No wiec rozwazajac te sprawe - kiedy to grzech nieswiadomy, staje sie juz swiadomy... czy mozna w ogole okreslic granice? Bo jak na moj rozum to nie za bardzo i jakies to skomplikowane jest.
Powiedzmy ktos sie nawraca - uierzyl w Ewangelie, sie ochrzcil, porzucil jakies tam grzeszki, czyta Biblie, chodzi do zboru - jest przemiana? no jest. Wiec to jest takie jedno ze swiadectw, o ktorym mowiono w kontekscie pewnosci zbawienia. Uwierzyl, sie nawrocil, sie zmienil. Jest pewny ze zbawiony.
Ale skad sie bierze tyle nieprawosci w Kosciele? Skad sie biora nauki co ucho lechca... owa "nieutracalnosc", "zero z siebie", ekumeniczne zagrywki i inne, o czym wspomnialam?
Czy ci co to forsuja/lubia/sluchaja/toleruja.... robia to nieswiadomie?
Bo inaczej by sprawa wygladala gdy ktos jest niepoczytalny, ale nie o takich chodzi, bo gdzie indziej bardzo dobrze umieja skapnac co i jak.
Zreszta i Pan powiedzial ze "gdy zobaczycie chmure mowicie deszcz nadchodzi i tak jest" - czyli nie sa niepoczytalni i dlatego Pan dalej pyta "czemu tedy nie umiecie sami z siebie osadzic co jest sprawiedliwe" - i nazwal ich obludnikami.
Czy mozna byc nieswiadomym obludnikiem, nieswiadomym zacietym zlosnikiem, nieswiadomie msciwym, leniwym, letnim, nienawidzacym prawdy
i tak dalej...?
Bo wszyscy grzeszymy i wszyscy mniemamy o sobie, zesmy to nieswiadomie, ale czy naprawde?
Zadac sobie pytanie - czy moje chrzescijanskie zyczie jest ok, jest takie jak sie podoba Panu? jakos szczerze watpie, bo nawet sama wolala bym widziec go o wiele lepszym. Wiec dlaczego nie jest takie jak powinno byc, dlaczego nie umiem chodzic zawsze w Duchu, mowic zawsze prawde, nie chwiac sie w wierze, w ogole nie grzeszyc, nie sprawiac Bogu zawodu, a Panu wstydu za mnie, byc po prostu lepsza? Czy to wszystko mam nieswiadomie, choc wyraznie widze braki? I ja mam byc pewna zbawienia, pewna ze oto stoje na waskiej drodze i wchodze w ciasna brame?
Caly system drobnymi ale pewnymi kroczkami zmierza ku ekumenji z antychrystem i sie przygotowuje na jego przyjscie - drobiazdzek? blachostka? Przeciez oto nadchodzi naiwieksze zwiedzenie czasow - i co? Prawie wszystkie zbory siedza juz jedna noga w ekumenii i co? CISZA. Nie slychac protestow, a jak slychac czasem (bardzo rzadko), to raczej od ludzi szkalowanych przez tlum, wyrzucanych i oplutych od faryzeuszy, legalistow, fanatykow itp.... Nie slychac ani nauczania, ani ostrzezen, ani prostestow, w przeciwienstwie do piania o nieutracalnosci i "jaki Pan jest dobry" - to wszystko...
Kiedy nadejdzie juz antychryst i kiedy potrzeba bedzie nie tylko sie zaprzec siebie (zachcianek, ambicji itp), ale rowniez i swego zycia i wszystkiego, to zamiast sie zachecac wzajemnie, rzesza wierzacych bedzie lechtala swe uszy bredniami o nieutracalnosci, zeru z siebie i porwaniem przed rozpoczenciem przesladowan tych, co sie wylamia sposrod tego obledu, tych ktorzy wlasnie beda cierpiec przesladowania...
P.S. Prosze nie odbierac mojej pisaniny jako wyroczni, tak tylko rozwazam sobie, bo jakos nie widac innych chetnych
