii, ćwiczeń do 'upadłego'. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy to tak naprwdę nie jest 'zasadzką' szatana, który próbuje mnie odciągnąć od Boga. A takie skupienie na 'zdrowym' stylu życia zajmowało mi ogromnie dużo czasu i energii. Zamiast na Boga, kierowałą swoją uwagę na jedzenie(dietę) i na siebie(siłą rzeczy). Zastanawiałam się, czy
brzuch powoli nie staje się moim panem. Poza tym zaczęłam robić się znerwicowana przez życie w rozdwojeniu - z jednej strony pęd do wyglądania normalnie(nie ładnie, chciałam mieć rozmiar 40), z drugiej ogromne poczucie winy i wyrzuty sumienia. Do tego drugiego dołożyło się też to, o czym wspominała rosenrot - coraz częściaj myślałam o tym, czy ja po prostu nie jestem pusta i czy tylko nie podążam ślepo za standartami tego świata. Powiedziałam dosyć. I wtedy ze względów zdrowotnych musiałam przejść na dietę lekkostrawną(bez liczenia i ważenia i w ogóle ograniczania ilości). Nie była to dieta odchudzająca, ale ... znów nie zdążyłam zauważyć kiedy schudłam ponad 10 kg. Po powrocie do zdrowia waga wróciła.
Teraz mam już swoje lata. Tak jak w Twoim przypadku Owieczko, wciąż systematycznie jest mnie więcej z roku na rok. Zaczynają mi szwankować stawy, kręgosłup. W tym roku znów postanowiłam coś z tym zrobić. Trochę poczytałam o diecie IG. Staram się przestrzegać jej zasad(ale nie do przesady). Teraz jem około dwóch kromek chleba ciemnego dziennie, trochę chudego mięsa(indyk, kurczak), dwa owoce, trzy łyżki kaszy, makaronu lub ryżu, obowiązkowo jogurt i dużo warzyw. Nic nie ważę, nie sprawdzam kalorii. Staram się jeść około pięć posiłków dziennie. Oczywiście jak mam ochotę, to zjem kawałek pizzy, ciastko, karkówkę(którą niestety bardzo lubię

). Trochę chudnę. Powoli, czasem waga stoi w miejscu, czasem rośnie ale na razie jestem do przodu. Czuję się lżejsza. Niestety ostatnio zauważyłam u siebie nieciekawy objaw, kiedy nikt nic nie zauważał, zaczęłam mówić ile schudłam i domagać się komplementów. To dopiero jest chore. To, o czym pisała rosenrot o przybliżaniu się stale do Pana jest niezbędne. Wtedy takie 'durnoty' nie będą przychodzić do głowy.
A post? ... Zanm jedną wierzącą, która pości dwa dni w tygodniu(przez 36 godzin i nie dzień po dniu) i przez pół roku schudła ponad 10 kilogramów. Kiedy ją w pracy pytają jak to zrobiła, to ma okazję do powiedzenia świadectwa. Oczywiście, tak jak wspomniał wujcio, jej schudnięcie było efektem ubocznym.
Inna wierząca(też po czterdziestce) schudła na diecie Dukana. Ja tej diety zdecydowanie nie polecam, ale muszę jedno przyznać - jako jedna z niewielu nie ma efektu jo-jo.
Cokolwiek Owieczko postanowisz, życzę Ci abyś miała pełny pokój w Panu i była zdrowa.