Drogie Siostry, co jest punktem odniesienia w dyskusjach na tym forum? Słowo Boże. Dlatego jeśli już ktokolwiek je cytuje w ramach dyskusji (za co zielonej należy się szacunek - nie "szacun"), to róbmy to na tyle uczciwie, żeby nie wyrywać z kontekstu czegoś, co jest napisane o zupełnie innych sprawach. Ale zielona przynajmniej próbuje. Niestety, nie widzę tego u szelki. Punktem odniesienia do naszych przekonań praktyk na pewno nie powinno być to, co myślą ludzie. To nie ludzie ustalają Boże standardy naszego życia - a tym bardziej nie powinien ich ustalać świat w znaczeniu sposobu myślenia przeciwnego wartościom wyznaczanym przez Słowo Boże.
szelka napisał(a):
I jeszcze mała ciekawostka dotycząca języka Nowego Testamentu. Czy wiecie o tym, że są w nim zwroty na tyle dosadne, że tłumacze polscy nie mają odwagi ich oddać dosłownie i je ugrzeczniają (dylemat: powinni, czy nie?). Dwa pierwsze miejsca, która mi przychodzą do głowy od razu to Flp3,8 i Obj 3,16. Mimo to Biblia jest święta. Uważam że ona po prostu jest święta- jakimkolwiek językiem wyrażona.
Te zwroty można przetłumaczyć w sposób godny dzieci Bożych i niegodny dzieci Bożych. Myślę, że skoro wyraz σκύβαλον posiada kilka znaczeń, nie musimy zakładać na potrzeby dyskusji, że Paweł użył tutaj tak zwanego nieparlamentarnego określenia. Nawet słowo "gnój" nikogo nie powinno gorszyć. Podobnie jest z Obj. 3:16 - nawet określenie "rzygać" lub "wymiotować" nie musi gorszyć nikogo. Owszem Biblia, jest święta i właśnie dlatego nie należy pozbawiać jej przekazu godnego świętości.
szelka napisał(a):
A pomysł z grypserą? Dla więźniów stać się jak więzień? Przyjść do nich w sposób, który przyjmą, aby Słowo zamieszkało między nimi? Przecież Słowo wcielone to samo uczyniło dla nas, uniżając się niewyobrażalnie...
Słowo Boże przyszło na ziemię i zamieszkało wśród ludzi jako ŚWIATŁOŚĆ:
"Prawdziwa światłość, która oświeca każdego człowieka, przyszła na świat" [Jan 1:9]Światłość nie jest ciemnością. Dlatego nie upodabnia się do ciemności - nawet po to, żeby zrobić coś, co po ludzku wydaje się słuszne. Ale tylko po ludzku. Dlatego właśnie apostołowie przestrzegają przed upodabnianiem się do świata nawet pod względem języka. Proponuję uważnie przeczytać Ef. 5:1-4. Rzym. 12:2 już cytowałem. "Dla więźniów stać się jak więzień"? Wiem, że słowa Pawła z I Kor. 9:19-22 są bezlitośnie molestowane przez wszystkich, którzy chcą je wykorzystać do własnych celów. Problem w tym, że one nie mówią wcale, że Paweł stał się taki sam jak na przykład przestępcy, żeby przestępców pozyskać.
"Będąc wolnym wobec wszystkich, oddałem się w niewolę wszystkim, abym jak najwięcej ludzi pozyskał. I stałem się dla Żydów jako Żyd, aby Żydów pozyskać; dla tych, którzy są pod zakonem, jakobym był pod zakonem, chociaż sam pod zakonem nie jestem, aby tych, którzy są pod zakonem, pozyskać. Dla tych, którzy są bez zakonu, jakobym był bez zakonu, chociaż nie jestem bez zakonu Bożego, lecz pod zakonem Chrystusowym, aby pozyskać tych, którzy są bez zakonu. Dla słabych stałem się słabym, aby słabych pozyskać; dla wszystkich stałem się wszystkim, żeby tak czy owak niektórych zbawić"Pan Jezus jadał z celnikami i nierządnicami. Był wśród nich światłością i garnęli się do niego. Czy garnęli się dlatego, że grzeszył tak jak oni? Używał takiego języka jak oni? Przeklinał razem z nimi? GDZIE TO JEST NAPISANE? Apostoł Paweł sam nauczał, żeby się do świata nie upodabniać. Czy w takim razie był obłudnikiem i sam upodabniał się do świata, żeby niektórych zbawić? Czy może po prostu znał sposób myślenia ludzi, do których mówił i potrafił do nich trafić z Ewangelią? Ja stawiam na to drugie - bo inaczej nauczanie Pawła nie byłoby nic warte, skoro sam naucza, żeby się wystrzegać grubiaństwa i plugawego języka.
Teraz Kol. 2:20-23. Oczywiście, że słowa "nie dotykaj, nie kosztuj, nie ruszaj" dotyczą innych spraw, a nie upodabniania się do świata poprzez plugawy język. I unikanie plugawego języka nie ma nic wspólnego z tworzeniem kodeksów słowno-ubraniowych. Zresztą, już w tym wątku była mowa o tym, że taki kodeks jest niepotrzebny. Po prostu należy sobie zadać pytanie, czy w kwestii języka mamy być tacy jak świat? Czy mamy być światłością i solą tego świata? Czy może nasz język jest wyłączony z tej zasady?
Nawet w świecie w gronie ludzi kulturalnych nie ma przyzwolenia na pewne zachowania i słowa. Nawet w światowych firmach istnieje dress-code dlatego, że pracownik jest reprezentantem firmy i powinien ją reprezentować godnie. Dodam, że te przepisy są szczegółowe i wielu chrześcijan powiedziałoby, że to jest "zakon". Ale przecież my Kogoś reprezentujemy na tym świecie. Czy to jest naprawdę przecedzanie komara? Nie mamy i nie tworzymy żadnych tego rodzaju kodów, ale mamy świadomość, że swoją postawą, językiem, ubraniem okazujemy szacunek albo nie, i wiemy, że w pewnych okazjach można się ubrać tak, a w innych inaczej. To naprawdę nie przekracza możliwości średnio rozgarniętego człowieka. Dlaczego chrześcijanie mają być w tej kwestii mniej rozgarnięci od pogan? Przecież to bywa kwestia zwykłej kultury.
szelka napisał(a):
Na razie wyłonił mi się z tych naszych dyskusji jeden powtarzający się problem. Czy pochodzenie jakiejś rzeczy (słowa, ubioru, stylu) istotnie determinuje jej wartość? Czy większe znaczenie ma raczej cel jej zastosowania?
Odpowiedź mamy w Biblii. Świat, do którego nie mamy się upodabniać, jest pewnym systemem wartości przeciwnym Bożej świętości. Dlatego pochodzenie i cel zastosowania często są ze sobą powiązane. Dlatego też Tora naucza, żeby nie strzyc się i nie robić sobie tatuaży, ponieważ otaczający Izraela poganie robili to z pobudek duchowych, a dokładniej - demonicznych. Takich przykładów jest więcej. Dzisiaj mamy inne przykłady. Słowa, gesty, ubiór lub jego element, slang, grypsera itd. miewają pochodzenie związane z celem zastosowania, a jedno i drugie jest przeciwne Bożej świętości. Po co doszukiwać się w czymś takim na siłę elementów, które chrześcijanie mogliby sobie przyswoić? Czy więźniowie naprawdę nie mogą czytać Biblii Warszawskiej zamiast "grypsery"? Mogą i wielu się nawróciło dzięki pracy Gedeonitów, którzy rozdają w więzieniach właśnie Biblię Warszawską.
Jeśli chodzi o przekłady Biblii, to istnieje pewna tendencja, która niestety prowadzi do fatalnych owoców. Otóż przekłady dokładne i lepsze są wypierane przez byle jakie tłumaczenia, które de facto są parafrazami i nie są nawet tłumaczeniem Słowa Bożego, lecz jego omówieniem przez autora parafrazy. A wszystko po to, żeby "ułatwić" czytelnikom czytanie. Problem polega na tym, że w takich slangowych czy innych parafrazach jest coraz mniej Słowa Bożego, a coraz więcej ludzkich pomysłów. Parafrazy często nawet nie są przekładane przez poważnych tłumaczy znających języki źródłowe. Dlatego o ile rozumiem potrzebę wydania uwspółcześnionej Biblii Gdańskiej, to "Biblię" wydaną w slangu uważam za pomysł horrendalny. Następnym pomysłem po slangu młodzieżowym powinien być przekład w slangu informatycznym, rolniczym, medycznym, i tak dalej. Ideał sięgnie w ten sposób bruku.
"Zaproszono też na tę imprę Jezusa i jego uczniów. Jak zabrakło im wina, matka Jezusa zagadała do niego: poszło całe wino" [Jan 2:2-3 Czytanka według zioma Janka]."To było koło południa. A tu wbija się samarytańska laska, żeby nabrać wody. Jezus zagaił do niej: Dasz mi się napić? Bo jego ekipa poszła do miasta, żeby kupić żarcie" [Jan 4:6-8 Czytanka według zioma Janka]"Ale przychodzi czas, a nawet już jest, kiedy seryjni czciciele (tacy na serio, wiesz..) będą oddawali Ojcu cześć w duchu i w prawdzie, bo Starszy takich szuka, bo tacy Go kręcą!" [Jan 4:23 Czytanka według zioma Janka]Impra? Laska? Kręcimy Starszego? Naprawdę nie widzicie w tym przekładzie niczego niestosownego - pomijając fakt, że on wypacza biblijny tekst?
Oto fragment opinii Rady Języka Polskiego przy prezydium Polskiej Akademii Nauk:
"Tego typu zabiegi „translatorskie” nie służą, naszym zdaniem, udostępnianiu Pisma Świętego, ale narażają jego treść na językową trywializację, a na płaszczyźnie doświadczenia religijnego na bezrefleksyjne mieszanie sacrum z profanum. Nie mają też, niestety, wartości literackiej, która mogłaby być argumentem na ich „obronę”. Pomysły wątpliwej jakości merytorycznej i nieumiejętne wykonanie szkodzą tekstom uznawanym przez chrześcijan za święte. Szkodzą też dialektowi czy gwarze. Na niewiele zda się również szermowanie hasłem inkulturacji, jeśli przedstawiane teksty będą niedopracowane, a z lokalnej bądź środowiskowej kultury brać będą w sposób nieprzemyślany tylko pewne powierzchowne elementy. Takie zabiegi nie przysłużą się ani ewangelizacji, ani szacunkowi dla regionalizmów i gwar".Cała opinia jest dostępna pod adresem:
http://www.rjp.pan.pl/index.php?option= ... &Itemid=63