Z zapartym tchem czytam ten wątek... Niewiarygodnie zaaferowany, bo od dłuższego czasu jestem w podobnej do tej co Ty Grażyno, patowej, beznadziejnej sytuacji. Ja też szukam rozwiązania: wykonałem już setkę podejść z różnej strony, wciąż nie wiem i nie rozumiem jak szukać i rozpoznawać Bożą wolę i kiedy czasami wydaje mi się, że powinienem uczynić wysiłek, a ja czuję się taki mały, nagi i taki bezsilny. A pomiędzy mną a niebem wciąż ten sam nieprzebyty mur.
Myślę, że w wypadku sytuacji, o której pisze Grażyna nie wystarczy sama świadomość tego, że Bóg gdzieś tam w górze nie spuszcza z nas oka, szczególnie wtedy kiedy już nie widać światła i wszystkie rozwiązania wydają się tak samo beznadziejne, pomysły bezużyteczne a pragnienie Boga wciąż niezaspokojone... I płacz coraz cichszy, czasami zupełnie brakuje łez i modlimy się o to, żeby Bóg pomógł nam zapłakać, bo liczymy, że przyniosło by to ulgę...
Czasami nie wystarcza nam to, że ktoś już przez to przechodził, potrzeba wiedzy JAK przez to przejść i znaleźć, tak naprawdę, te kochające, Boże ramiona.
Czekam, może doczytam się czegoś i dla mnie.
