Witajcie!
Znowu jestem zmuszony

Was o coś zapytać.
Żyjemy w pewnej rzeczywistości duchowej, o której czasami zapominamy, czasami nie wierzymy, czasami w ogóle nas nie obchodzi to, że „...diabeł chodzi wokoło jak lew ryczący, szukając kogo by pochłonąć.”
W ostatni weekend zdarzyło mi się coś, czego do końca nie potrafię sobie ułożyć...
Powiedzcie mi, co o tym myślicie:
Miałem kiedyś (zresztą na własną prośbę) do czynienia z manifestacją demoniczną w innej osobie (nazwijmy ją osobą nr 1). Zaczęło się od tego, że coś się zamanifestowało w obecności kilku chrześcijan (chwilowy brak kontaktu z osobą, próba „identyfikacji” ducha (taka moda: jak nie nazwiesz, nie wygonisz - wiecie o czym piszę), nieartykułowane dźwięki, prośba o zaprzestanie modlitwy bo przynosi ona ból, osoba nie może zapanować nad ciałem, dłonią, którą chce coś napisać...), bezskutecznie modlono się o „opętaną” osobę, kolejne modlitwy nie przynosiły rozwiązania...
Ja, wtedy pod wrażeniem książki „Między wiarą a okultyzmem”, do tego beznadziejnie głupi, mając potem okazję być sam na sam z tą osobą zacząłem ją wypytywać o to, co się właściwie stało i co jej tak naprawdę dolega... Po chwili miałem przed sobą coś chętnego ze mną rozmawiać i odpowiadać na pytania, mówiącego w rodzaju męskim, chociaż osoba ta była kobietą. Nie pytajcie jak dałem się w to wciągnąć: najprawdopodobniej, mój brak doświadczenia był równy mojej głupocie... Generalnie na koniec zostałem wyszydzony, przerażony, rzucone zostało na mnie „małe” przekleństwo i echa tamtego „spotkania” słyszę do dzisiaj (osoba ta nie pamiętała niczego od momentu kiedy zacząłem rozmawiać już nie z nią samą, tylko z czymś innym)...
Wczoraj kiedy byłem za miastem ktoś przywiózł do nas, aby odpoczęła i odetchnęła świeżym powietrzem pewną kobietę (nb. z mężem i dziećmi). Nie znałem jej wcześniej a w przelocie dowiedziałem się, że ma poważne problemy (natręctwa, depresję, lęki...). Dochodzi do tego awersja do męża, która – już się wydawało – minęła, kiedy to na pewnym spotkaniu modlitewnym kobieta ta pobladła, dostała drgawek, zaczęła krzyczeć, upadła na ziemię... Od tej pory (było to kilka tygodni temu) wszystko jakby się pogłębiło, pani jest przygnębiona, przytłoczona, mająca problemy ze spaniem oraz SNY.
Sny, które zaczęły się jakiś czas temu, podobno realistyczne (te wszystkie szczegóły znam osobiście z rozmowy z nią i jej mężem), sny, w których przychodzi do niej „jezus” i mówi jej co ma robić, bo inaczej zginie, albo coś złego stanie się jej bliskim... Wydaje się, że upewnienie się co do „autentyczności” tych snów przyszło w chwili, kiedy pewna osoba z ich społeczności powiedziała, że miała jeden identyczny, czym (a jakże!) niejako potwierdziła „wiarygodność” reszty... Co ciekawe osobą, która potwierdziła „wiarygodność” snów była wspomniana na samym początku osoba nr 1, a z którą to rozstaliśmy się (ja i moi znajomi) pozostawiając niejako jej problem nie rozwiązany...
Sny miewa cały czas, do tego kobieta ta słyszy bluźnierstwa... I co z tego, że wie, iż Jezus nie mógłby stawiać jej takiego ultimatum – boi się o zdrowie bliskich... To wszystko przejęło kontrolę nad jej życiem do tego stopnia, że potrafi (podobno) wstać w nocy aby zrobić to, co chwilę wcześniej miała polecone we śnie...
Minęło już kilka lat od tego, kiedy widziałem się z po raz ostatni z osobą nr 1, ale z doniesień wiem, że podobno w końcu została ona uwolniona od demona. Okazał się nim niejaki „demon ognia”, który pchał ją w ogień (spektakularne, prawda? i jakie przekonujące!), czyli ona sama uważa się za wolną (swoją drogą mieszkaliśmy razem dobre 2-3 lata i nikt z nas nie słyszał o tym, żeby coś „pchało” ją w ogień).
Czy wg Was nie za dużo tutaj „przypadków”..?
Jedyne niestety co mogliśmy wczoraj zrobić to modlić się o tą zdesperowaną i załamaną kobietę... Widzicie jakieś rozwiązanie tej sprawy - wiem, że są wśród nas duszpasterze i prowadzący grupy albo społeczności..? Mieliście doświadczenia z wypędzaniem demonów albo uwalnianiem ludzi od demonicznych wpływów..? Co doradzilibyście osobie, która przyszłaby do Was z takim problemem..? Małżeństwo tej kobiety i jej męża przechodzi katusze. Mąż nie wie jak jej pomóc, pyta gdzie może, chyba trochę po omacku, niektórzy z „wielkich” chrześcijan odpowiadali nawet wprost, że „...oby ta sprawa była warta ich zachodu”, albo nie odpowiadali w ogóle...
Swoją drogą: mam nadzieję, że mówię o sprawach dla Was oczywistych, pewnej rzeczywistości, w której – czy w to wierzymy czy nie – egzystujemy, i że podzielacie możliwość wystąpienia zniewolenia czy opętania...
Sam nie chcę się za to zabierać i pozostanę przy modlitwie o tych ludzi - za malutki jestem, poza tym najzwyczajniej w świecie nie wiem z czym mam do czynienia i jak się za to zabrać...
W imieniu tej pani i jej męża proszę o pomoc i wierzę, że Bóg nie pozwoli z siebie szydzić i nie zostawi ich w takim stanie – oni nie wiedzą już gdzie szukać pomocy...
Bo chyba nie jest tak, że nie ma ani jednego człowieka, który mógłby im pomóc..?
Byłoby to bardzo, bardzo smutne...
Pozdrawiam i proszę, żebyście pamiętali o tej sprawie w modlitwach –
M.