Czytam to sobie i troszkę się we mnie gotuje...
Seven- ja padłam ofiarą takiego nauczania, które tu serwujesz. Zrobiono mi tym dużą krzywdę. Oddaliłam się od Boga, bo nie mogłam Mu zaufać a w trudnych chwilach mojego życia, kiedy zdrowie przestało być kwitnące, a w domu było trudno finansowo. Moi "przyjaciele" zamiast pomóc, do moich cierpień dołożyli poczucie winy( no bo czyja to wina, że mi się nie powodzi? MOJA. Mam grzechy, różniste "duchy", mało wiary...a z płaczem wyznawałam i wyznawałam , z wiarą krzyczałam, przez wiarę składałam świadectwa- które były zresztą kłamstwem, ale byłam do tego zachęcana!- i nic!).
Bogu dziękuję za ulicę prostą, za te artykuły tutaj zamieszczone, bo to one najpierw pomogły otworzyć mi oczy. Ale po co było tracić te parę, a może nawet więcej lat?
Teraz wiem, komu ufam. Wreszcie przestałam się bać. Wcześniej bałam się jedynie o swoje zdrowie i pieniądze- żeby mi ich nie zabrakło( potem rozciągnęło się to na rodzinę). Żyłam w ciągłym strachu. Tyle zależało przecież ode MNIE! Od mojej wiary, bezgrzeszności, od wyznania, trzeba było być ciągle radosnym- płacz i smutek był oznaką słabości, która się Bogu nie podoba!( bo świadczył o tym, że zapominam, "kim jestem w Chrystusie"). Nawet po części ode MNIE zależało, czy nie opóźnię powrotu Chrystusa! Kościół miał być wesoły, zwycięski, zdrowy, piękny i bogaty!
Nie umiałam czegoś takiego udźwigną.Kiedy okoliczności układały się dobrze, śpiewałam alleluja i skakałam z innymi. Kiedy układały się źle, dookoła mnie robiła się pustka( traktowano mnie jak trędowatą, przestawałam pasować do reszty towarzystwa), wpadałam w głęboką depresję, szukałam nieustannie w sobie winy tego stanu rzeczy, uciekałam z kościoła. A "kościół"...? Była pomoc duchowa, a jakże! Przyszedł pastor i powiedział, że mnie wywala ze służby, bo jestem duchowo niepewna, zabronił nawet na jakieś próby zespołu przychodzić...aby, jak się wyraził, chronić innych przede mną...
Do tego doprowadzało m.in. to nauczanie, które tak wspaniale brzmi. Na początku jest fajnie, potem coraz gorzej, niektórzy odpadają od Boga, gorsząc się, wielu z moich znajomych stało się rozbitkami w wierze, część popadła w jakieś dziwne sekty.
Ta nauka nie jest dobra.
I nie dlatego to piszę, bo jest we mnie "duch goryczy i nieprzebaczenia" (ulubiony argument moich dawnych znajomych ze zboru), ale żeby przestrzec innych przed wejściem w to.
|