Dzięki. Myślałam, że bardziej chodzi ci o granice tolerancji dla różnych zachowań, teraz cię lepiej rozumiem.
Pamiętam, że kiedyś dość mi dokuczało, że nie mogłam się zgodzić w jakiejś części z linią doktrynalno-dydaktyczną pewnego zboru i w pewnym momecie zapytałam wprost pastora i jego żonę, jak uważają, co jest ważniejsze: poglądy, czy przynależność. I on odpowiedział- przynależność, a ona- poglądy

Od jakiegoś czasu sama muszę rozstrzygać tę kwestię- i powiem, że to się kształtuje różnie.
Chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się zgodzić łatwo, natychmiast i w 100% z jakimś nauczycielem, nawet z tu obecnym. Może to jest kwestia czasu i lepszego zrozumienia pewnych kwestii, a może to już tak jest.
Na pewno dobrze jest, jeśli jedna osoba w danym miejscu bierze odpowiedzialność za nauczanie. To daje przejrzystość, spójność i pewną orientację, gdzie jesteś. Nie jest wszystko jedno- choć uważam, że pewien margines na różnice poglądów dobrze jest zachować i miłość mieć

Z drugiej strony istnieje też granica nieprzekraczalna.
Dla mnie ona jest w punktach związanych ze zbawieniem, grzechem- jego świadomością i jego przebaczeniem, z osobą Jezusa Chrystusa i Jego dziełem.
To jest fundament.
Oprócz tego istnieje jeszcze kwestia zaufania nauczycielowi- buduje się je pewnie z kilku elementów: dobre świadectwo, dobre owoce, "staż", umiejętność dowiedzenia swoich poglądów, głębokie zakorzenienie w Biblii.
To jest kryterium nr 2.
A miejsca, w których wiele poglądów funkcjonuje na zasadzie równouprawnienia przypominają nieuprawianą ziemię, o czym niedawno wspomniałam, więc ja bym unikała bigosu z kapustą.
Wolałabym już konkretny, autorski bigos, nawet przyprawiony nie do końca tak jak lubię

Czyli moja odpowiedź na twoje pytanie:
Cytuj:
Czy w zborze, w którym nie ma jednolitej nauki w ogóle można wzrastać duchowo?
brzmiałaby: NIE