Mam wrażenie, że obie strony dyskusji patrzą na sprawę z innego "punktu siedzenia", a także że nie zdefiniowaliśmy jednoznacznie czym ostatecznie chrzest jest, dlaczego jest potrzebny, a za co jest błędnie/lub niepełnie uważany. Nie określiliśmy też granic odpowiedzialności chrzciciela.
Zgadzamy się, że chrzcić należy osoby świadomie wierzące, "z całego serca".
Zgadzamy się, że stan kościoła dziś jest opłakany- w przeciwieństwie do czasów apostolskich.
Zgadzamy się, że mamy tabuny "mokrych grzeszników"-lepiej diagnostycznie byłoby im zapewne pozostać suchymi grzesznikami.
Zgadzamy się, że chrzest nie jest sakramentem w rozumieniu katolickim, który ex opere operato(czytaj: magicznie) sprawia coś w życiu osoby chrzczonej bez jej udziału.
Zgadzamy się, że jest on prośbą o dobre sumienie i przypieczętowaniem wiary w Jezusa.
Zgadzamy się, że przez chrzest osoby chrzczone są przyłączane do kościoła.
Natomiast:
Osobiście uważam, że nie można powiedzieć, że chrzest od razu po nawróceniu nie jest "biblijny", nawet przy jej rozróżnieniu na część doktrynalną i opisową. Nie ma niebiblijnych części Biblii

Nie uważam natomiast, że rola chrztu sprowadza się do rodzaju nostryfikacji nowego narodzenia i odkładanie go w czasie jest obojętne duchowo.
Sądzę na podstawie opisanych przypadków, że chrzest jest niezbędny do prawidłowego życia życiem chrześcijańskim, i ma znaczenie duchowe, a więc przesuwanie go w czasie może spowodować narażenie odrodzonej osoby na kłopoty (to trochę jak powiedzieć żołnierzowi -dam co broń, jak pokażesz mi, że umiesz walczyć gołymi rękami, bo nie chcę, żebyś jej źle używał)
Na podane przykłady osób ochrzczonych pochopnie i dla statystyki, można podać kontrprzykłady osób, którym chrzest staje się coraz mniej potrzebny, bo mogą funkcjonować i bez niego (jak w zborze Dorki, ja też takie przykłady znam) i w końcu ustaną i upadną.
Stan kościoła jest zły, ale nie mamy innej Biblii i innego przesłania, w wersji B dla kościoła w opłakanym stanie, niż dla kościoła zwycięskiego. Tak jak powiedzieliśmy kiedyś, że nie mamy opisu niecharyzmatycznego nabożeństwa na użytek "naszych czasów".
Nie omówiliśmy przypadków ochrzczenia osób, które wydały potem złe świadectwo w życiu chrześcijańskim- a o takich też Biblia mówi, zatem i takie przypadki się zdarzały i nadal mogą się zdarzać (Ananiasz i Safira, Diotrefes, Aleksander kotlarz, bezimienne młode wdowy z listów Pawła, Demas, przypadki zboru korynckiego i inne)
Mamy, Smoku, przykład rozpoznania wiary (nie owoców) w Dz 14,9. Dotyczy wiary ku uzdrowieniu, ale chcę zilustrować, że jest to możliwe. Gdyby mnie Duch święty gdzieś raptem przeniósł, to przypuszczam, że owszem, nie szukałabym już innych argumentów
Filip jednak, co przyszło mi na myśl teraz i co jest ciekawe powiedział "można jeśli wierzysz" (=ty ) i poczekał na odpowiedź, a nie: "można, gdyż widzę, że wierzysz".
Rozumiem, że jeśli ktoś jest starszym kościoła, to odpowiedzialność prowadzi go do rozwiązań takich, jak podałeś wyżej. Chcę jednak podkreślić, że tam gdzie Ciało, tam mądrość z góry. Arbitralne jednoosobowe decyzje, nawet powodowane odpowiedzialnością, odcinają jej dopływ- byłam tego świadkiem zbyt długo i zbyt często. Mowię to tak, na wszelki wypadek.
Kościoł jako organizm ma wszystko, żeby przeżyć, żeby sobie poradzić i żeby dobrze rozpoznać sytuację. Wierzę, że każdą.
W zborze, z którego pochodzę, był kiedyś zwyczaj publicznego składania świadectwa nowego narodzenia przed zborem. Zbór (owszem, owszem przez osławione baptystyczne głosowanie, ale to w końcu tylko forma-) rozpoznawał fakt wiary zbawczej lub nie. W pierwszym wypadku nie było przeciwwskazań do chrztu i tylko względy praktyczne (odpowiednia ilość kandydatów względem opłacalności napełnienia baptysterium

) odkładały go w czasie.
Oczywiście to są formy- a ja staram się mówić o zasadzie.
Jest więc gdzieś złoty (biblijny) środek, aby i operacja się udała i pacjent nie umarł.
Przepraszam za elaborat- teraz mam uczucie, że powiedziałam już wszystko, co myślę na ten temat.