Cytuj:
Trochę to wyolbrzymione. Nawet jeżeli ktoś ulegnie presji to przecież korona mu z głowy nie spadnie. Umyje nogi bratu
.
Owszem, korona z głowy nie spadnie. Ale tu masz z czym innym do czynienia- z manipulacją Słowem Bożym w taki sposób, abyś uwierzył, że jeśli nóg umywać nie będziesz, to pójdziesz do piekła, bo nie jesteś prawym człowiekiem. I z umywania nóg robi się warunek zbawienia. Jeśli ktoś przyjmie taką naukę, jak będzie patrzył na chrześcijan, którzy z własnego wyboru nie chcą praktykować umywania nóg?
Jeśli Słowo tak mówi, że umywanie nóg jest warunkiem zbawienia i konieczną cechą człowieka prawego, niech wykażą mi to z Biblii. Ale nie wykażą, ponieważ nie umieją interpretować Pisma.
Cytuj:
Potem się zreflektuje, że go wkręcili, zacznie studiować Biblię, szukać, może się nawet obrazi na kościół i na Pana Boga, ale zawsze jest szansa, że ominie "kamień zgorszenia" i rozwiąże sprawę przed Bogiem. To przecież nie to samo co przetrącanie ludziom kręgosłupów moralnych. W gruncie rzeczy takie zgorszenia były przecież zapowiedziane.
Problem w tym, że najczęściej się nie reflektuje. A jeśli czyta Biblię, to pod dyktando nieomylnych "nauczycieli Słowa". Staje się niewolnikiem zboru/kościoła, do którego dołączył i odsądza od czci i wiary każdego, kto nie przyjął w całości jego punktu widzenia. Z rzeczy drugorzędnych czyni pierwszorzędne odmawiając zbawienia tym, którzy tych drugorzędnych nie przestrzegają. To jest niewola, Dziku, tam nie ma miejsca dla wolności w Duchu Świętym, nie ma miejsca na miłość, bo wszystko jest ustawione pod ściśle określone "reguły"- nowy zakon, przez który możesz uzyskać zbawienie. Inna ewangelia.
To jest troszkę tak, jakby odwrócono porządek rzeczy.
Człowiek rodzi się do nowego życia i ta wiara "owocuje"- widać zmianę w charakterze zachowaniu odrodzonego człowieka. Płynie to z serca, bo "zakon Ducha" jest wypisany w sercu tego człowieka i jeśli ów człowiek słucha głosu Ducha Świętego, który mieszka w nim, to w naturalny sposób wydaje uczynki wiary. I taka wiara, która obfituje w uczynki jest tą prawdziwą wiarą. Zbawczą wiarą. Wiara bez uczynków( czyli mówię "Panie, Panie"- ale nie czynię, nie jestem posłuszny Duchowi, zagłuszam Jego głos, zasmucam Go) jest wiarą martwą, prowadzącą do śmierci duchowej. Ale czy płynie stąd wniosek, ze zbawienie mamy z uczynków? Oczywiście, nie. Dlatego, że zbawienie jest darem łaski Bożej, nie jest z uczynków, aby się kto nie chlubił. Uczynki są naturalną konsekwencją kogoś, kto uwierzył w Jezusa, kocha Boga i raduje się Jego obecnością.
Natomiast w niektórych zborach słyszałam naukę, że należy czynić, starać się, próbować zasłużyć sobie na łaskę Bożą. Jest to wzmocnione przyjęcie tezy, że za każde nieodpokutowane nieużyteczne słowo, za najmniejszą "plamkę" na szacie, za zbyt małe starania( nie modlił się za wiele, nie czynił dobrych uczynków, nie ubierał się jak należy, nie umywał nóg, coś przeciw bratu kiedyś miał) idzie się do piekła, nawet jeśli jest się człowiekiem odrodzonym, wierzącym w Jezusa.
I teraz- faktycznie można utracić zbawienie poprzez długotrwałe i świadome trwanie w grzechu* wybór grzechu) mimo poznania prawdy i jest to realne zagrożenie. Jednakże nie jest prawdą, że jeśli umrę w momencie śmierci nie zdążę przeprosić za jakiś pojedynczy grzech, od razu idę za to do piekła. Każdy z nas grzeszy, zdarzają się pojedyncze upadki i owe pojedyncze grzech- jeśli nie mamy w sercu buntu i chęci trwania w nich, jeśli wierzymy w Jezusa, przyjęliśmy Jego ofiarę, jeśli pragniemy być Bogu posłuszni, nie powodują utraty zbawienia. Bóg zna nasze serca i wie, jaką mamy postawę, jak Go miłujemy, Bóg patrzy na serce. To nie jest tak, że padłam na udar, nie zdążyłam przeprosić męża, z którym się powiedzmy godzinę przed śmiercią pokłóciłam i wypowiedziałam ileś nieużytecznych słów- więc idę do piekła, bo nie zdążyłam przeprosić za te słowa, nie zdążyłam pokutować. A tak naucza się w tych zborach potęgując strach przed piekłem i zmuszając ludzi do przestrzegania legalistycznych reguł, które mają być gwarantem zbawienia. Dla mnie to trochę tak, jakby ktoś głosił zbawienie z uczynków. Że owe starania, owa " świętość", owe przestrzeganie reguł sprawią, że będę zbawiona, a nie wiara. Zbawienie uzyskane w pocie czoła, zapracowane, nieustanna pokuta, biczowanie się, 'remont serca".
Zbawienie jest darmo. Żywa wiara powinna "owocować". Ale owe uczynki nie przyczyniają się do naszego zbawienia. Zaparcie się Boga mimo poznania prawdy powoduje natomiast utratę łaski zbawienia. Jeśli już poznałeś Boga, to słuchaj głosu Ducha, dokładaj starań, aby żyć w czystości i świętości- ale to nie te starania dadzą ci zbawienie. Zbawienie już masz. Masz je sprawować. Nie musisz żyć w permanentnym strachu i niepewności tak długo, jak miłujesz Boga, pragniesz być Mu posłusznym i jesteś przed Nim szczery.
To nie jest łatwe, a ta różnica w pojmowaniu zbawienia jest naprawdę bardzo subtelna...jeśli się mylę, niech ktoś mnie poprawi. Ale tak to widzę.
Pozostaje też sprawa nadawania wielkiej rangi rzeczom, które wg Słowa wcale takiej rangi nie mają. Jak owo umywanie nóg. Chce ktoś praktykować? Jest to dla niego dobre? Niech tak czyni. Ale niech nikomu nie wmawia, że bez tego nie można być zbawionym, prawym i posłusznym Bogu, bo to nieprawda. Nie z powodu braku fizycznie wykonywanej czynności.
Jeśli ktoś natomiast nie umie być pokornym wobec drugiego człowieka, nie chce się uniżać, to można się zastanawiać, czy się w ogóle narodził na nowo, albo czy przypadkiem nie trwa uparcie w grzechu- zgoda. Ale jeśli nie chce uczestniczyć w obrządku ustanowionym w jakimś zborze- to nie można stawiać znaku równości pomiędzy ową niezgodą na ów obrządek, a brakiem pokory i uniżenia.
Mogę umyć nogi siostrze, nie ma problemu. Ale nie zgodzę się na przyjęcie pewnego rodzaju myślenia, nie chcę dać się czymś takim zniewolić.