Wybacz siostro, ale z różnych przyczyn nie mogę do Ciebie napisać wiadomości, jest w tym sporo mojej winy, za co Cię przepraszam. Siostra do której kieruję te słowa, jest użytkowniczką tego forum, a po temacie w którym piszę, nie będzie miała problemu ze rozpoznaniem że to do niej mówię, gdyż jakiś czas temu obiecałem coś napisać do niej w sprawie poruszonego tematu.
Na temat darów ducha dużo naucza się w KZ. Ale do tej pory to z czym się spotkałem wręcz bezczelnie pomija funkcjonowanie tego daru w Kościele. ( rozpoznawanie ducha )
Dlatego miałem z początku trudność w rozumieniu jak ja zostałem obdarowany przez Ducha Świętego, bo z jednej strony nie mówiłem jeszcze językami, z drugiej strony, jak czytałem jakąś bzdurę albo ją słyszałem, albo fałszywe, czyli nie pochodzące od Boga JHWH proroctwo, to coś mnie "kręci wewnątrz", coś nie daje mi spokoju. Później trzeba sprawdzić, co mówi Pismo, na temat tego co czytałem lub słyszałem, no chyba ze cos jest jawna bzdurą lub zwiedzeniem
Jeśli chodzi o najbardziej spektakularnym przejawem działania tego daru było to, jak idąc na "publiczne czytanie Słowa" - miałem kiedyś taka praktykę, że stawałem na jednym z bardziej uczęszczanych miejsc w Lublinie i czytałem Biblię - poczułem wewnętrznie że człowiek którego mijam chce popełnić samobójstwo.
Pamiętam ten spór z Bogiem. no co ty Boże, jak podejść do gościa i zapytać go o to czy chce popełnić samobójstwo. Jak w końcu się zdecydowałem i zawróciłem do tego człowieka, to utwierdziła mnie jego postawa, że to było z Ducha Świętego.
Zaczął się bronić, zanim jeszcze dobrze mu się nie przedstawiłem że on jest ateistą, i na pewno nie będzie ze mną rozmawiał o Bogu. Naklejał na siebie jeszcze inne w tym tonie naklejki "jestem agnostykiem..., nie twoja sprawa co chcę zrobić". Powiedziałem że będę mu towarzyszył i mówił ewangelię o Jezusie, jeśli pozwoli. Zgodził się. Poszedłem z nim do człowieka, u którego miał kupić jakąś truciznę, nie pamiętam już co, ale jako że znałem ten adres, od kumpli z podwórka, którzy handlowali narkotykami, to mogła być heroina. 5 godzin spędziłem z człowiekiem, mówiąc o Jezusie, o tym dlaczego warto żyć, o tym że ja też mam nie łatwo, a dzieciństwo to jakieś nieporozumienie... 3 godziny staliśmy pod drzwiami tego dilera, i nic się nie stało. Nikt mu nie otworzył, nikt nie wszedł, nie wyszedł z klatki nawet. Po trzech godzinach zrezygnował. Poprosiłem go o to abym mógł się z nim pomodlić. Niechętnie, ale się zgodził. Nie zauważyłem żadnej zmiany, zewnętrznie, po modlitwie. Odeszła od niego chęć samobójcza. Poszliśmy razem do MCDonaldsa, kupiliśmy jakieś burgery, pogadaliśmy jeszcze z godzinę i gościu wrócił do Lubartowa. Jak miał na imię nie wiem.
Pamiętam tez, jak rozpoznałem w tym ex-diakonie o którym już tu pisałem innego ducha. Miałem wtedy spory problem z wiarą w siebie, bo jak to, On jest wyznaczony na diakona, a ja, to taka czarna owca dla prowadzących zbór, po rozwodzie, bleble, ma własne zdanie, bleble, judaizuje... Myślę że zrozumieją mnie Ci którzy przeszli przez podobne traktowanie - niesłuszne - w zborze. Miotałem się ze dwa miesiące, w końcu podszedłem i mu powiedziałem ze to a to to nie jest biblijna nauka i z jakiego ducha mówi, bo chyba nie bożego... ( na dole w kawiarence, gdybyś czytał te słowa P.Sz. ). Oczywiście spotkałem się z zarzutem że pewnie jestem zazdrosny o pozycję w zborze, że nie mam prawa go pouczać i inne takie... Poszedłem więc do rady zboru, która nie zrobiła nic, co mnie zresztą nie dziwiło, a która po tym jak on sam opuścił zbór, przypisała sobie rozpoznanie złego nauczyciela. ( Swoją drogą, zdyskredytowali go za zdrową naukę, ale to nie rada mojego macierzystego zboru jest tematem...)
Pamiętam jeszcze takie dwa zdarzenia. oba miały miejsce w mojej rodzinie niestety.
Mam 7 rodzeństwa. Ja sam jestem przyrodnim bratem do każdego z nich. Troje ma jednego ojca, troje innego. W każdej trójce mam braci.
Jeden z nich, S., to od małego nie był najgrzeczniejszy chłopak w dzielnicy, po pewnym czasie trafił do więzienia, z którego wyszedł gdy miał 22 lata. Przez rok pracował, nawet ładnie się ustawił. Po roku coś się zmieniło.
Pewnego wieczoru, kiedy wróciłem do domu, a mieszkaliśmy razem, na polecenie mojej matki, po kolacji dosiadł się do mnie i zaczął we mnie wpatrywać. Ok, myślę sobie, jest jakiś dziwny, nawet takie wewnętrzne drżenie poczułem. Ale tego ze zacznie mówić językami, i cytować Księgę Daniela to się nie spodziewałem, a robił to wszystko nieludzkim głosem. Cofnąłem się. Zaczął syczeć, szeleścić i mówić że nie odda mi brata jeśli nie wyprę się Jeszui. Może to było dziwne co zrobiłem, ale położyłem na nim ręce, na jego twarzy, takiej pokrzywionej i powiedziałem że w Imieniu Jeszui niech ten który jest w nim wyjdzie, i mój brat padł jakby zemdlony na stół przy którym siedzieliśmy.
Jak się obudził miał pretensję że go przy kolacji pobiłem. Jego dziewczyna, dziecko wychowane w domu wierzących ludzi ze zboru baptystów stała przerażona przy mnie kiedy ja się modliłem nad nim, kiedy był omdlały. Sama jest nie wierząca, ale powiedziała mi wtedy że on juz wcześniej miał takie "ataki", tylko nic nie chciała mi mówić.
Wieczorem tego samego dnia, właściwie w nocy, mój brat przyszedł do mnie jeszcze raz, tym razem próbując mnie dusić i syczeć że zabije mnie za to co zrobiłem mu wcześniej. Ja wierzę że to nie był S., tylko zły duch który był w nim, bo zerwałem duszenie, przygniotłem go do łóżka, i jeszcze raz modliłem się nad nim. I znów, wiotki, jakby ktoś go wyłączył. Rano jak się obudził mówi do mnie: Krzychu, ty mi coś w kręgosłup wbiłeś? Owa jego dziewczyna mówi że nic takiego nie miało miejsca, tylko że S. "świrował" a ja się modliłem o uwolnienie nad nim.
Od tamtego czasu, nie przejawiał już takich "objawów" nigdy, przestał tez bredzić ze jest Bogiem i inne bluźnierstwa. Nie przestał być bandytą, w ubiegły czwartek wrócił do więzienia.
Drugi brat, to dziecko jeszcze, młodszy jest ode mnie o 18 lat.
Jak miałem 16 lat, matka wygnała mnie z domu, na ulicę. Miałem do niej o to żal przez następnych 10 lat. Rok po nawróceniu, postanowiłem jej wybaczyć, i pogodzić się z nią. Wcześniej słyszałem że urodziła jeszcze jedno dziecko, ale nigdy go wcześniej nie widziałem.
Moja matka mieszkała wtedy w innej dzielnicy niż ja, ja sam zresztą wtedy mieszkałem głównie w Bydgoszczy, zupełnie nie było mi do niej po drodze. Ale podjąłem pewną decyzję i chciałem być jej wierny.
Kiedy przechodziłem przez jej podwórze, jakies strasznie grube dziecko podeszło do mnie i zaczęło mówić "ale ty mi nic nie mów o Bogu!" jak nakręcone. ja wtedy jeszcze mało wiedziałem o duchowej rzeczywistości z perspektywy biblijnej, ale pomyślałem, jakieś nawiedzone to dziecko... Powiedziałem że nie zamierzam bo jest jeszcze za mały i że jak chce to później przyjdę się z nim pobawić.
Wszedłem do domu matki, oboje się popłakaliśmy, ja jej wytłumaczyłem swoje stanowisko, jak widzę tamtą sprawę i dlaczego tak, ona przyznała mi rację. Ja jej wybaczyłem, oboje się przeprosiliśmy. W pewnym momencie jak jakiś dziki zwierz wbiega tamto dziecko i krzyczy: Mamo jeść! Pytam się matki, czy to ów brat o którym słyszałem ze jest, Matka mówi że tak. Pytam się czy ma z nim jakieś problemy, Ona że jak widać
( mając 6 lat wtedy ważył 70 kg ). Najciekawsze było to, ze On znowu uderzył w tony: Tylko mi nic nie mów o Bogu!. Pytam się matki czy Ona coś mu mówiła o Bogu, ze taki uprzedzony jest? Ona mi że nie, ale że zanim zadzwoniłem, ( że przyjdę itd.) On zaczął jej mówić ze przyjdzie ktoś kto będzie mówił o Bogu JHWH... szok. Oczywiście powiedziałem im w domu o moim nowonarodzeniu, powiedziałem im tez taką najprostszą ewangelię i zaprosiłem do pokuty, co spotkało się ze śmiechem... i krzykiem tego chłopca ze on nie chce o tym słuchać.
Dwa lata później, kiedy rozpoznałem obdarowanie, pojechałem do matki, i chciałem się modlić nad chłopakiem. Był tam też wspomniany wcześniej brat. Mną ów malec rzucił przez pokój jak piórkiem, krzycząc abym nie podchodził do niego. Mój młodszy brat-rozbójnik, wtedy ważył 120kg i był węzłem mięśni, nim też rzucił jak lalką. Odpuściłem. Poczekałem do wieczora aż zaśnie. Położyłem na niego ręce i modliłem się. Nie widziałem poprawy. Zacząłem pościć i modlić się w jego sprawie. Od roku, nie ma już takich problemów z nim, zaczął mniej jeść, cokolwiek się uczyć, nawet nie podarł Biblii jaką mu dałem, mimo że wcześniej wszystkie niszczył, nawet te z obrazkami.
Jak na razie więcej takich spektakularnych zdarzeń nie miałem w związku z tym darem.
Czasami tylko na nabożeństwie, coś mnie kręci w środku, jak ktoś mówi kazanie "z brzucha" zamiast z Ducha.
pozdrawiam,
K.