www.ulicaprosta.net

Forum przy Ulicy Prostej
Teraz jest Śr maja 01, 2024 2:37 pm

Strefa czasowa: UTC + 1




Dział zablokowany Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.  [ Posty: 39 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3  Następna strona
Autor Wiadomość
PostNapisane: Pn lut 13, 2012 12:46 pm 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N wrz 09, 2007 4:23 pm
Posty: 212
Dzik napisał(a):
Dlatego właśnie mądry Pan Bóg nam nie powie kiedy nadejdzie koniec bo ludzie spoczęliby na laurach i przestali rozwiązywać zagadki tego świata. Dawno już umarliby we własnych brudach.


Słusznie prawisz :D Za moim jednak pytaniem, kryje się jednak coś więcej. Jeżeli w coś wierzymy, to powinniśmy postępować zgodnie ze swoją wiarą. Według słów Mamy Muminka, gdyby była pewna powrotu Chrystusa jutro, to dziś postępowałaby zupełnie inaczej (lub prawie zupełnie) niż w normalnej codzienności. Jeżeli wierzy, że Chrystus może powrócić w każdej chwili, to wierzy również, że może powrócić jutro. Jeżeli może powrócić jutro, więc powinna dzisiaj żyć tak, jakby On rzeczywiście jutro powrócił (czyli tak jakby była tego pewna) - czyli modlitwa, błagania itd. Konsekwentne przestrzeganie własnych słów, powinno zaprowadzić Mamę Muminka do życia ściśle kontemplacyjnego, by nie rzec klasztornego.

Zdanie cytowane przez Szelkę (bez znaczenia jest tu autor) bardziej - moim zdaniem - odzwierciedla biblijną i zdroworozsądkową postawę wobec życia, śmierci, przyjścia Chrystusa itp. Ono niesie w sobie przesłanie, by bez względu na to, co może wydarzyć się jutro (czego wiedzieć nie możemy), dziś, tu i teraz, wypełniać swoje obowiązki, żyć zgodnie z tym, w czym zostaliśmy powołani.

Nawet gdybym jutro odszedł z tego podołu, to dziś odprowadzę dzieci do szkoły, pójdę do pracy i sprzedam komuś ubezpieczenie (taka moja praca), ugotuję obiad, posprzątam mieszkanie - bo to są moje codzienne obowiązki.

Niestety, jak dla mnie, w tym, co mówi Mama Muminka, przebrzmiewa trochę gnostyckie rozdzielenie duszy i ciała, tego co cielesne (fizyczne) i tego, co duchowe. Cielesne jest to, co związane z życiem tu na ziemi, duchowe to co związane z niebem (modlitwa, błagania, ewangelizacja itp). Duchowe jest lepsze od tego, co cielesne. Lepsza jest modlitwa, niż sprzątanie domu; lepsze jest rozdawanie ulotek ewangelizacyjnych, niż rzetelne wykonywanie swojej codziennej pracy; lepsze jest czytanie Biblii, niż szaleństwo z dziećmy na śniegu (w takie mrozy nie polecam, ale ogólnie... :D )

A z takim podejściem zgodzić się nie mogę.

P.S. Wybaczcie, ale zdaje się, że odbiegam trochę od tematu postu. Wszak nic o podróży do Indii rowerem nie napisałem (Smok, zdaje się, temat wyczerpał).


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: Pn lut 13, 2012 1:13 pm 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz lip 08, 2010 2:20 pm
Posty: 344
Ernest H. napisał(a):
Mamo Muminka, ale przecież - według wiary wielu - Pan rzeczywiście może przyjść w każdej chwili. To może być jutro! Chyba w to wierzysz, prawda? Czy w związku z tym, cały swój dzisiejszy dzień spędzisz na modlitwie, błaganiach itp? Jeśli nie, to proszę o wyjaśnienie, dlaczego nie?

Ależ Erneście, czytaj uważnie, co jest napisane w tamtej wypowiedzi: GDYBYM WIEDZIAŁA. Gdybym wiedziała, to już nie jest według wiary, tylko konkretna wiedza, która - chyba się ze mną zgodzisz - nadaje szczególnie dramatycznego wymiaru temu ostatniemu dniowi życia!

Według wiary, oczywiście mam być gotowa każdego dnia, żeby stanąć przed Bogiem w czystej, świeżo wypranej szacie. Jednak psychika ludzka nie jest w stanie tak ekstremalnie funkcjonować, żeby każdego dnia spodziewać się, że dzień ten będzie ostatni w naszym życiu! Dopuszczamy, że jest to możliwe i nie uciekamy przed taką możliwością, jednak żyjąc zakorzenieni w codziennym rytmie obowiązków, musimy robić plany na najbliższy choćby tydzień w sprawach rodziny czy pracy, tyle że z biblijnym zastrzeżeniem "Jeżeli Pan pozwoli". To On ma zawsze decydujące zdanie w sprawie naszych planów.

Dlatego nadal potwierdzam, gdybym WIEDZIAŁA, że jutro umrę lub Pan przyjdzie, to wszystkie moje codzienne czynności (za wyjątkiem tych, którymi służę w potrzebach moim bliskim czy braciom) stałyby się kompletnie nieważne w jednej chwili! Pomyśl Erneście, że takie będą kiedyś. Czy w wieczności naprawdę będzie to miało znaczenie ile drzew ktoś posadził, ile zdążył fajnych rzeczy przeżyć? Będziesz to w ogóle wspominał? Chyba będzie się liczyła tylko jakość przeżytego życia, czy było ono godne Ewangelii.

"Oto Ja stworzę nowe niebo i nową ziemię i nie będzie się wspominało rzeczy dawnych, i nie przyjdą one na myśl nikomu."
(Iz. 65:17).

Myślę, że nieliczni ludzie wiedzą (oczywiście w przybliżeniu) kiedy umrą (a już na pewno nikt nie wie dokładnie, kiedy Pan przyjdzie). Pewnie są to ludzie umierający, którzy mają taką wiedzę od lekarza albo z góry - że umrą. Może też inni dookoła tak samo je mają. Stan taki to wyjątkowa szansa oczyszczenie swojego serca - i wiesz, znam dramatyczne świadectwa na ten temat - kiedy Bóg dał ludziom czas na upamiętanie, przyciskając ich do ściany. Myślę zarówno o niewierzących, którzy zdążyli się nawrócić, bo WIEDZIELI, (a zanim wiedzieli, wcale nie palili się do pokuty), jak i wierzących, którzy zostali wyrwani z błogiego ciepełka codzienności, żeby pokutować z pochowanych grzechów. Gdyby tak umarli zwyczajnie nagle, to strach pomyśleć, ale straciliby zbawienie.

Więc widzisz, bracie, póki co, wybieram się do sklepu po składniki na pyszny obiad :) . Planuję też jutro pozałatwiać parę spraw na mieście a w przyszłym tygodniu zająć się projektem do pracy. Planujemy też rodzinnie różne potrzebne zmiany życiowe (jeżeli Pan pozwoli), ale jeśli dzisiaj się DOWIEM, że jutro mam umrzeć, to natychmiast odkładam wszystko do archiwum i robię tak, jak napisałam wcześniej. A przez cały czas staram się zrozumieć, jaka jest wola Boża dla mnie na dziś. Oprócz codziennych obowiązków jest to na pewno mój rozwój duchowy, choć nie sądzę, że poznawanie zagadek tego świata (chyba, że byłabym naukowcem itp). Nie wiem, czy "spoczęcie na laurach" to dla Ciebie brak chęci zgłębiania tychże zagadek, czy tkwienie w brudach. Wydaje się, że są to jednak całkiem odrębne kategorie.

_________________
"(...) Siebie samego czystym zachowaj" [1 Tm 5,22]


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: Pn lut 13, 2012 1:46 pm 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt wrz 09, 2005 7:51 am
Posty: 527
Dziękuję, Mamo Muminka, za wyczerpujacą odpowiedź. Żałuję, że nie możemy się zrozumieć w tej kwestii.

Mama Muminka napisał(a):
No właśnie, co to jest "życie pełne do końca?" Z tego co piszesz, Szelko, wynika jakaś filozofia typu Carpe Diem. Czy szukamy pełni dla naszego ciała lub duszy ciekawej świata i ciągle pożądającej nowych wrażeń? Czy szukamy raczej pełni, jaka jest dla nas dostępna w Chrystusie? Zrozum mnie, Szelko, ja nie gromię tutaj przyjemności jako takiej, chęci wypoczynku czy oderwania się od kłopotów dnia codziennego. Wydaje mi się, że kluczem jest tu słowo "szukać". Można robić wiele rzeczy z wielką radością, ale też z dystansem, wynikającym z tego, iż wobec poznania Jezusa to jednak śmieci. Czego szukamy? "Gdzie skarb twój tam serce twoje". Takie marzenia i potrzeby pokazują naszą prawdziwą temperaturę serca na dzisiaj.


Nie piszę o szukaniu wrażeń i przyjemności, jako o celu życia. Piszę raczej o dogłębnej radości z tegoż życia w każdej jego chwili. Nie poza Chrystusem, lecz w Nim i dla Niego.
Uprawiania grządek/sadzenia drzew nie uważam za coś bardziej duchowego niż malowanie obrazów, czy jazda na rowerze. Każdą z tych rzeczy można uwielbiać Boga w naszym życiu.

Uważam też, że uwielbia Go każda decyzja o rozwoju, o poprawie, o uporządkowaniu czegoś w życiu lub uczynienie czegoś bardziej pięknym- czy to będzie wyrwanie chwastów, czy nauka przed egzaminem, odmalowanie kuchni, zerwanie z nałogiem, a nawet umycie i uczesanie- jeśli ktoś to wcześniej zaniedbywał. Tak samo w przeddzień przyjścia Pana, jak i na co dzień.

Pasje rozumiem jako talenty lub zainteresowania zapisane w nas przez samego Boga i wracające do Niego w postaci naszych "tworów". To Stwórca dał nam pragnienie tworzenia, ponieważ na Jego obraz zostaliśmy stworzeni.

Zwróciłaś uwagę, czytając Biblię, że np. Uzzjasz budował "pomysłowe machiny wojenne"(2Krn 26,15) a do tego "zamiłowanie miał do rolnictwa" (26,10)? Nie jest to postać świetlana, a jednak zapis o jego pasji został uwieczniony w Słowie. Znaleźlibyśmy więcej takich przykładów.

Ludzie mają wspaniałe talenty i wspaniale mogą ich używać dla Boga- o ile te talenty, jak piszesz, nie staną się bożkiem. Ale bożkiem może stać się nawet służba dla Boga lub zdrowie żywienie- co niestety widziałam i ty, jak przypuszczam, też. Czy to oznacza, że i wszelkiej służby itd lepiej się wyrzec już z góry?

Mieliśmy tu kiedyś dyskusję o tym, czy ktoś, kto pragnie śpiewać, powinien się tego wyrzec, czy śpiewać dla Boga. Rozumiem, że ty powiedziałabyś, że bożka należy porzucić. A ja myślę, że Bóg najpierw kazałby ów talent sobie oddać, a potem sam oddałby z nawiązką...i z błogosławieństwem, aby służył Jemu.
Jak zawsze i jak wszystko.

Cytuj:
A ja nie! Gdybym wiedziała, że jutro Pan przyjdzie, spędziłabym dzisiaj cały dzień na modlitwie o ludzi, których kocham, a którzy są daleko od Boga! Błagałabym Boga (pewnie ze łzami) o ostatnią szansę dla nich. Prosiłabym Go, żeby mi pokazał, za co powinnam pokutować i może ludzi, których powinnam przeprosić. Przeciwieństwem tego, o czym piszesz, jest właśnie taka postawa. A postawa, którą opisałaś jako przeciwieństwo, czyli "e tam, już nic nie warto robić i tak jutro obróci się wniwecz", to cecha ludzi, którzy są świadomi, że nie warto tu inwestować jednak nie mają nadziei.


Dlaczego nie spędzasz tak każdego dnia, Mamo Muminka, jeśli wierzysz, że to naprawdę może być jutro? A ponieważ masz nadzieję- to dlaczego nie inwestujesz do końca? Mogłoby się okazać, że nie ma różnicy zdań między nami :)

Cytuj:
Jak czytam o tym "używaniu życia z pasją", to mi się przypomina przypowieść o pewnym zadowolonym z życia gospodarzu:
Łukasza 12:19 "I powiem do duszy swojej: Duszo, masz wiele dóbr złożonych na wiele lat; odpocznij, jedz, pij, wesel się."


Nie wiem, skąd u ciebie ten obraz, że pełne życie i do tego z pasją (!) to jedzenie i picie :)
O mamo... (Muminka ;) )

Cytuj:
Czy myślisz, że ten człowiek chciał żyć pełnym życiem? A gdyby zamiast jedzenia i picia, powiedział swojej duszy: "Bierz udział, w czym zapragniesz, udaj się w daleką wyprawę albo poświęć się budowaniu łodzi". Czy byłoby to inne?


Myślę, że chciał żyć życiem ubogim, egoistycznym i opartym na fałszywej pewności.
A gdyby zamiast jedzenia i picia powiedział Bogu : oto jestem, masz mnie, mój rower i to, co mnie pcha i używaj mnie?
Czy to byłoby inne?


Cytuj:
"Ale rzekł mu Bóg: Głupcze, tej nocy zażądają duszy twojej; a to, co przygotowałeś, czyje będzie? Tak będzie z każdym, który skarby gromadzi dla siebie, a nie jest w Bogu bogaty." (w. 20-21).


Tak, amen! Być w Bogu bogatym, dokładnie. A czym jest bogactwo w Nim?

Napisałaś:
Cytuj:
Życie obfite to nie życie dla ciała, ani duszy tylko dla ducha. Duch - przemieniony i ożywiony przesz Ducha Św. - powinien być motorem dla naszego "ja" i to duch powinien kształtować potrzeby duszy i ciała. Nie oznacza to absolutnie ascezy! Jestem przekonana, że asceza to zawoalowana cielesność i to dużo gorsza, niż ta jawna. Ja tak rozumiem życie obfite, że mogę nie mieć nic - według kryteriów tego świata - a czuć się niesamowicie bogata. Kulminacja tej obfitości będzie kiedy zostaniemy przemienieni na obraz naszego Pana i zabrani do niebieskich mieszkań. I dalej - życie w erze mesjańskiej! To jest życie! Nie warto tu i teraz gonić za namiastkami.


Czyli czym jest to bogactwo w Nim bez ascezy? Na konkretnych przykładach?

P.S. Przeczytałam dopiero twoją odpowiedź dla Ernesta. Hmm...czyli dopiero pewność stawia życiowe priorytety we właściwej kolejności, sama wiara pozwala na "normalne" życie...? ;)

_________________
Wy do wolności powołani jesteście.
(Gal 5,13)


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: Pn lut 13, 2012 2:03 pm 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N wrz 09, 2007 4:23 pm
Posty: 212
Mama Muminka napisał(a):
Ależ Erneście, czytaj uważnie, co jest napisane w tamtej wypowiedzi: GDYBYM WIEDZIAŁA. Gdybym wiedziała, to już nie jest według wiary, tylko konkretna wiedza, która - chyba się ze mną zgodzisz - nadaje szczególnie dramatycznego wymiaru temu ostatniemu dniowi życia!


Ależ Mamusiu :D czytam uważnie i wiem, co napisałaś. Ale zadaję pytanie: czy wiara jest jedynie pobożnym życzeniem, jakąś nikłą nadzieją, też może PEWNOŚCIĄ, tego czego się spodziewamy? Jeżeli wierzę, że Chrystus przyjdzie jutro, to powinnienem być też tego pewnym. A ta pewność powinna determinować moje życie - nadać mu szczególnie dramatycznego wymiaru (by zacytować klasyka :wink: ). Jeżeli mając pewność (taką 100%), że On przyjedzie jutro, będę postępował w określony sposób, to tak samo powinienem postępować, WIERZĄC w to, że on przyjdzie jutro.

Odnoszę wrażenie, że wiara w powtórne, nagłe przyjście Chrystusa, z PEWNOŚCIĄ nic wspólnego jednak nie ma (dla wielu ową wiarę głoszących - zapewnie i dla mnie), Jest raczej nikłą, niezbyt radosną nadzieją. Tak wierzymy, że Chrystus może przyjść w każdej chwili, ale to mało prawodopodobne by dziś, ale to jeszcze nie teraz .... itd :roll:

Cytuj:
Według wiary, oczywiście mam być gotowa każdego dnia, żeby stanąć przed Bogiem w czystej, świeżo wypranej szacie
.

Amen. I to jest remedium na wszystko. Jeżeli każdego dnia, wypełniając swoje codzienne obowiązki, będę na owo spotkanie z Bogiem gotów, to nie potrzebuję nic zmieniać nawet wtedy, gdy będę wiedział, że dzień ten nastanie jutro! A jednak Ty o takiej zmianie mówisz...

Cytuj:
Jednak psychika ludzka nie jest w stanie tak ekstremalnie funkcjonować, żeby każdego dnia spodziewać się, że dzień ten będzie ostatni w naszym życiu! Dopuszczamy, że jest to możliwe i nie uciekamy przed taką możliwością, jednak żyjąc zakorzenieni w codziennym rytmie obowiązków, musimy robić plany na najbliższy choćby tydzień w sprawach rodziny czy pracy, tyle że z biblijnym zastrzeżeniem "Jeżeli Pan pozwoli". To On ma zawsze decydujące zdanie w sprawie naszych planów.


Jest w stanie. Pod warunkiem, że nie zakładasz jakiegoś specjalnego sposobu życia w ostatnich godzinach. Nie wiem (bo któż to wie) czy jutro jeszcze tutaj będę, więc dziś zrobię rzetelnie wszystko to, co mam do zrobienia - moje codzienne, zwykłe obowiązki.

Cytuj:
Dlatego nadal potwierdzam, gdybym WIEDZIAŁA, że jutro umrę lub Pan przyjdzie, to wszystkie moje codzienne czynności (za wyjątkiem tych, którymi służę w potrzebach moim bliskim czy braciom) stałyby się kompletnie nieważne w jednej chwili! Pomyśl Erneście, że takie będą kiedyś. Czy w wieczności naprawdę będzie to miało znaczenie ile drzew ktoś posadził, ile zdążył fajnych rzeczy przeżyć? Będziesz to w ogóle wspominał? Chyba będzie się liczyła tylko jakość przeżytego życia, czy było ono godne Ewangelii.


Szanuję Twoje poglądy, ale nie mogę się z nimi zgodzić. Bo one prowadzą do jakiegoś rozdwojenia, jakiegoś oszukaństwa, obłudy (to trochę za duże słowo). Tak żyjemy sobie własnym życie (całkiem dobrym), aż tu nagle wszystko prawie ulega zmianie, bo dowiedzieliśmy się, że jutro umrzemy, Pan przyjdzie lub coś w podobie. To dlaczego przez cały czas tak nie żyliśmy? Czym jest moje życie w obliczu wieczności?

Jeżeli codziennie sadzę jedną jabłoń (używając już tego przykładu), to dlaczego tuż przed odejściem mam jej nie zasadzić? Jeśli ta ostatnia nie ma w obliczu wieczności znaczenia, to dlaczego tamte wcześniejsze miałyby mieć? Może więc w ogóle sadzenie jabłoni było bez sensu? Straciłem życie, sadząc jabłonie, a mogłem przecież się modlić, czytać Biblię itp.

Idę trochę w stronę absurdu, ale mam wrażenie, że to co napisałaś wcześniej do tego prowadzi. Jeżeli rzecz czyniona dziś nie ma znaczenia, bo jutro przyjdzie Pan, to ta sama rzecz nie miała też znaczenia wczoraj.


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: Pn lut 13, 2012 2:32 pm 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz gru 01, 2011 5:22 pm
Posty: 246
Mama Muminka napisał(a):

Myślę, że nieliczni ludzie wiedzą (oczywiście w przybliżeniu) kiedy umrą (a już na pewno nikt nie wie dokładnie, kiedy Pan przyjdzie). Pewnie są to ludzie umierający, którzy mają taką wiedzę od lekarza albo z góry - że umrą. Może też inni dookoła tak samo je mają. Stan taki to wyjątkowa szansa oczyszczenie swojego serca - i wiesz, znam dramatyczne świadectwa na ten temat - kiedy Bóg dał ludziom czas na upamiętanie, przyciskając ich do ściany. Myślę zarówno o niewierzących, którzy zdążyli się nawrócić, bo WIEDZIELI, (a zanim wiedzieli, wcale nie palili się do pokuty), jak i wierzących, którzy zostali wyrwani z błogiego ciepełka codzienności, żeby pokutować z pochowanych grzechów. Gdyby tak umarli zwyczajnie nagle, to strach pomyśleć, ale straciliby zbawienie.

Więc widzisz, bracie, póki co, wybieram się do sklepu po składniki na pyszny obiad :) . Planuję też jutro pozałatwiać parę spraw na mieście a w przyszłym tygodniu zająć się projektem do pracy. Planujemy też rodzinnie różne potrzebne zmiany życiowe (jeżeli Pan pozwoli), ale jeśli dzisiaj się DOWIEM, że jutro mam umrzeć, to natychmiast odkładam wszystko do archiwum i robię tak, jak napisałam wcześniej. A przez cały czas staram się zrozumieć, jaka jest wola Boża dla mnie na dziś. Oprócz codziennych obowiązków jest to na pewno mój rozwój duchowy, choć nie sądzę, że poznawanie zagadek tego świata (chyba, że byłabym naukowcem itp). Nie wiem, czy "spoczęcie na laurach" to dla Ciebie brak chęci zgłębiania tychże zagadek, czy tkwienie w brudach. Wydaje się, że są to jednak całkiem odrębne kategorie.


Czyli nadal nie rozumiem jak to się ma do mojego wyjazdu. W istocie rzeczy wykonuję taką samą pracę jak każdy inny. Muszę zapracować na sprzęt, kupić żywność liofilizowaną, uzbierać pieniądze. Ty zajmując się rodziną jesteś takim samym naukowcem jak Albert Einstein tylko w innej dziedzinie. Musisz przecież posiadać dużą wiedzę z zakresu pedagogiki, a jeśli a kochasz swoje dzieci to szukasz rozwiązań w różnych kwestiach. Nie rozwijasz się duchowo tylko przez godzinę dwie podczas, których studiujesz słowo tylko w każdym nawet najmniej znaczącym szczególe życia. Działanie Boga, potrzeba pokuty, pragnienia duchowe, przykrości w celu poprawy czasami to tylko dowód miłości Boga. Nie uwierzę, że w Twojej rodzinie nie zdarzyły się tak pozornie banalne rzeczy jak "dni głupawki" czy "bezsensowny śmiech z niczego", u Twoich dzieci, który sprawił że odkryłaś coś nowego w Twojej rodzinie. W istocie poświęcasz całe swoje życie w bardzo ryzykownej kwestii bo przecież nie znasz przyszłych decyzji swoich dzieci, ani dnia ich śmierci, a mimo wszystko wiążesz z nimi swoją przyszłość w jakimś stopniu.
Wszystko zależy od punktu siedzenia w takich sprawach i tak jak napisał Smok nie da się dyskutować z osobistym objawieniem.


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: Pn lut 13, 2012 2:45 pm 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz gru 01, 2011 5:22 pm
Posty: 246
Mama Muminka napisał(a):


Według wiary, oczywiście mam być gotowa każdego dnia, żeby stanąć przed Bogiem w czystej, świeżo wypranej szacie. Jednak psychika ludzka nie jest w stanie tak ekstremalnie funkcjonować, żeby każdego dnia spodziewać się, że dzień ten będzie ostatni w naszym życiu! Dopuszczamy, że jest to możliwe i nie uciekamy przed taką możliwością, jednak żyjąc zakorzenieni w codziennym rytmie obowiązków, musimy robić plany na najbliższy choćby tydzień w sprawach rodziny czy pracy, tyle że z biblijnym zastrzeżeniem "Jeżeli Pan pozwoli". To On ma zawsze decydujące zdanie w sprawie naszych planów.



Czy jest to kwestia tylko psychologii Freudowskiego wyparcia czy raczej Bożej konstrukcji człowieka, który naturalnie myśli, że będzie żył wiecznie, a nie dopuszcza do siebie tej myśli z powodu konfrontacji z Bogiem ?

Jest napisane, że Pan Bóg włożył wieczność do serca człowieka można się tylko spierać czy do serca wierzącego czy wszystkich...Bo jeśli do wierzących to oznacza, że śmierci powinniśmy śmiać się w twarz, a kwestie bezpieczeństwa powinny być drugorzędne natomiast ryzyko normą.


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: Pn lut 13, 2012 3:31 pm 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt kwi 01, 2005 9:30 pm
Posty: 8611
Lokalizacja: Kraków
Ernest H. napisał(a):
Ale zadaję pytanie: czy wiara jest jedynie pobożnym życzeniem, jakąś nikłą nadzieją, też może PEWNOŚCIĄ, tego czego się spodziewamy? Jeżeli wierzę, że Chrystus przyjdzie jutro, to powinnienem być też tego pewnym. A ta pewność powinna determinować moje życie - nadać mu szczególnie dramatycznego wymiaru (by zacytować klasyka :wink: ). Jeżeli mając pewność (taką 100%), że On przyjedzie jutro, będę postępował w określony sposób, to tak samo powinienem postępować, WIERZĄC w to, że on przyjdzie jutro.
Przepraszam, że się "wcinam" w ciekawą dyskusję (która z wycieczką rowerową już niewiele ma wspólnego). Wiara nie jest pewnością, Erneście. Albo wierzysz, bo nie wiesz, albo wiesz i wtedy nie musisz już wierzyć. A Hebr. 11:1 jest w BW po prostu błędnie przetłumaczony.

O ile dobrze zrozumiałem, padło hipotetyczne stwierdzenie "gdybym wiedziała". Nic więcej. Teoretycznie wiemy, jak powinno być i jak powinniśmy się zachowywać. Powinniśmy być gotowi w każdej chwili na spotkanie z Panem (czy to w ramach Pochwycenia, czy też w ramach naszej śmierci). Oczekiwanie na spotkanie z Panem powinno być radosne, a nasz duch, dusza i ciało powinny być uświęcone w tym celu [I Tes. 5:23]. Nie jest nam dane wiedzieć właśnie po to, żebyśmy czuwali.

A jednak niezakładanie jakiegoś innego sposobu życia w ostatnich godzinach oznaczałoby, Erneście, że jesteś pewny, że jesteś w 100% gotów o każdej porze dnia i nocy - to piękna idea, ale wydaje mi się, że każdy ma coś do nadrobienia. To jest sytuacja hipotetyczna, ale gdybyś nagle się dowiedział, że jutro spotkasz Pana, to założę się, że zamiast sadzić drzewka albo iść z dziećmi na sanki, zrobiłbyś rachunek sumienia i poszedłbyś oddać pieniądze, które dawno temu pożyczyłeś (to również jest sytuacja hipotetyczna).

Moim zdaniem hipokryzją byłoby twierdzenie, że wszyscy żyjemy na tyle perfekcyjnie, żeby w momencie, gdy możemy jeszcze się oczyścić przed nadchodzącym sądem (przed Trybunałem Chrystusowym), spokojnie sadzić sobie drzewka. Oznaczałoby to albo doskonały stan przed Panem i doskonałą gotowość, albo kompletną nieświadomość faktu, że właśnie mamy ostatnią chwilę, żeby oporządzić lampę.

Nie widzę w wypowiedziach Mamusi ani skłonności do gnozy, ani hipokryzji - raczej realistyczne postrzeganie własnego stanu zamiast pięknych i słusznych teorii.

Podsumowując: TEORETYCZNIE masz rację, Erneście. Ale nawet jeśli ją masz, to byłbyś chyba jedyną panną w orszaku, która nie zasnęła. Co jakoś się nie zgadza z opisem stanu Kościoła podanym przez samego Pana. Dlatego zresztą zarówno sam Pan jak i apostołowie wzywali do szukania Królestwa Bożego przede wszystkim, a wtedy w życiu codziennym wszystko, co trzeba, będzie nam przydane. I nie jest to żadna gnoza ani przeduchowienie.

Dzik napisał(a):
Jest napisane, że Pan Bóg włożył wieczność do serca człowieka można się tylko spierać czy do serca wierzącego czy wszystkich...Bo jeśli do wierzących to oznacza, że śmierci powinniśmy śmiać się w twarz, a kwestie bezpieczeństwa powinny być drugorzędne natomiast ryzyko normą.
Nie ma się co spierać, bo jest napisane o człowieku jako takim, a nie o wierzącym człowieku. Po prostu ludzie mają "wmontowaną" świadomość, że jest coś więcej niż "tu i teraz".


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: Pn lut 13, 2012 4:24 pm 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N wrz 09, 2007 4:23 pm
Posty: 212
Cytuj:
Przepraszam, że się "wcinam" w ciekawą dyskusję (która z wycieczką rowerową już niewiele ma wspólnego). Wiara nie jest pewnością, Erneście. Albo wierzysz, bo nie wiesz, albo wiesz i wtedy nie musisz już wiedzieć. A Hebr. 11:1 jest w BW po prostu błędnie przetłumaczony.

Oczywiście, masz rację Smoku. Popełniłem błąd nie odwołania się do źródeł, tylko poleganiu na utartych schematach :oops: Tysiąclatka oddaje tekst Hebr. 11,1 zdecydowanie bardziej poprawinie "Wiara zaś jest poręką tych dóbr, których się spodziewany"

Smok Wawelski napisał(a):
A jednak niezakładanie jakiegoś innego sposobu życia w ostatnich godzinach oznaczałoby, Erneście, że jesteś pewny, że jesteś w 100% gotów o każdej porze dnia i nocy - to piękna idea, ale wydaje mi się, że każdy ma coś do nadrobienia. To jest sytuacja hipotetyczna, ale gdybyś nagle się dowiedział, że jutro spotkasz Pana, to założę się, że zamiast sadzić drzewka albo iść z dziećmi na sanki, zrobiłbyś rachunek sumienia i poszedłbyś oddać pieniądze, które dawno temu pożyczyłeś (to również jest sytuacja hipotetyczna)


:mrgreen: Toś mnie przejrzał! Pewnie, że postąpiłbym tak, jak opisałeś powyżej (oczywiście hipotetycznie)

Cytuj:
Nie widzę w wypowiedziach Mamusi ani skłonności do gnozy, ani hipokryzji - raczej realistyczne postrzeganie własnego stanu zamiast pięknych i słusznych teorii.


Może masz rację. Nie sądzisz jednak, że jeśli czegoś nie robiłem przez resztę życia, to robienie tego w ostatnim dniu, tak naprawdę na niewiele się zda? I nie myślę tutaj o "oddaniu hipotetycznego długu", ale raczej o "praktykowaniu pobożności". Dlaczego właśnie w ostatnium dniu mam się wiecej modlić, zanosić błagania za innych itp? Czy to coś zmieni?

Co innego jest uporządkowanie życia tuż przed ostatecznym, a czym innym zwiększanie nagle własnej gorliwości. Może niewłaściwie, ale właśnie tak zrozumiałem wypowiedź Mamy.


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: Pn lut 13, 2012 4:49 pm 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt kwi 01, 2005 9:30 pm
Posty: 8611
Lokalizacja: Kraków
Ernest napisał(a):
Nie sądzisz jednak, że jeśli czegoś nie robiłem przez resztę życia, to robienie tego w ostatnim dniu, tak naprawdę na niewiele się zda? I nie myślę tutaj o "oddaniu hipotetycznego długu", ale raczej o "praktykowaniu pobożności". Dlaczego właśnie w ostatnium dniu mam się wiecej modlić, zanosić błagania za innych itp? Czy to coś zmieni?
Oczywiście, że nie da się w ciągu jednej chwili nadrobić czegoś, co wymaga miesięcy, albo nawet lat. Tutaj nie ma sporu. Są jednak takie rzeczy, które po prostu wymagają wyznania, oczyszczenia przed Panem lub wykonalnego zadośćuczynienia. Albo jeszcze jednej próby pójścia z Ewangelią np. do własnej rodziny.

Ernest napisał(a):
Co innego jest uporządkowanie życia tuż przed ostatecznym, a czym innym zwiększanie nagle własnej gorliwości. Może niewłaściwie, ale właśnie tak zrozumiałem wypowiedź Mamy.
Jakoś nie odebrałem jej wypowiedzi jako sugestii nagłego zwiększenia gorliwości religijnej. A tym bardziej fałszywej gorliwości. Raczej jako nagłe uświadomienie sobie własnego stanu i konieczności zmiany tego, co zmienić w tak krótkiej chwili można.


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: Pn lut 13, 2012 5:00 pm 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N wrz 09, 2007 4:23 pm
Posty: 212
Cytuj:
Ernest napisał(a):
Co innego jest uporządkowanie życia tuż przed ostatecznym, a czym innym zwiększanie nagle własnej gorliwości. Może niewłaściwie, ale właśnie tak zrozumiałem wypowiedź Mamy.
Jakoś nie odebrałem jej wypowiedzi jako sugestii nagłego zwiększenia gorliwości religijnej. A tym bardziej fałszywej gorliwości. Raczej jako nagłe uświadomienie sobie własnego stanu i konieczności zmiany tego, co zmienić w tak krótkiej chwili można.


Jak napisałem wyżej, może niewłaściwie wypowiedź Mamy odczytałem. Na ostatnie zdanie - Amen.


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: Pn lut 13, 2012 6:00 pm 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz gru 01, 2011 5:22 pm
Posty: 246
http://polskalokalna.pl/wiadomosci/podk ... 31524,3328

Wiem, że koloratka działa na protestantów jak płachta na byka, ale przeczytać warto.


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: Pn lut 13, 2012 6:20 pm 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz gru 01, 2011 5:22 pm
Posty: 246
Ernest H. napisał(a):

Nawet gdybym jutro odszedł z tego podołu, to dziś odprowadzę dzieci do szkoły, pójdę do pracy i sprzedam komuś ubezpieczenie (taka moja praca), ugotuję obiad, posprzątam mieszkanie - bo to są moje codzienne obowiązki.



Erneście piszesz, że sprzedajesz ubezpieczenia. Nigdy nie udało mi się znaleźć w Polsce ubezpieczyciela, który ubezpieczyłby rowerzystę chociażby niedzielnego. No było jedno w PZU, ale wtedy byłem kurierem rowerowym i musiałbym nieźle nakłamać, żeby wypłacili mi odszkodowanie, więc nie wykupiłem. Później kiedy jeździłem dla dużej firmy kurierskiej miałem takie zwykłe pracownicze, ale kiedy miałem wypadek to też musiałbym ściemniać, że jechałem samochodem. Całe szczęście wybiłem tylko bark i nic poważnego się nie stało, a właściciel auta darował mi wgniecione drzwi...
Zdaję sobie sprawę, że sprawa jest niszowa, a nasz krajek daleko... daleko...
Znam jednego kolarza. Sprzedawcę ubezpieczeń z Katowic. W pracy dojeżdża do klienta rowerem bez względu na pogodę. Podobno jest dobry więc pracodawca przymyka oko na jego design. Ciebie też jak najbardziej zachęcam.
O ubezpieczeniu na wyprawę chyba mogę zapomnieć, chyba że jakieś tam od chorób tropikalnych lub zwykłe turystyczne.


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: Pn lut 13, 2012 7:09 pm 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz lip 08, 2010 2:20 pm
Posty: 344
Szelka napisał(a):
Nie piszę o szukaniu wrażeń i przyjemności, jako o celu życia. Piszę raczej o dogłębnej radości z tegoż życia w każdej jego chwili. Nie poza Chrystusem, lecz w Nim i dla Niego.
Uprawiania grządek/sadzenia drzew nie uważam za coś bardziej duchowego niż malowanie obrazów, czy jazda na rowerze. Każdą z tych rzeczy można uwielbiać Boga w naszym życiu.

Uważam też, że uwielbia Go każda decyzja o rozwoju, o poprawie, o uporządkowaniu czegoś w życiu lub uczynienie czegoś bardziej pięknym- czy to będzie wyrwanie chwastów, czy nauka przed egzaminem, odmalowanie kuchni, zerwanie z nałogiem, a nawet umycie i uczesanie- jeśli ktoś to wcześniej zaniedbywał. Tak samo w przeddzień przyjścia Pana, jak i na co dzień.
Ale ja piszę właśnie o szukaniu wrażeń i przyjemności – do tego cały czas się odnoszę w kontekście rowerowej wycieczki Dzika. Wszystkie codzienne czynności są oczywiście jednakowo duchowe – też tak uważam, o ile robimy je z Bogiem i nie kłócą się one z Jego oczekiwaniami dla naszego życia. Problem właśnie z tym, że Bóg niekoniecznie jest z nami we wszystkim, co robimy i nie ma tu większego znaczenia, czy My uważamy, że robimy coś dla Niego.

Nie każda decyzja o rozwoju i poprawie uwielbia Boga. Niektóre rzeczy robimy wyłącznie dla siebie – tak naprawdę w tym egoistycznym sensie – i próbujemy do tego „przyszyć” Boga. Jest wiele takich dobrych rzeczy – ale nie wielbią one naszego Zbawiciela, ponieważ np. prowadzą nas w kierunku przeciwnym do Jego Słowa, lub woli. Można wiele dobrych rzeczy robić na co dzień i niby z Bogiem – czemu nie – a być od Niego daleko, jak jeden biegun od drugiego.

Szelka napisał(a):
Pasje rozumiem jako talenty lub zainteresowania zapisane w nas przez samego Boga i wracające do Niego w postaci naszych "tworów". To Stwórca dał nam pragnienie tworzenia, ponieważ na Jego obraz zostaliśmy stworzeni.

Szelka napisał(a):
Ludzie mają wspaniałe talenty i wspaniale mogą ich używać dla Boga- o ile te talenty, jak piszesz, nie staną się bożkiem. Ale bożkiem może stać się nawet służba dla Boga lub zdrowie żywienie- co niestety widziałam i ty, jak przypuszczam, też. Czy to oznacza, że i wszelkiej służby itd lepiej się wyrzec już z góry?
Ależ oczywiście, Bóg jest źródłem wszelkiego piękna i twórczej potrzeby. Zgadzam się całkowicie. I ludzie mogą służyć zarówno innym jak i Jemu swoimi talentami, tylko że też często służą sobie samym. Tak służba może stać się ohydnym bożkiem, to prawda, jednak z talentami pokusa jest o wiele większa. Nie znam ludzi obdarzonych talentami, którzy robiąc w świecie karierę, nie odeszliby od Bożych standardów i nie zaczęli służyć bożkom. Znam natomiast pewnego artystę, malarza-tkacza, który tworząc naprawdę robi to z Bogiem i czuje, że ma Jego aprobatę. Kiedy się nawrócił, jego twórczość zyskała nową radość i nowy wymiar. Na otwarciu swoich wystaw mówił zawsze świadectwo nawrócenia i zawsze przyznawał się do Pana. Jednak człowiek ten nie robi kariery w świecie a ostatnio wręcz czuje, że Bóg go odwodzi od tej działalności i zamierza się wycofać. Nie żałuje tego wcale. Wie, że jego bogactwem jest Pan. Tworzenie nie było bożkiem dla tego człowieka, odkąd się nawrócił ale z pewnością oddał swój talent Bogu całkowicie.

Mama Muminka napisał(a):
A ja nie! Gdybym wiedziała, że jutro Pan przyjdzie, spędziłabym dzisiaj cały dzień na modlitwie o ludzi, których kocham, a którzy są daleko od Boga! Błagałabym Boga (pewnie ze łzami) o ostatnią szansę dla nich. Prosiłabym Go, żeby mi pokazał, za co powinnam pokutować i może ludzi, których powinnam przeprosić. Przeciwieństwem tego, o czym piszesz, jest właśnie taka postawa. A postawa, którą opisałaś jako przeciwieństwo, czyli "e tam, już nic nie warto robić i tak jutro obróci się wniwecz", to cecha ludzi, którzy są świadomi, że nie warto tu inwestować jednak nie mają nadziei.
Szelka napisał(a):
Dlaczego nie spędzasz tak każdego dnia, Mamo Muminka, jeśli wierzysz, że to naprawdę może być jutro? A ponieważ masz nadzieję- to dlaczego nie inwestujesz do końca? Mogłoby się okazać, że nie ma różnicy zdań między nami
Owszem, staram się spędzać każdy dzień blisko Boga. To nie zmienia niczego w moich wartościach, postrzeganiu Boga, wagi zbawienia itd. Tym, co byłoby inne, jest INTENSYWNOŚĆ, a nie wartości. A Ty nie wierzysz, że dzisiaj może być ostatni dzień Twojego życia na ziemi? Nie chciałabyś się pożegnać ze swoimi bliskimi, powiedzieć komuś z nich, że Jezus na nich czeka i że od nich zależy, czy się tam kiedyś spotkacie?

Nie mogę w to uwierzyć, że sadzenie drzewek i inne czynności – mniej lub bardziej potrzebne czy przyjemne – byłyby dla ciebie ważniejsze, niż dobro swojej lub czyjejś duszy. Tak pewna jesteś, że wejdziesz w czystej szacie do nieba? Nie sądzisz, że Duch św. dałby Ci może nieco głębszy wgląd w swoje serce? Czy naprawdę jesteś tak super gotowa stanąć przed Panem? Ja nie mam takiej pewności a tylko pragnienie. Co do spędzania dni na modlitwie, to chętnie poświęciłabym tej czynności więcej czasu, więc jeżeli chcesz mnie zasponsorować, to zrezygnuję z pracy ... :)

Szelka napisał(a):
Nie wiem, skąd u ciebie ten obraz, że pełne życie i do tego z pasją (!) to jedzenie i picie  
O mamo... (Muminka) 
Dla mnie to pełnia???? A gdzie tak napisałam? To dla tego gospodarza, takie życie było pełnią. Realizował swoje pasje a przecież pasje – o nich mówisz – to różne rzeczy. Miłość do żarcia może być też pięknie okraszona talentami i tworzeniem – patrz współcześni królowie kuchni! Nie widzę różnicy. Poświęcenie się czemuś – czy to pasji zmysłowej czy bardziej wyrafinowanej – jest poświęceniem. Co innego jest służyć ludziom swoją umiejętnością a co innego „realizować siebie”. Ja przypowieści o talentach nie interpretuję z perspektywy humanistycznej - mam coś, żeby to rozwijać, jako sztuka dla sztuki. I żebym się tym cieszyła. To nie „ja” jest w centrum.

Szelka napisał(a):
P.S. Przeczytałam dopiero twoją odpowiedź dla Ernesta. Hmm...czyli dopiero pewność stawia życiowe priorytety we właściwej kolejności, sama wiara pozwala na "normalne" życie...? 
Żadnych priorytetów nic to nie zmienia. Są dokładnie te same – najpierw Bóg – i dlatego właśnie to Jego szukałabym w takim ostatnim dniu mojego życia bardziej niż kiedykolwiek.

_________________
"(...) Siebie samego czystym zachowaj" [1 Tm 5,22]


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: Pn lut 13, 2012 11:34 pm 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz gru 01, 2011 5:22 pm
Posty: 246
Nie jeździcie rowerem ?


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: Wt lut 14, 2012 12:10 am 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz lip 08, 2010 2:20 pm
Posty: 344
Ernest H. napisał(a):
Mama Muminka napisał(a):
Ależ Erneście, czytaj uważnie, co jest napisane w tamtej wypowiedzi: GDYBYM WIEDZIAŁA. Gdybym wiedziała, to już nie jest według wiary, tylko konkretna wiedza, która - chyba się ze mną zgodzisz - nadaje szczególnie dramatycznego wymiaru temu ostatniemu dniowi życia!
Ernest H. napisał(a):
Ależ Mamusiu :D czytam uważnie i wiem, co napisałaś. Ale zadaję pytanie: czy wiara jest jedynie pobożnym życzeniem, jakąś nikłą nadzieją, też może PEWNOŚCIĄ, tego czego się spodziewamy? Jeżeli wierzę, że Chrystus przyjdzie jutro, to powinnienem być też tego pewnym. A ta pewność powinna determinować moje życie - nadać mu szczególnie dramatycznego wymiaru (by zacytować klasyka :wink: ). Jeżeli mając pewność (taką 100%), że On przyjedzie jutro, będę postępował w określony sposób, to tak samo powinienem postępować, WIERZĄC w to, że on przyjdzie jutro.
Może zacznijmy od tego, że Mamusią jestem wyłącznie dla moich dzieci - nie zamierzam też adoptować nikogo na tym Forum. Chyba, że awansowałam do roli Matki Przełożonej, lub czegoś w tym stylu - ale chyba nie ta bajka i nie te kostiumy... :wink: Przypominam, że mój nick to Mama Muminka.

Jeżeli wierzysz, że Jezus może przyjść jutro, to jak możesz być tego pewny? Skoro nawet Jezus nie wiedział, kiedy przyjdzie? Nasze życie ma determinować MOŻLIWOŚĆ, że Jezus przyjdzie jutro (albo, że umrzemy) a nie stuprocentowa pewność! Czy na pewno czytamy tę samą Biblię? O wierze, jako pewności chyba warto sprawdzić z kontekstem, prawda? Kontekst nie dotyczy Przyjścia Jezusa.

Ernest H. napisał(a):
Odnoszę wrażenie, że wiara w powtórne, nagłe przyjście Chrystusa, z PEWNOŚCIĄ nic wspólnego jednak nie ma (dla wielu ową wiarę głoszących - zapewnie i dla mnie), Jest raczej nikłą, niezbyt radosną nadzieją. Tak wierzymy, że Chrystus może przyjść w każdej chwili, ale to mało prawodopodobne by dziś, ale to jeszcze nie teraz .... itd :roll:
Jeżeli dla Ciebie jest to nikła i raczej niezbyt radosna nadzieja - to naprawdę współczuję! Ja mam tęsknotę za naszym Oblubieńcem i wiem, że Jemu to jest miłe. To taką oblubienicę On weźmie do swoich komnat a nie jakąś rozdartą między niebem a ziemią żonę Lota, której tak naprawdę pewnie żal tego życia pozostawionego w dole.

Ernest H. napisał(a):
Jeżeli każdego dnia, wypełniając swoje codzienne obowiązki, będę na owo spotkanie z Bogiem gotów, to nie potrzebuję nic zmieniać nawet wtedy, gdy będę wiedział, że dzień ten nastanie jutro! A jednak Ty o takiej zmianie mówisz...
Ależ potrzebujesz zmiany! Jeszcze jak! Nie ma takiej chwili, żebyś jej nie potrzebował, A tym bardziej, im bliżej żyjesz z Bogiem i zaczynasz być świadomy tej ogromnej przepaści, jaka istnieje między Tobą a Świętym. A masz być do Niego coraz bardziej podobny ... I nie ma tu żadnych taryf ulgowych. Dla Ciebie to zmiana (czy na pewno żyjesz tym, co najważniejsze?) a dla mnie konsekwencja tego, co przeżywam na co dzień.

Ernest H. napisał(a):
Mama Muminka napisał(a):
Jednak psychika ludzka nie jest w stanie tak ekstremalnie funkcjonować, żeby każdego dnia spodziewać się, że dzień ten będzie ostatni w naszym życiu! Dopuszczamy, że jest to możliwe i nie uciekamy przed taką możliwością, jednak żyjąc zakorzenieni w codziennym rytmie obowiązków, musimy robić plany na najbliższy choćby tydzień w sprawach rodziny czy pracy, tyle że z biblijnym zastrzeżeniem "Jeżeli Pan pozwoli". To On ma zawsze decydujące zdanie w sprawie naszych planów.


Ernest napisał(a):
Jest w stanie. Pod warunkiem, że nie zakładasz jakiegoś specjalnego sposobu życia w ostatnich godzinach. Nie wiem (bo któż to wie) czy jutro jeszcze tutaj będę, więc dziś zrobię rzetelnie wszystko to, co mam do zrobienia - moje codzienne, zwykłe obowiązki.
Twoja psychika i Twój duch są w stanie być w ciągłej najwyższej gotowości??? Nieźle! Gratuluję! Apostoł Paweł przy Tobie wysiada. A pisał on: "żeby poznać go i doznać mocy zmartwychwstania jego, i uczestniczyć w cierpieniach jego, stając się podobnym do niego w jego śmierci, aby tym sposobem dostąpić zmartwychwstania. Nie jakobym już to osiągnął albo już był doskonały, ale dążę do tego, aby pochwycić, ponieważ zostałem pochwycony przez Chrystusa Jezusa. Bracia, ja o sobie samym nie myślę, że pochwyciłem, ale jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, i zdążając do tego, co przede mną, zmierzam do celu, do nagrody w górze, do której zostałem powołany przez Boga w Chrystusie Jezusie." (Flp 3: 10-14).

Nie widzę w tego typu filozofii żadnego poparcia Słowem Bożym. Co do Pawła więcej ... pisze on wprost, że WSZYSTKO jest dla niego śmieciem, ze względu na poznanie Jezusa. Mocna słowa! Różne rzeczy mają swoją wartość tu i teraz ale w obliczu stanięcia przed żywym Bogiem są NICZYM.

Ernest napisał(a):
Tak żyjemy sobie własnym życie (całkiem dobrym), aż tu nagle wszystko prawie ulega zmianie, bo dowiedzieliśmy się, że jutro umrzemy, Pan przyjdzie lub coś w podobie. To dlaczego przez cały czas tak nie żyliśmy? Czym jest moje życie w obliczu wieczności?
No cóż, jeżeli żyjesz "sobie" i tak letniutko i przytulnie (całkiem dobrze?) to mów za siebie. Wtedy, rzeczywiście czekałaby Cię rewolucja w przededniu Twojej śmierci. Dla mnie niewiele ulega zmianie - wiem, że lada chwila stanę przed Jezusem i nie wyobrażam sobie, żeby cokolwiek miałoby być dla mnie cenniejsze! uwaga, nie mówię tu o obowiązkach, które muszę wykonać, bo ktoś jest ode mnie zależny!

Ernest napisał(a):
Jeżeli codziennie sadzę jedną jabłoń (używając już tego przykładu), to dlaczego tuż przed odejściem mam jej nie zasadzić? Jeśli ta ostatnia nie ma w obliczu wieczności znaczenia, to dlaczego tamte wcześniejsze miałyby mieć? Może więc w ogóle sadzenie jabłoni było bez sensu? Straciłem życie, sadząc jabłonie, a mogłem przecież się modlić, czytać Biblię itp.
To brzmi jak "jedzmy i pijmy, bo jutro pomrzemy!"

Ernest napisał(a):
Idę trochę w stronę absurdu, ale mam wrażenie...
Tak, zdecydowanie idziesz i chyba dużo jest wrażeń - a brak odniesień do Słowa.

_________________
"(...) Siebie samego czystym zachowaj" [1 Tm 5,22]


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Dział zablokowany Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.  [ Posty: 39 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3  Następna strona

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 6 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL