Grzesiek napisał: "A jeszcze napiszę. Nawróciłem się w katolickim kościele w Odnowie w Duchu Świętym, nikt mi nie glosił ewangelii Bóg sam mnie oświecił, tam na miejscu, od wielu lat jestem w ruchu wiary i myślę że zawsze w nim pozostane bo najbardziej mi odpowiada"
Grześku, ja także się nawróciłam w grupie, która początkowo była Odnową, ale - na czas, kiedy ja do nich trafiłam - została wyrzucona z KK i z ambony "roztrąbiono", że taka a taka sekta pojawiła się w miasteczku (skądinąd małym, co pociągło za sobą napiętnowanie i umiarkowane prześladowanie). Wszystko to działo się na fali przebudzenia (?) w latach 1992-96, z którego jak się orientuję sporo wierzących będących dzisiaj w Kościele pochodzi. Właściwie Bożych dróg nikt mi nie wyjaśnił, ale Boża łaska sprawiła, że Biblia stała się moich chlebem codziennym i sama uczyłam się stawiać pierwsze kroki. Piszę, że "właściwie nikt mi nie wyjaśnił" z tego powodu iż wprawdzie powiedziano mi ewangelię o grzechu, mojej osobistej nieprzyjaźni z Bogiem i jedynej możliwości zbawienia przez ofiarę Chrystusa na krzyżu Golgoty (co też uczyniłam i wiem, że Bóg mnie zbawił i do dziś łaskawie w tym zbawieniu prowadzi), ale nie wyłożono mi podstaw i nie postawiono fundamentów. Dużo dało mi ówczesne prześladowanie, bo przylgnęłam do Pana i w Nim widziałam jedyną ucieczkę i ostoję. Ale wspólnota, w której byłam, była upaprana w ruch wiary, który się wtedy zaczynał panoszyć w Polsce. Wprawdzie nie działy się aż tak spektakularne rzeczy jak teraz, "jedynie" nauczanie było tym momentami przesiąknięte. Znam osobę, której ponoć Bóg objawił grzechy poprzednich pokoleń, która je wyznawała, pokutowała z nich, odcinała się od nich - osoba skądinnąd bardzo niestabilna emocjonalnie, z problemami ciągnącymi się lata, jedną nogą w świecie i KK, itp... owoce koszmarne. Druga (która mi głosiła ewangelię), mająca dostęp do "przywództwa", zgorszona rzeczami, które się między nimi wyprawiały, dzisiaj w świecie, negująca Boga. Liderzy wspólnoty pokłócili się między sobą (Bóg wie o co i dlaczego) i grupa rozpadła się na dwie rywalizujące ze sobą. Tylko Boża łaska utrzymała mnie przy Panu, bo wielu się zgorszyło, wielu wróciło do KK. Nie mniej jednak to był wspaniały czas w mojej relacji z Bogiem, a trudności jak nic innego pogłębiły moją miłość i fascynację NIM. Ale, do czego zmierzam...chodzi mi o to, że nie miałam żadnych fundamentów, co próbowałam cokolwiek zbudować, to się rozpadało. Kilka lat temu "popłynęłam" delikatnie z prądem ruchu wiary. Delikatnie, bo nigdy nie lubiałam ekstrawagancji i do wielu rzeczy tylko i wyłącznie z racji mojego charakteru nie dałam się wciągnąć. Ale wystarczyło posmakować nauczania, żeby zobaczyć efekty. Biblia, którą tak kochałam i którą się "zajadałam" budziła we mnie "Bibliowstręt", nie miałam ŻADNEGO pragnienia by ją czytać i poznawać. Uczynki ciała wróciły. Rzeczy, które myślałam że mam już za sobą odezwały się ponownie. Żadnej chęci do modlitwy. OTO OWOCE. I jedyne co mi jeszcze "grało w sercu" to wołanie "Panie, ratuj, bo ginę!!!" I teraz, po kilku latach, Bóg przyszedł i objawił mi co mi "sprzedano w jednym worku" wraz z ewangelią. I teraz jest czas, kiedy zakładam funadamenty, żeby już nie być miotaną lada wiatrem ludzkiej nauki.
A piszę to Grześku po to, abyś zobaczył jakie są Twoje fundamenty, czy ktoś objaśnił ci drogę Pańską, czy sam do niech dochodzisz (tak jak to było ze mną) - a to jest tak, jakby małe dziecko posadzić do auta i powiedzieć żeby jechało. Może i w końcu pojedzie, ale czy zgodnie z przepisami? czy mi skończy się to dla niego śmiercią?
Przepraszam, że tak długo, ale wylałam po prostu moje serce przed Wami.
Pozdrawiam.
|