Właśnie wróciłam( mocno zniesmaczona) ze spotkania organizacyjnego pewnego szkolenia, na które niestety zostałam zapędzona w pracy.I właściwie, pominąwszy wtręty "duchowe" to jest to samo, co tu napisałaś. Ba...odgrażają się, że osobistego 'coacha' będę miała( sami młodzi ludzie, przed 30-tką będą mnie "trenować" jak mam do uczniów podchodzić, żeby się lepiej uczyli...

). Doradztwo, psychologiczny bełkot oparty na założeniu, że wszyscy są kreatywni, dobrzy, tylko trzeba to z nich "wydobyć", umiejętność wyznaczania celów( metoda GROW, SMART itp. bzdety- Rick Warren się kłania), uczeń jako klient, nauczyciel nie jako autorytet i mistrz, ale doradca i przyjaciel
( jaaaasne, dzieci potrzebują doradcy, same są wszak w stanie wyznaczyć sobie cele, kreatywnie je przetworzyć, a my tylko je rozwijamy i wytwarzamy wewnętrzną kreatywność, ble, ble, ble); z "duchowych" spraw- metody relaksacyjne, że niby mózg będzie sprawnie pracował w przyjaznym otoczeniu( kolory, zapachy, odpowiednia muzyka, śpiew ptaków, odpowiedni ton głosu, przyjazne gesty, wprowadzanie w pewne stany odprężenia, uśpienia itp.). No, sporo tego jest( jak ja ten kurs przeżyję, to nie wiem)- chrześcijanie żywcem adoptują nowinki ze świata, dodają parę chrześcijańskich nazw i bawią się w doradzanie bez Boga, bez pobożności, bez pokuty, bez Słowa Bożego. O własnych siłach, na własnych możliwościach, wzmacniamy poczucie wartości własnej! Bóg jest zaledwie w tle. To nawet w świecie brzmi kosmicznie, a co dopiero w chrześcijaństwie. Ale wiesz co? Ludzie to łykają, im się to podoba!
A tak przy okazji- oprócz gadania na temat terapii polisensorycznej padło coś o metodzie NLP. Może ktoś mi w skrócie i przystępnie przypomnieć, co to jest i czy jest niebezpieczne? Bo jestem zaniepokojona.